Jest to pierwszy mój post na tym forum także Witam Wszystkich serdecznie. Chciałem opowiedzieć Wam moją historię, bo nie potrafię już sobie poradzić Nie wiem właściwie w jakim dziale powinienem umieścić ten post, spróbuję tutaj. Długo się zbierałem żeby to zrobić, ale może jak to komuś opowiem, to zrobię pierwszy krok ku normalności - pragnę tego w tej chwili bardziej niż czegokolwiek bo już mam dość.
Mam 29 lat a czuję się zmęczony życiem, bardzo. Mam nadzieję, że nikogo nie zanudzę jak opiszę krótko swoją historię. Może znajdzie się ktoś kto mi pomoże, wysłucha lub chociaż zrozumie. No to po kolei ...
W dzieciństwie rozpieszczany nie byłem - miałem zawsze wszystko czego potrzebowałem, z rzeczy materialnych nigdy mi nic nie brakowało itp. Byłem natomiast często bity, w sumie to nawet za najdrobniejsze błędy i to czasem dość mocno (a to pęknięte żebro, a to krew z nosa, a to blizny na plecach, szkoda gadać). Aniołkiem raczej nie byłem, ale myślę, że nie było to nigdy adekwatne do sytuacji. W szkole szło mi dobrze, ale czułem się wciąż zestresowany, bo rodzice wymagali ode mnie dobrych ocen - zawsze powtarzali że niby ocena nie ma znaczenia, ale pamiętam że jak przyniosłem "3" do domu, to były wrzaski, krzyki itp. Nie potrafię o tym niestety zapomnieć. Kontakt z rówieśnikami miałem dość dobry, chociaż zdarzały się sytuację gdy mnie wyśmiewano czy gnębiono. Myślę, że własnie od tego momentu zacząłem się zamykać w sobie i powtarzać "dam sobie radę sam, nie potrzebuję waszej pomocy, spadajcie".
Liceum wspominam jako miło okres w moim życiu, ale nie idealny. Wiadomo, liceum to czas pierwszych miłości i nawiązywania przyjaźni. W tej pierwszej "dziedzinie" raczej szczęścia nie miałem. No nie ważne - liceum skończyłem z wyróżnieniem i dostałem się na studia techniczne. Pierwszy rok wspominam jako koszmar - mieszkałem z kolegą, który miał myśli samobójcze. Przynajmniej raz na tydzień miał "jazdy" w stylu "nie czekaj na mnie, idę skoczyć z mostu". Jakoś przetrwałem ale moja psychika mocno ucierpiała. Na kolejne 2 lata wynająłem sobie pokój i mieszkałem sam, później dołączyła do mnie moja dziewczyna, przyszła żona. I tak dotrwałem do końca studiów. Ogólnie źle nie było, oprócz tego co opisałem powyżej.
Po studiach rozpocząłem pracę w pewnej firmie, sami młodzi ludzie, mili, super. Szybko nawiązałem nowe znajomości. Pierwsze 3 lata pracy wspominam bardzo dobrze. Poznałem kilku fajnych przyjaciół, chodziliśmy często po pracy na imprezki, śmialiśmy się, bawiliśmy, było świetnie. Bardzo się w to wszystko zaangażowałem, czułem że warto, że to jest to czego mi trzeba. Po tych 3 latach wszystko zaczęło się psuć. Kontakt zaczął się niestety urywać - wszyscy to tłumaczyli w ten sam sposób - a to dużo pracy, a to dużo obowiązków w domu itp.
I tak doszliśmy do mojego aktualnego stanu, który trwa już 2 lata. Mam jednego kumpla i jedną kumpelę, którym jeszcze ufam. Ale widzę, że oni się też zmieniają, a ja próbuję ostatkiem sił to wszystko ratować. Stałem się zazdrosny, zaborczy, podejrzliwy i nieufny. Bardzo często łapię doły z błahych powodów, bardzo mocno się denerwuję, czuję że dzieje się coś niedobrego. Często mi jest niedobrze z nerwów, boli mnie brzuch. Czuję że odcinam się od świata, jedyna ulga dla mnie to zamknąć się w pokoju, leżeć i myśleć. Potrafię godzinami się do nikogo nie odzywać, mało jem. Do tego dochodzi ogólna apatia, przygnębienie, brak humoru, ciągłe poirytowanie, bardzo niska samoocena.
Kilkakrotnie próbowałem zebrać się w garść, ale nic z tego na dłuższą metę nie wychodziło. Co jakiś czas miewam stany dobrego samopoczucia, chęci działania, powrotu optymizmu że "będzie dobrze" ale zawsze wracam do stanu, w jakim się znajduję. Czasami mam ochotę pierdyknąć to wszystko i zacząć od nowa. Najlepiej zmieniłbym pracę i zapomniał o tym wszystkim co jest teraz. Doszło już nawet do tego, że zacząłem miewać myśli samobójcze - wiem że nie byłbym w stanie tego zrobić, ale fakt że o tym w ogóle myślę mnie przeraża.
Pomóżcie mi Chciałbym znów zacząć ufać ludziom i być normalnym człowiekiem. Takiego życia jak teraz już dłużej nie wytrzymam.