Witam, jestem tu pierwszy raz. Długo rozważałam czy tu napisać, wiele mnie to kosztuje, ale nie wiem czy ma jakiś sens. No cóż, spróbuję.
Jak długo to trwa? Rok? może dłużej, aczkolwiek było słabe, tłumione, niemal nieodczuwalne. Czekało, by pod wpływem jakiegoś decydującego wydarzenia, się uaktywnić, a pomyśleć, że życie wcześniej było znośne, w kazdym razie na tyle, że potrafiłam się cieszyć, śmiać, a teraz to już co innego... Tak właśnie sie stało - od roku nie ma dnia, bym nie myślała o śmierci. Jaką ulgę, by przyniosła, zawsze coś mnie powstrzymuje, czasem myśle, że to brak odwagi, z drugiej strony, może to właśnie ta odwaga sprawia, że nie posuwam się do tego czynu, odwaga, że jednak tu tkwie, męcze się. Ciągła wściekłość, nienawiść do siebie, za tą słabość.. Destrukcyjne myśli i irracjonalne lęki, tak nisko upadłam. A wszystko skrywam w sobie, pierwszy raz to wyznaję i to tutaj. Muszę przyznać, że owszem chciałabym by to wszystko znikło, ale wiem, że to niemożliwe, musiałabym ja coś zrobić i w tym rzecz - brak mi na to sił, jestem wycofana. Blokady wewnętrzne przed jakimkolwiek działaniem. Jestem na dnie, ale odbić się jakoś nie potrafię, mimo tego co powszechnie mówią, a może to jeszcze nie dno? Więzień własnego umysłu, który nie pozwala mi normalnie funkcjonować. Jestem żałosna, ale z własnego emocjonalnego piekła wyrwać jest się ciężko.