Witam wszystkich.
Jestem tu od wczoraj dużo czytałem postów i opowiadań jednak nie identyfikuję się w pełni z większością.
Mój lęk jest jak drugie "Ja".
Pokrótce prze całe życie byłem zapracowany i zabiegany pierwszy napad przeszedłem 8 lat temu w 2003r.gdy byłem za granicą na dorobku wtedy to w ciągu kilku miesięcy miałem kilka ostrych napadów oczywiście przypominały one stan przed zawałowy byłem hospitalizowany, podczas badań nie znaleziono przyczyny a z racji tego że nie znałem języka nie można było w 100% przeprowadzić ze mną wywiadu.
Po powrocie do kraju wielokrotnie hospitalizowałem się w oddziałach ratunkowych jednak nikt nigdy nie stwierdził zaburzeń na tle psychicznym,wszyscy byli nastawieni na nadciśnienie więc przyjąłem to do wiadomości no i zacząłem uważać na picie kawy itp:.
Jednak prze lata problem nie zanikał ani trochę były mniejsze lub większe napady.
Najgorzej zaczęło się w 2010r w grudniu podczas wyjazdu z rodziną na narty podczas jazdy wyciągiem dostałem napadu Boże!
myślałem że umrę w realu mimo mrozu rozebrałem się do koszulki chciałem nawet skakać z wyciągu na szczęście dojechałem do końca a po zjeździe na dół nie byłem wstanie wyjechać.
W czasie jazdy samochodem do domu nie mogłem dojechać ciągłe napięcie i napady raz po raz do tego śnieżyca która powodowała całkowite wyobcowanie i odbicie od rzeczywistości tak że cały ten świat jakby chciał mnie wchłonąć.
Po powrocie już było coraz gorzej zaprzestałem wychodzenia z domu całkowicie jednak najgorsze jest to że nie jestem wstanie sam funkcjonować tzn:nie potrafię zostać samemu w domu.
Przez najbliższe pól roku nie wychodziłem z domu a jeśli chodzi o lato to cały czas siedzę w zamkniętym klimatyzowanym pokoju gdyż się duszę i to nie żadna ściema tylko naprawdę się duszę ponadto u mnie atak nie trwa jak piszą 10 minut tylko nie raz do kilku godzin.
Mimo że mamy zimę to już boję się lata że znowu nie wyjdę z domu,na mnie działa tylko zimno kocham jak jest zimno bo wtedy się lepiej czuję .
Pół roku temu po postanowiłem samemu zwrócić się o pomoc do psychologa gdyż już byłem na granicy obłędu ciągle płakałem
nic mnie nie cieszyło ciągle doły.
Po konsultacji z terapeutą skierował mnie do psychiatry .
Do psychiatry udałem się samochodem oczywiście klimatyzowanym a w gabinecie siedziałem z mrożoną jarzyną na głowie lekarz stwierdził zaburzenia lękowe z napadami paniki i przepisał leki(parogen,chlorprotixen)
Dziś po połowie roku leczenia systematycznego u psychiatry i terapeuty i zażywaniu leków mój stan się nie zmienia ciągle mam potforne lęki chociaż nie mam na razie napadów paniki.
Nie potrafię sam funkcjonować ciągle wszędzie poruszam się z żoną dosłownie wszędzie,mam ciągłe napady złości i zmiany nastrojów z doła popadam w euforie chociaż przeważają doły, czuję się zniewolony i zmęczony już tym wszystkim.
Wszystkich winię o wszystko i wszędzie wietrzę spiski nie mogę się określić raz myślę że tylko ja mam rację i bronię tego po czym zaczynam myśleć czy ja nie świruję,pogubiłem się tak że już sam nie wiem co jest grane w moim życiu i na tym świecie.
Do tego wszystkiego lekarze robią mi kocioł w głowie jeden mówi żebym starał się o stopień niepełnosprawności a potem o rentę z racji tego że nie jestem wstanie funkcjonować sam tylko z żoną prze co ona nie może pracować.A ja sam nie jestem wstanie nigdzie iść no chyba z żoną.Drugi mówi że nic mi nie jest i nie jest tak źle, mam całe spieprzone życie i wszystko się zawaliło bez pracy bez pomocy nic tylko sobie tylko w łeb strzelić,a lekarze też chyba mną manipulują.
Czytałem tu że ktoś ma lęki i trudno mu funkcjonować chciałbym tak bo ja w ogóle nie mogę funkcjonować jak wy to robicie że dajecie radę.
Może jak mnie ktoś gdzieś wywiezie i zostawi samego w tłumie to nagle wszystko się samo poustawia w głowie.
Na dzień dzisiejszy wolę mój świat za okularami.
Na wniosek lekarza przymierzam się powoli do leczenia w dziennym ośrodku ale podchodzę do tego sceptycznie.
Wszystkich pozdrawiam
Maciek 32l.