Skocz do zawartości
Nerwica.com

~Neloo.

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia ~Neloo.

  1. Witam wszystkich, Jestem tu nowa, nie wiem czy jest to dobry dział, jeśli nie to proszę o przeniesienie we właściwe miejsce. Właściwie to nie wiem od czego zacząć. Czuję się strasznie żałośnie to pisząc.. Postaram pisać w miarę nie chaotycznie i zrozumiale. Nie jestem pewna, czy to się uda. Zacznijmy od tego, że samotność spędza mi sen z powiek. Nie mogę spać. Dlaczego ? Może dlatego, że przytłacza mnie ciężar własnych myśli. Może i jest to zbyt dziecinne i naiwne podejście.. Ale świat jest dla mnie zbyt okrutny.. może nawet zbyt przyziemny. Tak patrząc, to boję się chyba zostać z nimi sam na sam. Mam tak od dłuższego czasu. Mogę nie spać nawet tydzień. Sen nie jest mi potrzebny. Najgorsze jest chyba komunikowanie się z ludźmi. Wiecznie miła, uprzejma, uśmiechnięta -nie umiem okazywać prawdziwych uczuć. Dusza towarzystwa, wiecznie rozluźniona optymistka, ciągle się śmieje.. Ludzie widzą we mnie kogoś kim nie jestem. Jestem kimś innym. Czuję się jak ktoś inny. O dziwo kiedyś czułam nawet, że mam jakieś powołanie czy coś.. Nie wiem już, która 'ja' to ta prawdziwa. To jest straszne. Nie panuję nad swoimi emocjami. Jeden powód, jedna chwila i wybucham. Ranie, przeklinam, wyzywam, nie mogę znieść obecności ludzi, obojętne mi jest co pomyślą.. a później płaczę i czuję się tak zmęczona, że nie mam siły na nic. Czuję pustkę. Wstyd mi. Długo jednak nie mogę czekać, bo złość moja ogarnia mnie coraz bardziej.. jest coraz większa.. Do czego to może doprowadzić? Tak bardzo pragnę być wolna. Jednak to jest tylko namiastka tego co dzieje się ze mną w rzeczywistości.. Trzęsę się, kręci mi się w głowie, czasem niechcący zrobię sobie krzywdę. Za każdym razem kiedy obiecuję sobie, że będę świadoma tego co w danej chwili czuję, aby móc nad tym zapanować, nie trzymam nerwów na wodzy.Ta chwila przerasta mnie i jedyne czego jestem świadoma to to co za chwilę zrobię, co powiem, a kiedy staram się milczeć dzieje się we mnie coś strasznego, to tak jak woda napierająca na bardzo delikatną tamę, w końcu wydostanie się na zewnątrz.. Bo takim wybuchu boli mnie najczęściej klatka piersiowa, żołądek, ogólnie głowa, większość mięśni.. Coraz częściej w nocy boli mnie serce. Coś kuje w środku, żołądek.. aż tak, że nie mogę się ruszyć. Oni twierdzą, że to z nerwów..Nie mogę się uspokoić. Mówią: Spokojnie, Uspokój się. Nie wiem dlaczego, mnie to jeszcze bardziej irytuje i frustruje. Coś mną wtedy kieruję. Nienawidzę tego. Wiem, że ranię tym wszystkich. Na początku było: 'Taki wiek, bunt, to normalne, przejdzie, dorośnie' . Ale tak jest ciągle, nieprzerwanie. Mimo, iż mam dopiero 15 lat czuję, że to nie są zwykłe wybuchy złości towarzyszące przypuśćmy kłótni z rodzicami nastoletniej dziewczyny. W głębi, ja bym nigdy się tak nie zachowywała. To boli. Nie tylko mnie, ale wszystkich dookoła. Wykańczam ich. Wiem to. Nienawidzę siebie za to jeszcze bardziej. Mam straszne wahania nastrojów. Sama nie wiem, czy za 5 minut będę się śmiać czy płakać. Mogę z kimś rozmawiać i w ciągu tej rozmowy zaliczyć momenty płaczu, śmiechu, złości i innych uczuć. Na dłuższą metę jest to męczące. W jednym dniu jestem roześmianą dziewczyną a w drugim nie odzywam się wcale. Otoczenie mnie nienawidzi. Otoczenie, w którym spędzam 8 godzin każdego dnia oprócz weekendów i świąt. Nienawidzą tego kim jestem, jaka jestem, jak wyglądam i co mnie interesuje. Ostatni rok-jakoś wytrzymam. To nie jest nienawiść typu 'źle spojrzał' , coś niemiło odpowiedział. Czuję pustkę. Jest to niewytłumaczalne. Niby mam wszystko- rodzinę, dach nad głową, mam co jeść, gdzie spać.. ale mam drapiące uczucie pustki. Od podstawówki od nauczycieli słyszałam: 'Ona jest zbyt impulsywna. Zbyt wrażliwa. Według wychowawcy zawsze miałam dwie twarze. I nie chodzi tu bynajmniej o fałszywość. Mimo, iż miałam wzorowe