Jaka to ironia losu, wiele osób mówiło mi,że jestem niepoprawną optymistką,że jeżeli ja stracę nadzieję to świat runie, jakoś nie słyszę łomotu tego upadku w dobie własnych osobistych problemów.
Nieczułość, niewrażliwość (brak odrobiny empatii), niedostrzeganie... to boli niemiłosiernie...nawet nie mam komu o tym powiedzieć, pisząc przez łzy tę notatkę leżąc u boku męża. Gdy opatulił się i zachrapał, owinęłam się swoją kołdrą i wstałam do łazienki. Zapytał: - Dokąd idziesz?
- Nigdzie
Beczałam i szlochałam w łazience na podłodze przez półtorej godziny. Przekonując się,że nie ma jak w filmie, nikt nie zauważy mojego zniknięcia, nie pochyli się, nie poda ręki... to głupie, naiwne, wcale nie optymistyczne.
Facetów pociąga ryzyko, lubią gdy seks wiąże się z przysłowiową wpadką, jednak gdy okazuje się,że to ryzyko spada do 0 podobnie jak w przypadku kobiet w wieku poprodukcyjnym, tracą nimi zainteresowanie itp. Głęboko gdzieś ma ktoś psychikę czy osobowość liczy się użyteczność... no chyba,że psychologowie, chociaż we współczesnym świecie mamy wystarczająco wariatów z politykami na czele.
Ludzie przychodzą gdy czegoś chcą, by wyciągnąć coś od ciebie, wyssać, wykorzystać, gdy jesteś dla nich w jakiś sposób potrzebny, a co jeżeli człowiek sam się załamał, nie widzi swojej wartości, nie daje pretekstu do bycia potrzebnym. Taki człowiek nikomu jest niepotrzebny i nikomu nie może pomóc, bo sam ze sobą nie daje radę... życie przetłacza, bo człowiekowi samotnie niczego nie udaje się. Człowiek sam nic nie może.
Po to, więc zakładamy rodziny, wychodzimy za mąż, aby to mężczyzna - człowiek, który stanie u naszego boku był naszą ostoją, wsparciem, ucieczką (i vice versa), szukamy sensu w podstawowym prawie naturalnym - samorealizacji poprzez rodzinę. Gdy to nie może być spełnione...