Hej! Ponieważ, przede mną czeka do podjęcia bardzo ważna decyzja, która może też stać się życiowym błędem postanowiłam poprosić Was o rady.
Jest ich dwóch. Serce boi się stracić obu, rozum każe uciekać jak najdalej od obu. Jednak od tego co postanowię teraz zależy cała moja przyszłość. Ale od początku.
Pana A znam od 9 lat. Na początku łączyło nas tylko pożądanie, które nie mogło znaleźć ujścia, gdyż zawsze jak się spotykaliśmy to, któreś z nas było w związku. To chyba podsycało to uczucie. I choć staraliśmy się po prostu rozmawiać, jak zwykli znajomi, to zawsze kończyło się tak samo: któreś chciało przekroczyć granice, więc zrywaliśmy kontakt, by drugie mogło skupić się tylko i wyłącznie na swoim związku. Jednak pech chciał, że co rusz przypadkiem spotykałam go wszędzie. Nad Wisłą, na imprezie znajomych i wszystko wracało. Był moment kiedy o mnie walczył, ale to był bardzo zły moment. Mieliśmy nawet jeden krótki romans, który zniszczył mu życie w sumie - nie chcę wdawać się w szczegóły, ale znów zamiast być razem uciekliśmy od siebie pełni złości i żalu. To było 3 lata temu. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś go zobaczę, ale okazało się, że mieszka 500 metrów ode mnie. I wiecie co? Mimo, że oboje tak mocno siebie zraniliśmy... padliśmy sobie w ramiona, gadaliśmy jak starzy przyjaciele, byliśmy cholernie stęsknieni za sobą. Złość gdzieś wyparowała, a ja zdałam sobie sprawę, że przez cały ten czas coś do niego czułam. Coś a la zauroczenie, którego nigdy nie rozwijałam i może, gdybym jednak nad tym popracowała, to mogłoby być coś na całe życie? Jednak jak emocje opadły oczywiście okazało się, że każde z nas ma pewne zobowiązania. On ma dziewczynę, z którą szukają dla siebie mieszkania, mają wynająć od lipca/sierpnia. A ja... moja sytuacja jest chyba jeszcze gorsza. Tak czy siak A postanowił zachować dystans. Pęka na każdym naszym spotkaniu, ale jak go nie widzę czuję jakąś barierę. Jest niedostępny, izoluje się, zajmuje pracą ( zawsze tak robił jak miał jakiś problem). Nie odpisuje czasem na wiadomości... w zasadzie gdyby nie te nasze spotkania to myślałabym że ma mnie w dupie. Wiem, że miałam już kiedyś u niego szansę, z której nie skorzystałam i chciałam o niego zawalczyć teraz, bo dał mi do zrozumienia, że to co czuje do mnie jest ważniejsze, ale... no właśnie, raz że mam wyrzuty co do tej dziewczyny, jak i dziwnie się czuję walcząc o kogoś kto jest tak niezdecydowany. Raz się dystansuje, innym razem namiętnie mnie całuje.
A teraz o tym drugim i mojej aktualnej sytuacji. Z P połączyła mnie niesamowita więź. Nigdy nie spotkałam nikogo przy kim czułabym się tak swobodnie- nie mam przed nim żadnych sekretów, niczego się nie wstydzę. Najlepszy przyjaciel jakiego miałam, a zarazem dobry kochanek. Rozkochał mnie w sobie niecałe 3 lata temu. To oczywiste, że zdecydowałam się w końcu z nim zamieszkać i mieszkamy razem do dziś, mieszka się dobrze... Jednak od roku nie uprawialiśmy seksu. P popadł w jakieś doły spowodowane brakiem kasy. Wydawał ją na głupoty, popadł w długi i choć pomagałam mu jak mogłam, on wolał się dołować, że za mało zarabia jak na swoje potrzeby i musiał to odreagowywać, grając i pijąc codziennie. Próbowałam różnych sposobów - znalazłam mu parę lepszych prac, gdzie mógłby się wybić i zarabiać w chuj - ale nie popisał się na rozmowach. Miał rozszerzeniową postawę podobno. Próbowałam finansować mu część jego głupot, by spłacał długi, ale uznawał że w takim razie może mieć jeszcze więcej tych głupot jak kupię mu i ja, i on sobie sam - szybko z tego zrezygnowałam. Zachęcałam do szukania lepszej pracy, albo podjęcia jakiejś weekendowej czy coś - odrzucał wszystkie propozycje, wolał zapożyczać się u mnie, bo wiedział, że jak wyd wszystko i nie będzie miał co jeść to i tak poratuję. Brak seksu, jego humory i brak pomocy w różnych życiowych sprawach (nie miał czasu na nic poza graniem) sprawiło, że postanowiłam zerwać. W międzyczasie jednak właściciel mieszkania zaproponował mi jego kupno. Była okazja dość dobra więc się zgodziłam, podpisałam umowę. To było jeszcze przed zerwaniem. Teraz jednak okazuje się, że kupiłam mieszkanie z wynajmującym P, którego umowa kończy się za rok... P z kolei najpierw postanowił spaść na dno, zjebał w pracy, wywalili go z niej, nie szuka nawet nowej i wychodzi z założenia, że chroni go prawo i że jakoś hajs wykombinuje by płacić mi część za mieszkanie. A póki płaci nie mogę go wywalić. Ba, nawet jak przestanie mogę mieć problem. Dodatkowo P ubzdurał sobie, że o mnie powalczy. Wie, że póki mieszkam z byłym nie ułożę sobie z nikim innym życia. Stara się więcej pomagać w domu, próbuje mnie przytulić, pocałować, jak tylko spotkamy się w kuchni. Wymyśla różne rzeczy, które nie powiem wzruszają mnie, jest mi go żal i dalej go kocham, byliśmy w końcu razem 3 lata. Jestem pewna że jakby wszystko układało się jak wcześniej - nawet nie zawracałabym sobie głowy A. Jednak jest jak jest.
Sytuacja z dupy. Nie chcę nikogo skrzywdzić, ale czegokolwiek nie wybiorę to ktoś będzie cierpiał. Prawnie nic nie mogę zrobić P i nie chcę go też trollować, nie chcę kończyć tego w sposób chamski. Boję się jednak, że jak tu zostanie i zacznie naprawdę nad sobą pracować, to mogę żałować że nie dałam mu kolejnej szansy, bo w głowie siedzi mi A.
A powiedział mi z kolei, że mógłby spróbować ze mną, jeśli P nie byłoby tutaj, ale w takiej sytuacji on też nie wie co robić. Boi się, że chcę go zdobyć dla samego zdobycia, bo długo oboje "goniliśmy króliczka" a potem się nim znudzę, a stawiając na mnie może przegapić szansę na normalny, zdrowy związek, który zaczął jakiś czas temu.
A ja? Jestem bardzo emocjonalną osobą i nadal wierzę w te romantyczne pierdoły, które mówią mi że A może być mi przeznaczony, skoro po tylu latach ciągle coś do niego czuję, skoro ciągle przypadkiem go gdzieś spotykam. Z drugiej strony większość romantycznych historii kończy się w momencie gdy para się ze sobą schodzi, a "żyli długo i szczęśliwie" to tylko w bajkach. Może więc powinnam zapomnieć o A, zerwać kontakt ponownie definitywnie i liczyć tym razem, że żaden przypadek nas nie spotka? Może powinnam też poczekać aż P skończy się umowa najmu i o nim też zapomnieć?
Tylko serce nie sługa...