Skocz do zawartości
Nerwica.com

Magoria

Użytkownik
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Magoria

  1. Eksperymentowanie z używkami na tym etapie nie jest już dla mnie atrakcyjne, ponieważ zaczęłam szukać pocieszenia w nauce i będę próbowała dostać się na wymagające studia związane z przedmiotami ścisłymi. Narkotyki i alkohol byłyby definitywnym ciosem, zniweczyłby moje marzenia, które każdego dnia motywują, aby wstać z łóżka. Co do nootropów czy amfetamin, w to na pewno nie będę się bawić, to poza moim poczuciem godności-osiągnąć coś wskutek chemicznej stymulacji mózgu to dla mnie żaden sukces. Chcę się z tego wyrwać, sama, osiągnąć coś dla mnie wielkiego. Co do mądrych dorosłych, och... Znam wiele inteligentnych, starszych dwukrotnie ode mnie dorosłych, ale mają już swoje dzieci, rodziny. Kiedyś myślałam, że mam w nich wsparcie, ale z czasem przestali odpisywać na maile i smsy, bardzo rzadko sami się odezwą. Ludzi nie interesują obcy inni w aż takim stopniu, zresztą co się dziwić. Kiedyś bardzo szukałam takich "zastępczych rodziców" wśród instruktorów jakiegoś sportu, głów zgrupowań, nauczycieli itp. Najciężej mi dlatego, że moja mama-ta trzeźwa-to cudowna osoba i bardzo ją kocham -- 02 kwi 2015, 11:38 -- Ostatnio coraz więcej myślę, że jeśli dostanę się na wymarzone studia (jedne z najbardziej wymagających), to moja mama zostanie zupełnie sama w ogromnym domu. Teraz ma tak właściwie tylko mnie i swoją mamę, która nie będzie żyć wiecznie. Obawiam się, że kiedy wyjadę ona się wykończy do samego spodu, dodatkowo nie będę w stanie radzić sobie ze studiami w takiej sytuacji-już teraz ciężko mi w szkole, kiedy panuje atmosfera podejrzliwości Chyba naprawdę pójdę na terapię po ukończeniu 18 r. ż., tylko muszę zacząć odkładać pieniądze.
  2. Niestety, pomoc ze strony dorosłych to tylko mit. Byłam dzieckiem z problemami, ale nikt się mną nie zajął, kiedy tego potrzebowałam-jak zawiozłam z babcią mamę na toksykologię, to babcia wróciła do siebie płakać, a mnie odesłała do domu. Czasami dzwoniłam do kogoś dorosłego z rodziny, żeby przyjechał, kiedy było źle, ale dostawałam za do cięgi od mamy i siostry, że niby się skarżę, robię aferę, histerię. W końcu to był temat, którego nie można było poruszać i za wszelką cenę bronić tajemnicy dużego, dobrze urządzonego domu-bo jak inni widzieliby naszą rodzinę, gdyby się wydało? Wrogiem stał się każdy, kto ośmielił się choćby tknąć palcem wrzodziejącej rany uzależnienia w naszym domu. Ja przecież nie dzwoniłam się skarżyć, mając kilka lat chciałam tylko, aby ktoś się mną zajął. Przyjechał, odrobił ze mną lekcję, zapytał, czy umyłam zęby, przytulił. Nie miałam żadnego w tym interesu, ale stałam się wrogiem numer jeden, kiedy komukolwiek coś powiedziałam-więc przestałam mówić. Jako jedenastoletnie dziecko sprawiałam problemy wychowawcze (jak już w ogóle szłam do szkoły to marzyłam, żeby potrącił mnie samochód po drodze), więc stałam się kozłem ofiarnym. Nauczyciele stawiali mi ciągle uwagi, mając z tego satysfakcje, dosłownie za nic. Pamiętam nawet wizytę u wychowawczyni, bo zapytałam "pani od przyrody", dlaczego niektórzy ludzie są czarni jak asfalt (niewybaczalny, ordynarny zwrot według niej-choć inne dzieci używały wulgaryzmów, robiły dużo gorsze rzeczy). Przecież było widać, że mam jakieś problemy, czarno na białym-miałam pokaleczone ręce, trudności z nauką. Nikt nigdy ze mną nawet nie porozmawiał. Teraz jestem już nieco większą, choć dużo mniejszą dziewczyną-skoro wtedy nie mogłam liczyć na pomoc, to teraz tym bardziej szkoda się na nią nastawiać. Prosiłam tak wiele razy, znudziło mnie to i wyczerpało. Nie opisałam tego po to, żeby się pożalić, ale też jako empiryczne potwierdzenie smutnego faktu-dzieci z problemami w szkołach mają szansę na co najwyżej dodatkowe oplucie, a nie jakąkolwiek pomoc. Szkoda, że nic się z tym nie robi, zwłaszcza w mniejszych