Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wariat

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Wariat

  1. tahela - dzięki za opinie ! Dotknięty ważny temat - poczucie winy. Co do badań pod kątem urologicznym to jestem raczej regularnie badany, ale zawsze warto zrobić to jeszcze raz. Dzięki !
  2. Czy możecie polecić mi gabinet psychoterapii w Krakowie - problem nerwica natręctw. Prywatnie, nie w ramach funduszu. Wolałbym panią psychoterapeutkę, ale jeżeli jest naprawdę dobry psychoterapeuta to również proszę o namiary. Dzięki wielkie ! OffTop @zjebnerwicowy - masz rewelacyjną sygnaturkę !
  3. Serena dzięki za to że tyle przeczytałaś ! Póki co skupie się przede wszystkim na tym by być zdrowym. Muszę w końcu się skonfrontować z rodzicami inaczej ciągle będzie źle..
  4. Mój pierwszy i podejrzewam, że najważniejszy post na tym forum - moja historia. Wszystko zaczęło się w 3 klasie liceum, 2-3 miesiące przed maturą. Po lekcjach w szkole dojeżdżałem jeszcze na dodatkowe zajęcia z angielskiego. Było to w sumie dosyć daleko od mojego domu (ponad godzina jazdy). Podczas jazdy tramwajem nagle poczułem... że tracę kontrolę nad pęcherzem. Mimo, że całkowicie nie "zlałem się w spodnie", to jednak strasznie się przestraszyłem. Od razu zadzwoniłem do rodziców którzy mnie stamtąd odebrali, nie powiedziałem im co mi się dokładnie przydarzyło - tylko że poczułem się po prostu źle. Myślałem, że będzie to historia jednorazowa. Jak bardzo się myliłem. Następne miesiące to przygotowania do matury (ale takie na luzie raczej ), w tym czasie nadal doskwierał mi ten problem. Mimo, iż panowałem w zupełności nad tym żeby nie "popuścić" to jednak na każdej lekcji czułem ciśnienie i coraz częściej chodziłem do łazienki. Wtedy byłem przekonany, że to jakieś przeziębienie, że może jak przeczekam to się wyleczę. Strasznie się tego wstydziłem. Mimo tego dręczącego problemu udało się napisać maturę. Wynik całkiem przyzwoity. Oczywiście z każdym dniem stres się powiększał, a w czasie egzaminów maturalnych to siedziałem praktycznie jak na szpilkach. Dotrwałem do wakacji, w końcu powiedziałem rodzicom że mam taki problem. Oni potraktowali to jako skutek przeziębienia, że przejdzie - czyli dokładnie tak jak ja. Wakacje spędziłem praktycznie cały czas siedząc w domu. Było to strasznie dziwne zważywszy na to, że od 15nastego roku życia pracowałem w każde wakacje i zawsze gdzieś wyjeżdżałem - chociaż na tydzień w góry ze znajomymi. Najdłuższe wakacje w życiu przesiedziałem w domu. Rodzice uważali, że skoro mam taki problem to mogę siedzieć w domu. W tym czasie miałem dziewczynę i widywałem się z nią (niestety rzadko bo daleko od siebie mieszkaliśmy) i z kumplami którzy mieszkali blisko mnie. W wakacje byłem u urologa żeby sprawdzić czy wszystko jest okej - seria testów i okazało się że jestem zdrów jak ryba. Nadszedł październik i czas studiów. Nowe znajomości. Nowe grono. Niespecjalnie mnie to przerażało bo zawsze miałem łatwość w nawiązywaniu kontaktów. Byłem osobą towarzyską i już po kilku dniach znalazłem sobie na uczelni fajne grono. Niestety mój problem postępował. Ciężko było mi wytrzymać na zajęciach bez wychodzenia do toalety. Zaczęły pojawiać się natrętne myśli - że nie wytrzymam, że wszyscy na mnie patrzą, że jestem inny. Z dnia na dzień było mi coraz ciężej. W końcu zdecydowałem się na pójście do psychiatry. Wylądowałem u doktora który leczył moją mamę kilkanaście lat wcześniej. Podał mi leki (chyba wtedy była to tranxena). Niestety okazało się, że mimo leków wcale nie jest dobrze. Wytrzymywanie na zajęciach było maksymalnie trudne, przynosiło stres. Gdy wracałem do domu byłem tak zmęczony, że bardzo wcześnie kładłem się spać i przesypiałem po 12h. W niedługim okresie miałem jeszcze kilka wizyt i do tranxeny dołożony setaloft. Mimo trudności szybko zaliczyłem pierwszą sesję (praktycznie w zerowych terminach) i mogłem cieszyć się feriami. Muszę jeszcze napisać, że na uczelnie mam dosyć daleko (1,15h- 1,30h dojazdu) i często musiałem wysiadać czy to z busa czy to z tramwaju szukać miejsca gdzie mógłbym się wysikać. Po feriach wróciłem wciąż chory, niestety w dodatku rzuciła mnie dziewczyna. Wytrzymywanie na zajęciach z dnia na dzień stawało się coraz trudniejsze. Coraz częstsze wychodzenie do toalety, stres, trzęsące się ręce i nogi, gonitwa myśli, problemy ze skupieniem. Zombie. O tym że jestem chory nie powiedziałem nikomu poza dziewczyną. Wszyscy myśleli, że jestem zupełnie zdrowy. Pałałem coraz większą niechęcią do uczelni. Na uczelni grałem rolę luzaka i olewacza. Nie chodzę - bo mi się nie chce. Zacząłem unikać życia towarzyskiego, udawałem, że jestem wiecznie zajęty. Nie przychodziłem na spotkania i nie umawiałem się z kumplami. Każde wyjście ze znajomymi było dla mnie stresem którego unikałem. Mój stan zdrowia wciąż się pogarszał, a lekarz jedynie żonglował lekami - które praktycznie nic nie zmieniały. 