Nie chodzę na terapię, także nie biorę leków..
Jestem nadal w szkole średniej, nie pracuję, więc nie stać mnie na terapeutę. Z rodzicami nie potrafię rozmawiać. Oni nie zwracają za bardzo na mnie uwagi, jedynie sadzą, że stałam się dziwaczką.
Myśli o śmierci zaczęły mi towarzyszyć około 5 klasy podstawówki(dość wcześnie, przeraża mnie to). Nagle uderzyła mnie myśl, że życie nie ma sensu. Nie wiem dlaczego. Miałam wręcz idealne życie - świetnych znajomych, niczego mi nie brakowało, bardzo dobrze się uczyłam.
Bardzo nasiliło się to w gimnazjum, nie potrafiłam poradzić sobie ze sobą samą, robiłam różne głupie rzeczy..
Ciągnie się to za mną do tej pory - jestem w trzeciej liceum,odizolowana od społeczeństwa, ludzie unikają mnie.
Żałuję, że jestem na tym świecie.
Praktycznie nie wychodzę z domu, najlepiej czuję się w swoim towarzystwie.
Zauważyłam też, że zaczęłam notorycznie się obżerać, nie mogę przestać.. A później nie jem przez kilka dni. I takie błędne koło.
Kiedyś miałam oparcie w 'przyjacielu'.. Wszystko było dobrze, dopóki ukrywałam swoje myśli przed nim.. Gdy po 3 latach zażyłości wyjawiłam mu, że wciąż myślę o śmierci, że nie potrafię być szczęśliwa, stwierdził, że przesadzam, że inni mają gorzej i odsunął się ode mnie całkowicie.
Rodzice cały czas ode mnie wymagają ponad moje siły.. Nie wyobrażam sobie ich reakcji, gdy nie dostanę się na te studia, na które planuję...