Skocz do zawartości
Nerwica.com

losten

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez losten

  1. Mam wielki problem, zmagam się z nim długie lata, jednak teraz przyjął formę nie do zniesienia. Mój problem dotyczy jazdy samochodem jako pasażer. Często jadąc samochodem napada mnie nagły lęk, nie umiem tego opisać, ale spróbuję. Kłuje mnie w brzuchu, wszystko mam napięte, w "tejże" chwili chciałabym stać, a nie jechać, a nie mogę, to straszne uczucie, kiedy nie chcę już jechać, ale jadę dalej, bo ktoś kieruje no wiadomo nie krzyknę do kierowcy by się nagle zatrzymał. Zatykam uszy i kulkę się, żeby jakoś opanować ten atak. To nie do wytrzymania kiedy z kimś jadę, bo patrzą na mnie jak na kretynkę a ja się z tym bardzo męczę. Nie umiem nic na ten temat znaleźć w internecie, nawet nie wiem jak to nazwać jak to opisać. To straszne, kiedy widzę tą przestrzeń, mijające drzewa, ulicę, to wszystko szybko miga kiedy jadę, albo ta niemożność przewidzenia, czy za chwilę nie wjadę w dziurę itp. Zaczynam przez ten lęk coraz mniej się poruszać. Dodam, że dłuższy czas już mam depresję, staram się żyć normalnie, ale czasem nie mam po co wstawać z łóżka. Jak byłam mała to mój lęk w samochodzie odnosił się do tego, że jak ktoś gazował, jechał coraz szybciej, moja adrenalina wzrastała, do momentu zmiany biegów, to było też dla mnie stresujące. Może jestem wariatką, nie wiem, wydaję się sobie zwyczajna, tylko ten problem, wstydliwy, nie umiem nikomu tego wytłumaczyć.
  2. mam wrażenie jakbym przegrała już swoje życie, tyle czasu nie wydarzyło się nic radosnego dla mnie, wszystko mnie przygnębia, wszystko jest szare, ja już tak nie mogę, po prostu sił brak... trzeba tak ogromnych zmian, a ja nie umiem
  3. siedzę teraz zapłakana, tak bardzo chciałabym się znów beztrosko uśmiechać, być jaką byłam kiedyś...
  4. Jestem tu nowa, postanowiłam napisać na tym forum, ponieważ czuję, że zbliżam się do kresu wytrzymałości swoich sił. Z depresją i nerwicą męczę się już długi czas. Jestem młodą mężatką, jedynie małżeństwo mi się udało w życiu. Od dziecka miałam problemy z wagą, teraz też nie jestem chuda. Zawsze byłam tą z boku, dzieci wyśmiewały się z tego jak wyglądałam, ale mimo to wtedy miałam siłę, żeby podnieść się i uśmiechnąć, z nadzieją, że będzie dobrze. Cały czas dorastałam w przekonaniu jaka jestem beznadziejna, ojciec tyran dolewał tylko oliwy do ognia. "Gruba lebera", "siano we łbie" albo "spieprzaj robaku do swojej nory" tak usłyszałam kiedyś. Cały czas zastraszana, upewniana w swojej beznadziejności... Teraz - nie mam żadnej koleżanki, nie wychodzę z domu, chyba, że do sklepu i z powrotem, ale tam też czuję się zaszczuta. Nienawidzę siebie, tego, że żyje, że ludzie na mnie patrzą, że wszystko dzieje się tak jakby świat się na mnie uwziął. Głęboko we mnie tkwi prawdziwa ja, ta szczera, prawdziwa radosna dziewczyna z marzeniami, z nadzieją z optymizmem, ale... to umiera. Nic mi nie wychodzi, czasem z zazdrością patrzę na dziewczyny, które się ze sobą fajnie dogadują. Chciałabym wyjść gdzieś z koleżanką, porozmawiać, pozwierzać się :/ kiedy