miastach. Z bliskich osób mam, co prawda, chłopaka-niestety, mimo tego, że jest to ta sama osoba, którą opisałam w pierwszym poście, jest mi serdecznym przyjacielem i kimś, komu ufam to nie potrafię się jeszcze w 100% otworzyć. Częściowo zżera mnie jakaś patologiczna duma i nie umiem przyznać się do słabości, ale raczej częściej w takich momentach z całego serca nienawidzę wszystkich, włącznie z nim-dobrze, że przynajmniej tego nie okazuję, co najwyżej wymawiam się jednorazowo od spotkania czy telefonu. Nie jest to jednak komfortowe odczucie, kiedy siedzi się samemu w pustce, głębokiej bezsilności i czuje, jak każdy neuron szaleje w nerwowej agonii. Spróbuję jednak, skoro zachęcacie, porozmawiać z ciotką. Jest bardzo otwartą osobą, lekarzem, ostatnio zdałam sobie sprawę, że jest naprawdę fajna-moja mama zawsze mówiła o niej straszne rzeczy, ale odkąd sama myślę mam świadomość, że jej opinia nie musi się równoważyć z moją. Dziękuję ludziom, którzy tu piszą. Pisanie o tym wszystkim sprawia mi trudność, ale jest kojące.
  3. Co do specjalisty, bywałam u wielu, podjęłam się nawet dobrowolnie terapii w ośrodku (co bardzo źle wspominam, poszłam z przekonaniem, że odpocznę i nauczę sobie radzić z emocjami, zdystansuję do sytuacji w domu a tutaj... idziesz się wygadać do kogoś, że Ci źle, że siebie nie lubisz, a zamiast rozmowy i wsparcia przybiega piguła i ładuje zastrzyk z hydroxyzyny). Wierzę mocno w potęgę mózgu i nauki, to jest moja najlepsza terapia, ale muszę się najpierw odciąć od gwałtownych bodźców, a tu rosyjska ruletka-dzwonię do mamy pogadać, 10 razy odbierze normalnie, pogada ze mną, a za 11 czuję że coś jest nie tak. Za mało stabilności. Może kiedy dorosnę, to się zmieni? Póki co jestem na dziwnym etapie, który mnie hamuje i przeraża. Boję się trochę pisać szczegółowo o rodzicach, żeby ktoś nie skojarzył mojej rodziny, wbrew pozorom łatwo tutaj trafić na kogoś z "okolicy".
  4. Witam, zacznę od tego, że moja mama była alkoholiczką odkąd pamiętam. Wykształcona, piękna i inteligentna kobieta piła dzień w dzień ogromne ilości, miała upojenia patologiczne, podejrzewam, że mieszała alkohol z lekami. Kiedy byłam w 2 gimnazjum miała już za sobą kilka odwyków przymusowych i oddział detoksykacyjny po doprowadzeniu siebie do przedsionka śmierci. Po drugim "prawie-zapiciu" nastąpiła poprawa, faktycznie, zerwała z alkoholem, miała kilka "wpadek" po drodze, ale przynajmniej wracałam do domu, w którym nie śmierdzi wódą i papierosami oraz mogłam mieć nadzieję, że zastanę otwarte drzwi. Czasami zamykała je na klucz, wsadzając go od środka-wtedy nie mogłam swoim otworzyć. Jako zbuntowana, nienawidząca swojej sytuacji i siebie najbardziej czternastolatka siedziałam całymi dniami u starszego chłopaka-dziękuję Bogu, że to był cudowny człowiek i nie wykorzystał tego, że jestem zagubiona i spragniona akceptacji, choć gdybym trafiła na drania i typowego gówniarza pewnie byłabym teraz w dużo gorszej sytuacji, bo co taka wycieńczona nastolatka może mieć w głowie? Tam przynajmniej posiedziałam, pośmiałam się, zjadłam coś bez wyrzutów sumienia (zaburzenia odżywiania praktycznie odkąd pamiętam, postawiłam krzyżyk na tym temacie i po prostu z tym żyję) i mogłam udawać, że wcale nie trzeba wrócić do domu. Ale trzeba było. Ogólnie byłam dość grzecznym dzieckiem jak na tamtą sytuację-brak wsparcia w domu (pijana mama, tato za granicą), brak akceptacji wśród dzieci i nauczycieli (szykanowano mnie przez nadwagę, zarówno dzieci, jak i nauczyciele, traktowali jako dziwoląga i nieuka-najgorsze stopnie w klasie, fobia szkolna-nie chciałam chodzić). Szybko zaczęłam pić, palić i kombinować z innymi używkami, okaleczać się-ale nie było to wywołane poczuciem chęci bycia "fajnym", raczej czerpaniem wzorców, robiłam to zwykle w samotności lub w powierzchownym towarzystwie. Ciągle wkręcałam się w jakieś sekty, zgrupowania, jak nie