Witam współcierpiących
Witam, cierpię na agorafobię, zdiagnozowałam ją sama dopiero kilka dni temu. Miałam problemy od lat, ale nie przyznawałam się do nich. Były to kilkutygodniowe "napady" podczas których trudno mi było poruszać się na zewnątrz samej i/lub przebywać w niektórych miejscach jak np. niektóre sale w szkole, niezależnie od tego występowały napady poczucia odrealnienia (nie wiem, czy dobrze to określam, chodzi mi od poczucie nie bycia sobą). Po kilku tygodniach wszystko przechodziło i żyłam normalnie. Każdy napad był gorszy od poprzedniego. Źle zrobiłam, nie mówiąc o tym nikomu, bo teraz jest tak źle, że nie mogę wyjść z domu. Od lat nie opuszczałam lekcji w szkole, chodziłam tam nawet z gorączką, a teraz jestem w klasie maturalnej i nie mogę wyjść. Przy poprzednich napadach wychodziłam walcząc z lękiem, nawet dobrze mi szło, choć nie było łatwo. W ogóle pokonałam już w życiu kilka lęków. Teraz jednak sytuacja jest nie do przeskoczenia; nie mają znaczenia mój nastrój czy nastawienie. Wychodzę na zewnątrz z optymizmem, nie myśląc o niczym strasznym, i zaraz uderza mnie to "odrealnienie" i nie mogę iść. Nie boję się, że coś mi się stanie, że pomoc nie nadejdzie. Niczego się nie boję, nic strasznego mnie ostatnio nie spotkało - te uczucia są niezależne ode mnie. Wiem, że ten napad może przejść sam, tylko kiedy? Co robić? Inni są pomocni, ale nie potrafią zrozumieć uczuć towarzyszących tej chorobie. Boję się przyszłości, czuję się samotna w cierpieniu. Chcę żeby to się skończyło, poszłabym nawet do jakiegoś szpitala, byleby móc wrócić do życia.
Ten wstęp jest trochę za długi, wybaczcie, ale musiałam się wygadać; to naprawdę ciężki okres dla mnie.