po latach zaprosiłam jedną do nas, okazało się, że lepszy kontakt ma z moim mężem, teraz kontaktuje się tylko z nim. Nie znoszę i wpadam w furię, jak widzę, że mąż pisał do jakiejś znajomej coś w stylu "co słychać", od razu myślę sobie, że na pewno ma na nią ochotę, że taki ciekawy co u niej, w końcu każda jest lepsza ode mnie. Czasem myślę sobie, że On jest ze mną tylko dlatego, że mu sprzątam, gotuję, piorę. Żadna nie zadbała by o niego jak ja. Fajnie nam się na codzień żyje ze sobą, to mój mąż i przyjaciel w jednym. Jednak te pojedyncze momenty kiedy znajdę jakąś wiadomość niszczą wszystko, przestaje wtedy wierzyć w cokolwiek. Myślę wtedy że szuka on okazji do zdrady. Kiedyś byłam wesoła, radosna, kiedy się spotykaliśmy byłam zupełnie inną osobą, tęsknię za sobą :/ Byłam pełna marzeń, planów, radości. Czasem jak zbiorę wszystko do kupy, myślę, że byłoby lepiej jakbym zniknęła, tylko odwagi brak...
  5. Jestem tu nowa, postanowiłam napisać na tym forum, ponieważ czuję, że zbliżam się do kresu wytrzymałości swoich sił. Z depresją i nerwicą męczę się już długi czas. Jestem młodą mężatką, jedynie małżeństwo mi się udało w życiu. Od dziecka miałam problemy z wagą, teraz też nie jestem chuda. Zawsze byłam tą z boku, dzieci wyśmiewały się z tego jak wyglądałam, ale mimo to wtedy miałam siłę, żeby podnieść się i uśmiechnąć, z nadzieją, że będzie dobrze. Cały czas dorastałam w przekonaniu jaka jestem beznadziejna, ojciec tyran dolewał tylko oliwy do ognia. "Gruba lebera", "siano we łbie" albo "spieprzaj robaku do swojej nory" tak usłyszałam kiedyś. Cały czas zastraszana, upewniana w swojej beznadziejności... Teraz - nie mam żadnej koleżanki, nie wychodzę z domu, chyba, że do sklepu i z powrotem, ale tam też czuję się zaszczuta. Nienawidzę siebie, tego, że żyje, że ludzie na mnie patrzą, że wszystko dzieje się tak jakby świat się na mnie uwziął. Głęboko we mnie tkwi prawdziwa ja, ta szczera, prawdziwa radosna dziewczyna z marzeniami, z nadzieją z optymizmem, ale... to umiera. Nic mi nie wychodzi, czasem z zazdrością patrzę na dziewczyny, które się ze sobą fajnie dogadują. Chciałabym wyjść gdzieś z koleżanką, porozmawiać, pozwierzać się :/ kiedy po latach zaprosiłam jedną do nas, okazało się, że lepszy kontakt ma z moim mężem, teraz kontaktuje się tylko z nim. Nie znoszę i wpadam w furię, jak widzę, że mąż pisał do jakiejś znajomej coś w stylu "co słychać", od razu myślę sobie, że na pewno ma na nią ochotę, że taki ciekawy co u niej, w końcu każda jest lepsza ode mnie. Czasem myślę sobie, że On jest ze mną tylko dlatego, że mu sprzątam, gotuję, piorę. Żadna nie zadbała by o niego jak ja. Fajnie nam się na codzień żyje ze sobą, to mój mąż i przyjaciel w jednym. Jednak te pojedyncze momenty kiedy znajdę jakąś wiadomość niszczą wszystko, przestaje wtedy wierzyć w cokolwiek. Myślę wtedy że szuka on okazji do zdrady. Kiedyś byłam wesoła, radosna, kiedy się spotykaliśmy byłam zupełnie inną osobą, tęsknię za sobą :/ Byłam pełna marzeń, planów, radości. Czasem jak zbiorę wszystko do kupy, myślę, że byłoby lepiej jakbym zniknęła, tylko odwagi brak...
×