Skocz do zawartości
Nerwica.com

truffaut

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia truffaut

  1. Paradoksy, fakt jest faktem, że ona szantażuje mnie emocjonalnie. Wie, że jak zaczyna płakać, ja robię się łagodny. Było już kilka momentów, kiedy prawie zdobyłem się na to, żeby jej powiedzieć, że to wszystko nie ma sensu. Po czym ona rozpłakiwała się, widząc w jakim kierunku to zmierza i rzucała mi się w ramiona... Wiem, że powinienem był twardo powiedzieć "dość!", ale nie potrafiłem. Zazdroszczę niektórym bezwzględności w takich momentach. Zazdroszczę, bo tacy ludzie zachowują jasność umysłu, nie komplikują spraw, tylko jeśli trzeba - upraszczają. Nie bawią się w sentymenty i nie są przesadnie empatyczni (jak ja). Czasem w życiu potrzeba pragmatyki, nie romantyzmu. Ja to doskonale wiem, jak widać, ale niestety tylko w teorii...
  2. Myślę, że nie miałbym problemu ze szczerą rozmową, ale gorzej, że jest w dołku finansowym. Tzn nie ona konkretnie, tylko jej rodzice. W tej chwili to ona jest głównym źródłem dochodu... Dochodzi też kiepska relacja z ojczymem i chęć usamodzielnienia się... To paradoks, bo ona chce się usamodzielnić przy mojej pomocy... Pytałem jej dlaczego nie chce sama zamieszkać - bo nie i już. Bardzo jej współczuję i dlatego jest mi podwójnie ciężko z nią zerwać akurat teraz... Wiem, że tak nie powinno być, prawda? Nie chodzi o to, żeby być z kimś z litości. Ale czuję się trochę tak jakbym chciał uciekać z tonącego okrętu, a był jeśli nie kapitanem, to chociaż pierwszym oficerem.
  3. Witam. Zaczynam czuć się zdesperowany. Jestem z jedną dziewczyną od ponad 3 lat. Z początku było uczucie, nie przeczę. Od jakiegoś czasu jednak zaczynam dostrzegać, że to już nie to samo. Mam problem, bo dziewczyna, z którą jestem, jest ode mnie uzależniona... Ciągle pisze, dzwoni. Chce wiedzieć co robię, kiedy się spotkamy. Jest przeraźliwie zaborcza. Zaczynam się dusić. Nieraz myślę, że chcę być sam, nie chcę się angażować. Taki jestem. Lubię samotność i czas tylko dla siebie. A ona - wprost przeciwnie. Ona chce, żebyśmy zamieszkali razem... Ma nieciekawą sytuację materialną w domu i wspólne mieszkanie to dla niej ratunek... Nie potrafię jej w tej sytuacji powiedzieć, że nie czuję do niej już uczucia... Mam 25 lat i nie chcę jeszcze wchodzić w taki związek... Wiem, że niektórzy już od paru lat są po ślubie i mają w tym wieku dzieci. Mnie to w tej chwili nie interesuje. Brakuje mi singlostwa, brakuje niezależności, brakuje absolutnej swobody. Nie chcę jeszcze dzielić życia z kobietą, a w każdym razie może gdybym czuł prawdziwe uczucie, byłoby inaczej. A tak, uciekam od tego tematu. Unikam. A ona naciska. Pyta. Kiedy? Może za miesiąc? Może za 2 tygodnie? Nie potrafię jej powiedzieć: nie, nie zamieszkam z Tobą, nie chcę, nie teraz. Każda moja negatywna odpowiedź natychmiast spotyka się z morzem łez. A ja jestem zbyt miękki... Nie potrafię tak po prostu rzucić jej w twarz: "to koniec". Jej łzy całkiem mnie kruszą. Przestaję sobie z tym radzić. Wynajduję wymówki, żeby się nie spotykać. Bywa, że nie widzimy się tydzień, półtora. Wysyłam sygnały, ale ona ich nie dostrzega. Nie wiem czy nie chce, czy po prostu jest tak zaślepiona. Idealizuje mnie sobie. Jestem dla niej jakimś księciem z bajki... A ja robię co mogę, żeby dać jej do zrozumienia, że nie jestem księciem z jej bajki. Prawda jest taka, że nie chcę już z nią być. Nie chcę zaczynać wspólnego życia. Nie potrzebuję na tym etapie zaangażowania. Co mam zrobić? Jak mam jej powiedzieć, że jest mi źle, ale że nie potrafię z nią zerwać, bo boję się jej reakcji? Nie posądzam jej o myśli samobójcze, ale patrząc jak wielkie nadzieje pokłada w wyprowadzce z domu i uzależnia tą wyprowadzkę ode mnie... Jestem przerażony. Czy to ja powinienem iść do terapeuty? Czy ona? A może oboje powinniśmy pójść? Co mam robić... Proszę o jakikolwiek głos, jakąkolwiek radę...
×