turpistyczno-masochistyczno-satanistyczne, to skrajnie katolickie-równie destrukcyjne. Kiedy miałam 13 lat, usłyszałam od pewnego psychiatry, a raczej moi rodzice usłyszeli-zmarnowali państwo wybitne dziecko, teraz to z niej już nic nie będzie. Mój mózg faktycznie działał inaczej, miałam pamięć doskonałą, w przedszkolu czytałam prawie zupełnie płynnie, początkiem podstawówki również trudne wyrazy, zapamiętywałam pojęcia z dziedziny chemii, nazwy leków, anatomię. Ciągły stres i eksperymenty stępiły u mnie te zdolności, choć staram się je odbudować. Wracając do tematu, mama przestała pić. Wydawałoby się, że batalia się skończyła, pogodziłam się ze zniszczoną psychiką, zaakceptowałam swoje podejście do wyglądu i wagi, oziębłość emocjonalną wobec ludzi i brak ufności. Nauczyłam się żyć na swój sposób, osiągać sukcesy. Udowodniłam nauczycielom, że nie jestem kretynem (1, 2 klasa gimnazjum same zagrożenia, 3-wygrane olimpiady, statuetki, dyplomy, pierwszy pasek na świadectwie). Skupiłam się na sobie i zminimalizowaniu wpływów innych ludzi na moje samopoczucie. Niestety, w tym momencie jestem w pierwszej klasie liceum o bardzo wysokim poziomie, a moja mama zmieniła uzależnienie. Teraz odurza się lekami twierdząc, że skoro ma je od lekarza, to przecież na pewno powinna je brać. Powiedział, żeby przyjmowała je w sytuacjach stresowych, więc tak się usprawiedliwiła-w końcu baaardzo się zdenerwowała, że pomimo diety wciąż zatrzymuje wodę w organizmie. Jestem na skraju wytrzymałości. Benzodiazepiny i inne uspokajacze działają na OUN, zwiotczają mięśnie, powodują, że zachowuje się tak, jak po alkoholu-nie jest tylko agresywna, przedtem naprzemiennie była hiperczuła i troskliwa, miała głębokie przemyślenia (które były definicją abstrakcji) i łaziła za mną, żeby się nimi dzielić, a później wyciągała mnie z łóżka za włosy, wyzywała, wpadała w niebezpieczną furię (kilka razy w domu była policja). Nie jestem w stanie oglądać jej, kiedy tak się zachowuje a to po prostu nie jest możliwe. Nie jestem pełnoletnia, nie wyprowadzę się, a kiedy wracam ze szkoły w dobrym humorze (mimo tego, że jest mi ciężko, mam depresję, nie akceptuję siebie to walczę i chcę walczyć), z planami, żeby się pouczyć, a zastaję ją od progu w bełkotliwym stanie wymiękam. Wracają wszystkie wspomnienia, wraca lęk, panika, najgorszy, rozdzierający ból, chęć rozładowania go, zniszczenia siebie, zagłodzenia na śmierć, zniknięcia. Ona wciąż obiecuje, że przestanie, kłamie co do ilości leków i ich rodzaju. Jestem wystarczająco jeszcze inteligentna, żeby znać długość ich działania więc nie udaje jej się mnie oszukać, stąd moja wiedza dotycząca godzin i ilości, w jakich je przyjęła. Trochę za dobrze znam już ten schemat... Czuję się wypalona. Czy moja mama nigdy nie przestanie się odurzać? Mamy bardzo podobne charaktery, tak samo nadaktywne w niektórych rejonach mózgi. Ona, będąc w moim wieku, również walczyła zaciekle, a jednak teraz przegrywa-czy i mnie spotka to samo, skoro już teraz nie umiem wyrażać emocji, zaufać, zwrócić się do kogoś? Nienawidzę ludzi, choć wielu się wydaje, że są moimi przyjaciółmi. Nie chcę nikogo przy sobie, na dłuższą metę wychodzi ze mnie dzikus, który nigdy się nie odblokuje, nie potrafi artykułować tego, o czym myśli, ująć tego w słowa. Paradoksalnie jednak wciąż kogoś potrzebuję, ale tworzę momentami toksyczne relacje, oparte na manipulacjach z mojej strony, w których ja dominuję-niedawno zdałam sobie z tego sprawę i przeraziło mnie to. Jestem bardzo empatyczna na cudzą krzywdę, ale jest to we mnie jakby uśpione-stałam się hybrydą naprawdę dobrej dziewczyny i książkowego psychopaty. Myślę, że pierwsze jest moją prawdziwą naturą a drugie wynikiem tego, co mnie zeżarło i do dzisiaj zżera... jakiś mechanizm obronny... Musiałam się wygadać. Zaraz zwariuję. To kolejny raz, kiedy czuję się beznadziejna i znowu wiem, że jutro nic nie zjem.
