Skocz do zawartości
Nerwica.com

Simone

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Simone

  1. Pozdrawiam również :) i życzę wytrwałości. A także... trochę wiary. Ja nie stanęłam jeszcze zupełnie na nogi, ale jestem w drodze, czuję, że nabieram wiatru w żagle. Na moim etapie, nazwijmy to "samopoznawania", wciąż niejednokrotnie czuję się jak idiotka, kiedy wykonuję takie a nie inne ćwiczenia. Zupełnie nie mogłam się przekonać na przykład do wizualizacji, do medytacji (to drugie zresztą do dzisiaj mi nie wychodzi), ale po czasie, po wielu próbach coś zaczynało się układać i powoli zaczęło działać. Psychoterapia to generalnie niełatwa droga, ale za to - do pięknego celu. Napisz proszę, jak kolejne podejścia do psychoterapeutów. Życzę też powodzenia i trafienia na odpowiednią osobę
  2. Witam, Kiedy zaszłam w ciążę i pojawiła się u mnie nerwica lękowa - nie po raz pierwszy zresztą - przegrzebałam chyba cały Internet w poszukiwaniu informacji, jak sobie poradzić w takiej sytuacji... Na niewiele się to zdało. Również na tym forum nie znalazłam żadnych konstruktywnych porad. Oczywistym jest, że leki, które pomagają w normalnych warunkach - które pomagały mi w poprzednich latach - zażywane w czasie ciąży mogą zaszkodzić dziecku; z oczywistych względów nie prowadzi się badań na ciężarnych. Co wobec tego robić? Czy rzeczywiście jest aż tak dramatycznie, że albo leki o nieprzewidzianych skutkach na płód, albo "zaciskanie zębów"? Otóż - niekoniecznie. Nie będę opowiadać Wam całej swojej historii, bo nie o moje problemy tu chodzi, a o możliwości poradzenia sobie z nimi. Po przejściu długiej i trudnej drogi poszukiwań, koniec końców dotarłam do niekonwencjonalnych metod leczenia. Uznałam, że to już absolutny koniec świata, że już dalej nic nie ma i jeśli to mi nie pomoże, to nie ma dla mnie ratunku. Zawsze byłam dość sceptycznie nastawiona do wszystkiego, co nie działa natychmiast, bo zdawało mi się, że nie działa wcale. Otóż - nic bardziej błędnego. W moim przypadku znakomicie zadziałała akupunktura. Na moją nerwicę przypuściłam w ogóle zmasowany atak w ciąży :) Akupunktura, jednocześnie kontynuacji psychoterapii u psychologa, wizyta u bioenergoterapeuty (tego nie polecam; może komuś może pomóc - u mnie się nie sprawdziło), masaż Shiatsu, esencje kwiatowe, ćwiczenia oddechowe, wizualizacje i relaksacje. Dziś potrafię pisać o tym spokojnie i z perspektywy czasu wydaje mi się to wszystko niemal nierealne, odległe... a minęło ledwie kilka miesięcy od porodu. Nie ukrywam: trzeba włożyć wysiłek, i to spory, ale - da się. Nie wiem, jak jest u Was, ale ja się walki nie bałam. Bałam się natomiast, że jest ona bezsensowna, że nie dam rady, że każdy, tylko nie ja, że moja sytuacja jest wyjątkowo ciężka i skomplikowana, na pewno gorsza od innych. Bałam się, że to się już nigdy nie zmieni, że będzie już tylko gorzej, Z nerwicą zmagam się od 10 lat, ale dopiero w ciąży podjęłam z nią taką walkę "na serio" - bo zostałam przyparta do muru. Nie wierzyłam, że się uda, ale musiałam walczyć. I udało się. Pamiętam, że bałam się, że nie da się nic zrobić z nerwicą w czasie ciąży. Nawet lekarze mówili mi, że trzeba pić melisę (pić melisę?!), bo to jedyny bezpieczny środek uspokajający, a jak nie zadziała, to wytoczy się cięższe działa - leki psychotropowe, ale wtedy to na własną odpowiedzialność bym truła dziecko... W naszym kraju jest zbyt duże przywiązanie do "prostych" metod a wiedza lekarzy innych specjalizacji niż psychiatria jest na tematy z tej dziedziny niemal zerowa. Każdy grzebie we własnym ogródku i umywa ręce od pozostałych dziedzin. Dodatkowo medycynę niekonwencjonalną traktuje się jak zestaw jarmarcznych sztuczek i nie mówi się o niej głośno "w towarzystwie". My jako ludzie chyba w ogóle mamy tendencję do negowania