2 semestr na studiach skończyłem z niezaliczonymi 2 przedmiotami. Wakacje oczywiście przeżyłem samotnie. Komputer stał się największym przyjacielem. Unikałem wyjść. Każde wiązało się z nerwami i strachem. Po wakacjach przyszedł czas na poprawki których nie zaliczyłem. Ciężko to przeżyłem. Nie tyle dlatego, że bardzo mi na tym zależało - tylko moim rodzicom. Moja edukacja to dla nich zawsze priorytet. I nawet gdy w czasie drugiego semestru nie mogłem wyjść na zajęcia (bo miałem takiego stracha|biegunkę|byłem tak roztrzepany etc) to ojciec kazał mi wsiadać do samochodu i zawoził mnie na uczelnie - gdzie siedziałem oczywiście nie na zajęciach a cały czas w kiblu (z telepiącymi się rękami i płaczem). Po nieudanym drugim semestrze czułem coraz większą presję - nie dość, że każdy dzień był ciężki to w dodatku czuć było presję od rodziców. Pojawiły się myśli samobójcze. Natrętne. Myślałem o tym praktycznie każdego dnia. Raz poszedłem do garażu w domu z paskiem, po to by ze sobą skończyć. Brakło mi oczywiście odwagi. Trzeci semestr - taki sam jak drugi, dużo opuszczonych zajęć, niezaliczone kolejne 2 przedmioty. Nienawiść do uczelni i do własnej osoby. Wstyd. Płacz po nocach. Rozmyślanie o tym czy w ogóle warto to dalej wszystko ciągnąć. O mojej chorobie wciąż wiedziała tylko rodzina. Ja z rzadka pojawiałem się wśród znajomych. Nie chodziłem na większe imprezy. Stresowały mnie każde sytuacje w których jest wiele osób. Problemy miałem coraz większe. Chciałem zmienić lekarza jednak matka się upierała na tego bo on pomógł jej. Wciąż trwała żonglerka lekami. Wysłano mnie na psychoterapie. Byłem na kilku spotkaniach, jednak rodzice strasznie krytykowali to co ona mi wkłada do głowy, a pomysł że miałbym iść na urlop zdrowotny działał na nich jak płachta na byka. Po kilku spotkaniach przerwałem terapie (mnie samemu nie stać było na nią). Czwarty semestr i punkt krytyczny. Po feriach czułem się całkiem przyzwoicie. Byłem w dobrej formie, chodziłem na wszystkie zajęcia nawet na te na których nie było prawie nikogo (3 osoby na sali plus ja na cały rok). Niestety tak fajny stan nie trwał długo. Wszystko wróciło. Nawet ze zdwojoną mocą. W czwartym semestrze poza obowiązkowymi zajęciami musiałem jeszcze zrobić 2 przedmioty zaległe. Na koniec semestru poległem na całej linii - nie zaliczyłem zupełnie tego semestru. Jednak tuż pod koniec zdecydowałem się na to by powiedzieć paru znajomym o mojej chorobie. Wyselekcjonowałem najbliższe mi osoby. Takim którym ufałem. Reakcja była różna, ale oczywiście każdy chciał mi pomóc. To był przełom po 2 latach samotności w końcu miałem kogoś. Zacząłem bardzo często przyjeżdżać do kumpla w mieście (ja mieszkam poza), nawet u niego nocowałem. Oczywiście jak zawsze każda podróż, każda posiadówka itd to stres. Ale nie byłem sam. Wakacje spędziłem również z nimi. Nawet wyjechałem na weekend. Niestety nie miało to większego wpływu na moje "parcie". Wciąż ten sam problem którego strasznie wstydziłem się. Oczywiście wstydziłem się tego też przed tymi 4 znajomymi. Po nieudanym 4 semestrze nie mogłem wrócić na uczelnie więc zacząłem siedzieć w domu. Często jeździłem do kumpla w mieście, spotykałem się ze znajomymi na mojej wsi. Powróciło chociaż trochę radości w życiu, minęły myśli samobójcze. Niestety nadal każde wyjście "do ludzi" do stres, gonitwa myśli, cały czas odczuwalna potrzeba pójścia do toalety. Przeszkadza mi to strasznie w życiu. Zabiera radość którą miałem w sobie przed chorobą. Miałem jej tak wiele że mogłem obdarowywać ludzi, niestety teraz jestem pesymistą, smutnym, zmęczonym życiem. Mam 21 lat i czuje się wypalony. Nie wiem jak poradzić sobie z tym wszystkim, co próbować. Mam dosyć brania leków - nie dały mi one praktycznie nic. Teraz stresuje się praktycznie każdą sytuacją w której spotykam się z ludźmi. I oto cała moja historia. Teraz zastanawiam się czy wrócić na uczelnie - po jeszcze więcej tego co dostałem czy pójść na terapię (odłożyłem trochę kasy która ma iść na powrót na uczelnie, ale wystarczyło by również na sporo wizyt na psychoterapii) ... nie wiem co robić ? Oczywiście całość utrudnia presja rodziców wobec których czuję się jak nieudacznik z jednej strony, z drugiej zaś jestem zły na to że przekładają wykształcenie nad zdrowie. To tak "krótko" opisana moja historia. Na samym wstępie baaaaardzo dziękuję każdemu kto przeczytał całość. I jak ktoś tu wyżej napisał - cieszę się, że nie jestem sam. Dziękuję za każde wasze słowo.
×