Cześć!
We wrześniu zdiagnozowano u mnie depresję, zostałam skierowana na terapię.
Terapia mnie rozczarowała, kompletnie nic nie wniosła do mojego życia. Do poglądów na świat. W niczym mi nie pomogła. Ostatnią sesję opuściłam, nie widzę sensu przychodzenia tam i marnowania czasu. Wiedziałam, czego chcę się dowiedzieć o sobie, opowiedziałam wszystko, co byłam w stanie. Nie dowiedziałam się - czy moje przypuszczenia odnośnie borderline są prawdziwe, czy nie. Jedyne co moja pani psycholog stwierdziła, to to o czym wiedziałam od dawna. Naprawdę wiele mnie kosztowało otworzenie się i sięgnięcie po pomoc, spotkałam się z rozczarowaniem ogromnym.
Zero dialogu, to był tylko mój monolog. Gdy nie odzywałam się przez 10 minut, ona zdołała wypowiedzieć jedno zdanie: "nasz czas się kończy".
Gdy mówiłam: "2 dni temu upiłam się do nieprzytomności i pocięłam" ona milczała.
Po tym wszystkim, co przeszłam na terapii, przestałam brać leki. Ot tak, nie jestem w stanie wyjaśnić dlaczego.
Ostatnią noc przepłakałam całą. Znów wraca do mnie to straszne uczucie. Najstraszniejsze.
Czy to jest normalne, czy tak wygląda terapia?
Stanęłam w martwym punkcie, nie mam pojęcia co ze sobą zrobić, nie chcę wracać tam gdzie byłam, i nie chcę kontynuować tej beznadziejnej terapii.
Co byście zrobili na moim miejscu?
z góry dziękuję za odpowiedź, mam nadzieję, że choć tu ktoś będzie w stanie mi pomóc : )
pozdrawiam, emms