wszystkiego, czego nie rozumiemy. Ja też negowałam - ale spróbowałam. Próbowałam ciągle nie wierząc, że zadziała. Czułam się głupio i żałośnie, ale - pomogło. Wiem z doświadczenia, jak trudno jest okiełznać swoje demony pod presją czasu i tak wielkiej odpowiedzialności, jaką jest odpowiedzialność za dziecko. Ale to ono, dziecko, o dziwo, daje dodatkową siłę do walki i pozwala uporać się z problemami, a przynajmniej wyciszyć je na tyle, by móc żyć, by móc urodzić - i pomaga to zrobić w krótkim czasie. Łączę się z wszystkimi kobietami przy nadziei, które - paradoksalnie - nadzieję straciły. Wiem, co to znaczy marzyć o radosnym bieganiu z brzuszkiem po sklepach z ubrankami albo leniwym wylegiwaniu się w błogim oczekiwaniu na maleństwo - marzyć o tym, a w rzeczywistości ciążę przechodzić jak swoiste więzienie wypełnione lękiem, poczuciem beznadziei i bezsilności. To się da przezwyciężyć, naprawdę. Bez leków, bez cudów. Trzeba włożyć trochę pracy, trochę dobrej woli, a zaraz zapali się iskierka wiary - i dalej już pójdzie :) Życzę wszystkim przyszłym mamom by każdy kolejny dzień był coraz lepszy :)
  3. Witaj, Moje problemy miały nieco inne podłoże niż Twoje, ale ostateczny kształt przybrały podobny. Pierwszy raz, kiedy sytuacja urosła do rozmiarów przekraczających moje możliwości, udałam się do psychiatry 10 lat temu. Standard: wizyta na "kasę chorych", pach-pach recepta na prochy i skierowanie do psychologa, też na "kasę chorych". Od samego początku miałam wrażenie, że "to nie to"; nie odpowiadało mi ani branie leków, ani wywnętrzanie się przed obcym człowiekiem. Generalnie psychiatra jest od farmakoterapii a psycholog od psychoterapii; teoretycznie najlepsze efekty osiąga się poprzez współpracę z jednym i z drugim. Przez te niemal 10 lat było raz pod górkę, raz górki, choć z bilansem ujemnym. Nie będę wnikać w szczegóły, bo nie o moją historię tu chodzi a o walkę z problemami w ogóle. Najłatwiejszą drogą dla mnie było pojawianie się co jakiś czas u psychiatry i rezygnacja - po wielu nieudanych podejściach do psychologów - z rozmów o tym, co w środku. To był błąd, dziś z perspektywy lat mogę to stwierdzić na pewno. Różni ludzie snują różne opowieści, ale fakt faktem - leki w końcu pomagają. Nie te, to inne; czasem trzeba wypróbować wiele różnych. Osobiście przetestowałam połowę dostępnych na polskim rynku antydepresantów i preparatów przeciwlękowych :] Ale to przypomina branie tabletki na ból zęba - chwilowo pomoże, ale problemu nie rozwiąże. Przez takie podejście do sprawy nie uporałam się ze swoimi demonami przez tyle lat... Bo "uciszane" znikały na jakiś czas tylko po to, by później wrócić jeszcze silniejszymi. Musiałam wytaczać przeciw nim coraz cięższe działa... I tak w kółko. Droga donikąd. Do czego zmierzam? Z mojego punktu widzenia wygląda to tak: nawet jeśli jesteś człowiekiem skrytym, lata takich a nie innych okoliczności wykształciły w Tobie specyficzny sposób komunikacji z drugim człowiekiem, albo wręcz go ograniczyły do zera - więc nawet jeśli jesteś takim człowiekiem, wierzę, że może Ci pomóc psychoterapia. Mnie pomogła. Tylko trzeba się do tego odpowiednio nastawić. Psychoterapia jest procesem żmudnym, trudnym, niejednokrotnie bolesnym i wymagającym wysiłku. Słaba reklama? Być może. Dodam więc, że często wydaje się procesem wręcz bezsensownym a niektóre ćwiczenia zalecane przez psychologa zdają się idiotyczne i człowiek czuje się jak skończony, żałosny dureń i zaczyna podejrzewać, że ktoś nabija go właśnie w butelkę... ALE: jest jedno wielkie ALE a potem zaczynasz odnajdować kolejne. Otóż po pewnym czasie zaczynasz się czuć lepiej. Po prostu. Nie musisz wcale zauważyć jakiegoś konkretnego mechanizmu - pomogło mi to i tamto, zmieniłem takie a takie zachowanie i pstryk! wszystkie problemy zniknęły. Tak