  5. Czy komuś zdarzyła się znaczna utrata wagi po Asentrze? Moja siostra (19 lat) przyjmuje ten lek, niedługo będzie mogła chować się za łopatą (chociaż zawsze była z rodzaju tych drobnych, wręcz eterycznych dziewczyn).
  6. Przy życiu trzyma mnie moja kochana Mama oraz wsparcie, jakie mi daje. To ona znalazła mnie po pierwszej próbie samobójczej, to ona załatwiła mi leczenie i spędziła wiele dni na poszukiwaniu dobrego specjalisty dla mnie. Akceptowała i kochała, pomimo tego, że byłam bardzo trudnym dzieckiem, kiedy weszłam w okres nastoletni. Kiedy trafiłam na oddział, również zaczęła leczenie (alkoholizm) i wiem, że bardzo się dla mnie stara. Na drugim planie są moi znajomi, szkoła i nauczyciele. Przyznam szczerze, że przechodzę dzięki nim najlepszy okres w moim życiu, bo przedtem miałam tylko Mamę-i to nie zawsze.
  7. Niestety, ale odwiedzenie przychodni to kwestia 1,5 godziny drogi samochodem, a z pewnych powodów to nie wchodzi w grę.
  8. Przyjmowałam Depakine Chrono jak leczyłam się na oddziale. Bardzo mi pomogło-cały czas miałam nudności, straszną wysypkę i zaburzenia równowagi. Nie polecam...
  9. Problem w tym, że nie możemy się do niego dodzwonić od kilku dni, a ja potrzebuję pomocy w tempie natychmiastowym. Głupia nie jestem, wiem, że na każdego może zadziałać inaczej. Ale chciałam się spytać i z mamą rozważyć czy brać, czy przetrzymać.
  10. Tak, pytam Was, bo na pewno ktoś tutaj ma większe doświadczenie. Poza tym zwiększenie dawki to pomysł mojej mamy, ja się tylko pytam. Jakby ktoś wiedział to błagam o odpowiedź. Może ktoś sam sobie zwiększał?
  11. Witam, mam 13 lat, od paru miesięcy dzięki poważnej depresji połączonej z autoagresją i próbami samobójczymi oraz ED przepisano mi lek Citabax10. Przyjmuję lek, chodzę na terapię, ogólnie robię wszystko zgodnie z zaleceniami. Na początku bardzo mi pomagał, ale niedawno zauważyłam, że przestał skutkować... Możliwe, że to przez chłodną aurę na dworze, tkzw. depresję jesienno-zimową. W każdym razie, znowu pojawiły się myśli samobójcze, z łóżka praktycznie nie wychodzę bo nie jestem w stanie, nic nie jem, niewiele też piję. Mam straszne lęki i od tygodnia nie było mnie w szkole, mimo że mam tam wielu przyjaciół, uczę się nieźle i bardzo ją lubię-po prostu nie potrafiłam się zmusić, żeby iść, na samą myśl pojawiał się nieuzasadniony lęk i nudności. Moja mama nie może skontaktować się z moim psychiatrą, a na wizytę w szybkim tempie nie możemy się wybrać, bo mamy obecnie problemy finansowe. Leczenie Citabaxem przeszłam bardzo dobrze, skutki uboczne miałam tylko przez 2 dni. Moje pytanie brzmi, czy mogę bez konsultacji z psychiatrą zacząć przyjmować dawkę 20 mg? Proszę o szybką odpowiedź, bo już nie daję chyba rady. Boję się o siebie. Chciałabym od poniedziałku już zacząć powoli funkcjonować, a jeśli w ogóle nie wyjdę z łóżka to na pewno się nie uda.
×