zachowanie, odkąd pamiętam to dla niego byłam w jednym dniu zła, nie w dniu.. w kilku minutach zła, potem szczęśliwa. Ale to nie do końca tak.. Wszyscy w koło twierdzili, że mogłabym uczyć się na szóstki, że jestem do tego zdolna. (Nie mieli wygórowanych ambicji, co do moich stopni, po prostu uważali, że jestem w stanie być lepsza) Ja nadal, mimo wszystko utrzymywałam przeciętne oceny, 2, 3, 4.. czasem jakaś 5. Teraz jestem w 3 klasie gimnazjum. Na koniec semestru mam 5 zagrożeń. W sumie nie wiem jak ja tego 'dokonałam'. I jak można się domyślać, wszystkie oczy nauczycieli kręcą się wokół mnie. Irytujące. Zdarza się, że słyszę głosy w głowie i widzę ludzi.. Kiedy są głosy nie widzę ludzi, a kiedy widzę ludzi nie ma głosów, wszyscy milczą. Wśród ludzi jest człowiek który nie ma twarzy, jedynie dziury na miejscu oczu, tak jakby ktoś mu je wyciął. On jest zawsze, reszta to różni ludzie, za każdym razem są w innym składzie. Człowiek bez twarzy codziennie popełnia samobójstwo, za każdym razem w inny sposób. Kiedy to zrobi do końca dnia już jego i tych ludzi nie ma. W sumie to nie jest nic takiego. Da się przyzwyczaić. Sama sobie jestem zupełnie obojętna. I tak trwam w egoizmie na swój sposób. Jestem nieobecna, nie mam planów tylko marzenia. Reaguję rozdrażnieniem na wszystko. Wszyscy mnie wkurzają. I też uciekam od rzeczywistości. Problem w tym, że tak bardzo przyzwyczaiłam się do życia w środku mojej głowy, ze nie mogę żyć w realnym świecie. Nie znoszę żadnego egoizmu , z wyjątkiem tego jednego przypadku: mnie samej. Tak się zdarzyło, że jestem, więc iluzję mego istnienia czynię mym najwyższym sensem. Traf chciał - i ja tego nie zmienię. Urodzona już jako rekonwalescent, nigdy nie wykurowana z choroby bycia, pozostaję nieuleczalnie w sobie i przez to właśnie jestem człowiekiem. Tak czy inaczej, najpierw jesteśmy pogrążeni w sobie samym. Zawsze miałam poczucie, że nie pasuję do tego świata. Do tych ludzi. No po prostu to nie ja. Lubię innych, pragnę bliskości, jakiejś bratniej duszy, czuję że potrzebują drugiej osoby do przeżycia, jednocześnie boję się bliskości i jestem nastawiona wrogo do tego kogoś.. Myśli samobójcze. (..lub inne tego typu odłamy, o których myślę poważnie, i już w sumie wiem, że się kiedyś zabiję, ale nie rozwijajmy może tego tematu..) Po prostu nie mogę znieść świadomości, że ja ich wszystkich wykańczam. Że mama prze zemnie płacze, że brat chodzi smutny, zdołowany, że ranię wszystkich dookoła. Oprócz tego samą siebie niesamowicie drażnię. Nie umiem w inny sposób dać upustu emocjom- nie mogę płakać, krzyczeć czy rzucać się po pokoju. Coś tam we mnie, w środku, wrzeszczy, ale nie wychodzi na zewnątrz. Kogo obchodzi, że ja tu nie do końca pasuję, chociaż jestem taka sama jak oni, oni wszyscy, identyczna, kogo obchodzą chore myśli pryszczatego dzieciaka na dwóch krótkich nogach nie sięgającego do ramion przeciętnemu licealiście. Komu naprawdę chciałoby się nad tym zastanawiać.. ? Są normalne ludzkie problemy. Wszyscy mają normalne ludzkie problemy, Ale mnie czasem zastanawia los chłopaka umierającego w moich myślach, zabitego przez innego chłopaka w moich myślach. Moim problemem jest to, że każda myśl ma oddzielną osobowość, wszystkie się zabijają wzajemnie, co chwile któraś ginie, (to powoduje kłótnie z samym sobą, wiem.. dziwne) gdyby ktokolwiek w to tak naprawdę wierzył, nie musiałabym pisać sprawdzianów, bo byłoby oczywiste, że wiedza zostanie utopiona przez marzenia, a jedyny ślad jaki zostawię na kartce to pognieciony róg papieru. Mam wrażenie, że w ogóle ja to nie ja. Mam więc do was pytanie, tak mają wszyscy, albo chociaż większość i ja sobie po prostu wkręcam bzdury, że coś jest nie tak ? Już sama nie wiem co robić. Może to minie ? Nie chciałabym nigdzie iść. Stresować rodziców. Niepotrzebnie. Ciekawi mnie tylko z czym mogę mieć do czynienia. Strasznie długie.. Przepraszam. Nawiasem wspominając.. życzę Wesołych Świąt.
×