nie ma. Ale my, ludzie z problemami, ludzie na tyle zagubieni, że potrzebujemy pomocy, ale też na tyle silni, że wreszcie po tę pomoc sięgamy, mamy wielkiego plusa z całej tej historii: mamy szansę poznać siebie. Brzmi banalnie? Zastanów się jeszcze raz. "Grzebanie" w głowie, przepracowywanie swoich zachowań, stawanie oko w oko z własnymi lękami - to ogromnie cenne doświadczenie, wzmacniające i oczyszczające. Zdobywasz wiedzę o sobie samym, zaczynasz rozumieć świat dookoła. Skąd pan/pani psycholog może wszystko o mnie wiedzieć? Nie może - i nie wie. Ale są pewne mechanizmy wspólne dla nas wszystkich; jedni z nas podlegają takim, inni innym, ale da się wyodrębnić pewne schematy dla każdego z nas - a na każdy schemat obmyślono też receptę. Chcę Ci powiedzieć, że naprawdę warto - warto - pójść na psychoterapię. Pozwól, by ktoś poprowadził Cię przez jakis czas za rękę, pomógł Ci uporać się z kilkoma zbyt ciężkimi sprawami. Jeśli potrzebujesz - weź leki, one wesprą Twoja psychoterapię. Ale nie rezygnuj z walki z problemami u podstaw - czyli nie rezygnuj z poznawania siebie. Z czasem nauczysz się tego sam, pokochasz siebie, uwierzysz w siebie. Poznasz swoje silne strony i nauczysz się je rozwijać. Zdaję sobie sprawę, że brzmię jak nawiedzona. Jeszcze kilka lat temu pewnie nie zrozumiałabym takiej Simone, która opowiada takie rzeczy... Ale dziś jestem już w trakcie przepoczwarzania... Zdarzyło się w moim życiu tak, że kiedy przyszedł - po raz kolejny od kilku lat - bardzo poważny problem a życie znów wymknęło mi się z rąk, nie mogłam stosować leków. Byłam w ciąży i było to niewskazane ze względu na dziecko. Musiałam więc poczynić heroiczny wysiłek i zawalczyć z moim demonem gołymi rękami. Ja, kobieta ciężarna, głupia (tak zawsze o sobie myślałam), słaba (tak zawsze o sobie myślałam), z problemami większymi niż mają inni (tak zawsze o sobie myślałam), popie..ona bardziej niż cała reszta świata (tak zawsze o sobie myślałam), bezwartościowa (tak zawsze o sobie myślałam)... Właśnie JA musiałam to zrobić, bo chodziło o zdrowie i życie mojego dziecka. I okazało się, że to wszystko, co o sobie myślałam, to kompletna bzdura, Że każde wcześniejsze fiasko było wynikiem chęci pójścia na łatwiznę - leki i do widzenia. Dziś mam wspaniałą córkę i przyznaję, że to ona jest moją motywacją by dalej walczyć, by poznawać siebie i rozpirzać w pył te wszystkie demony. Ale zaczynam to robić też coraz bardziej dla siebie. Zaczęłam się kochać (!), wierzyć w siebie, zaczęłam rozumieć, że niekoniecznie zjadłam wszystko rozumy i mam prawo o sobie powiedzieć to wszystko, co powyżej: głupia, bezradna itd. Nie znałam siebie, nie znałam ludzi, byłam zakleszczona w szponach lęku i tworzyłam sobie smutne, depresyjne, beznadziejne "prawdy" o świecie. JEST wyjście z tego wszystkiego i jestem pewna, że skoro ja dałam radę, Ty też dasz. Bądź tylko szczery ze swoim psychologiem i nie bój się - jeśli po kilku spotkaniach dany człowiek Ci nie podejdzie, zmień na innego - aż do skutku. Początki są najcięższe, ale w końcu zaskoczysz - i będzie już coraz lepiej. Techniczna wskazówka - napisz do psychologa taki "list", skopiuj może nawet to co napisałeś tutaj, do nas - i daj mu to do przeczytania. Oszczędzicie sobie trochę czasu w poznawaniu Twojej osoby. czasem ciężko się opowiada "na żywo", a na papier można przelewać swoje myśli powoli, w domowym zaciszu, "na raty".. Serdecznie życzę powodzenia i mam nadzieję, ze mój chaotyczny wywód powyżej przyniósł promyk optymizmu. Przesyłam Tobie i wszystkim ludziom, którzy stracili - bądź nigdy jej nie mieli - wiarę w siebie i w życie, przesyłam wam wszystkim wielki kosz pozytywa. Wiem, co to znaczy chcieć umrzeć, wiem, czym jest poczucie pełnej beznadziei, ale najważniejsze, że wiem, że jest stamtąd wyjście.
×