Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zuzaa

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Zuzaa

  1. Witam. To mój pierwszy post na tym forum. Nie wiem, czego po nim oczekuję – pocieszenia, porady, „też tak mam”? Chyba chcę wygadać się ze swoich trudności psychicznych komuś, kto spróbuje traktować je poważnie i nie odkrzyknie „weź się ogarnij!”. Zacznę od tego, że w dzieciństwie (5-6 klasa) miałam fobię szkolną czy społeczną, zapisano mi leki psychotropowe, latałam po psychologach, psychiatrach, miałam nauczanie indywidualne (w domu). I jakby ten problem ze „szkołą” ciągle we mnie był, powracał. Bywały takie nawroty w gimnazjum, w liceum, ale jakoś ze wsparciem rodziny dawałam radę – powiedzmy tydzień nie chodziłam na zajęcia, po czym wracałam „na rozum”, bo wiedziałam, że nie da się uciec. I jakoś to było. Na studia wyjechałam do innego miasta. Byłam w szoku, że dawałam radę, zaliczałam sesje, dogadywałam się z ludźmi (na tym polu też mam trudności). Po trzech semestrach zrezygnowałam ze studiów. Na ile była to sprawa słabej psychiki, na ile merytoryczne argumenty – trudno mi powiedzieć, ale przyjmijmy, że zmiana kierunku miała sens. Wyszłam młodo za mąż, rozpoczęłam nowe studia i… jest źle. Nie chodzi o materiał do opanowania czy egzaminy – zawsze sobie radziłam z nauką. Jest jeden bardzo stresujący wykładowca-ćwiczeniowiec (innych ludzi też przeraża i trzęsą się wieczór przed zajęciami), ale chyba nie on jeden jest przyczyną mojej niechęci do studiów. Dzisiaj nie poszłam na zajęcia. Nie wiem, dlaczego. Dzisiejsze zajęcia nie wiążą się z żadnym stresem, trzeba tylko przyjść. Z jednej strony wiem, że mam te dwie nieobecności do wykorzystania, że świat się nie zawali, że ludzie opuszczają zajęcia i to jest normalne, ale z drugiej mam ogromne wyrzuty sumienia, jestem na siebie zła. Do tego odkładanie niektórych rzeczy na ostatnią chwilę (a zawsze byłam taka porządna, zorganizowana). Zmiany nastrojów od godzinnego płaczu i kompletnej rozpaczy (nie skończę studiów, mąż mnie nie kocha) po nieuzasadnioną euforię i nadproduktywność. Czasem nie mam siły zrobić obiadu, wolę nie jeść nic lub podjadać byle co niż ugotować, innego dnia robię w domu prace za dziesięć dni – z własnej woli, nie męcząc się. Czasami zmiana od rozpaczy, takiej jakby ktoś mnie żywcem rozdzierał do euforii i optymistycznego patrzenia w przyszłość zachodzi w ciągu pół godziny. Najgorsze są te napady rozpaczy: ból we mnie, uciążliwość dla najbliższych, zawalanie studiów. Boję się, że w przyszłości nie odnajdę się w pracy w zawodowej, w grupie ludzi, z którymi mam pracować przez ileś lat. Wolontariaty i tego typu akcje zbliżające do pracy zawodowej porzucałam po jakimś czasie. A rozpoczynałam z wielkimi planami, pomysłami i chęciami. Słomiany zapał, niezależny ode mnie. To nie jest lenistwo. Mąż potrafi mi powiedzieć: „ogarnij się”, co wbija mnie jeszcze głębiej w ten dołek. Pani psycholog mówi, że powinnam szukać wsparcia w sobie, nie w innych. Na razie nie potrafię, nie jestem siebie pewna. Potrzebuję kogoś, w kogo bym mogła się schować. Byłam już dwa razy na rozmowie z panią psycholog. Na razie jeszcze męczymy etap, kiedy ja opowiadam jej o sobie. I jak na razie mam wrażenie, że jest miła, w porządku, z szacunkiem do mnie, chociaż jakby nie daje mi dojść do słowa, skupia się np. na moich relacjach ze znajomymi, kiedy ja mam bardziej palące problemy, może by od nich zacząć, trochę je rozwiać, a potem szlifować mniej bolesne sprawy? Nie walczę z problemami - uciekam. Potrzebuję dużo snu, po kilku godzinach na uczelni muszę w domu odespać napięcie. Napięcie nie wiem, czym spowodowane, bo obiektywnie zajęcia w większości nie są stresujące. Czasem przez cały dzień nie potrafię się zebrać, żeby pójść do sklepu. Od jakichś pięciu tygodni mam prawie stale podwyższoną temperaturę (37-37,4), bywam osłabiona, zziajana po wyjściu do sklepu. Przeziębienie wykluczone, a raczej wyleczone, jak pojawiłam się u pani doktor drugi raz (że gardło nie boli, ale utrzymuje się temp.), to już byłam traktowana jak symulantka. W związku z temperaturą, odrzucaniem od kawy itp. przez ostatnie tygodnie próbowałam sobie wmówić, że jestem w ciąży i w jakiś sposób tym żyłam, mimo że to nie jest dla nas dobry czas na dziecko. Test rozwiał marzenia. Po prostu nie chcę TAK żyć. Źle mi jest. Mogę przemęczyć się pięć lat na studiach, ale ja nie mam tej myśli, tej pewności, że potem będzie dobrze, że będzie praca, że się utrzymam, że nie „wypadnę” ze społeczeństwa. Nie ma pracy dla młodych, ciężko z pracą dla kobiet, a co mówić o młodych żonach. Z powodu niechęci do ludzi, wydaje mi się, że urządzałaby mnie praca zdalna, pisanie… Ale i o to trudno. Już w sobotnie popołudnie ściska mnie, bo… idzie poniedziałek. Ciągle uciekam. Od szkoły, studiów, ludzi, obowiązków. A byłam taka odpowiedzialna, zdolna, pracowita, sumienna. A teraz problemy z koncentracją – nie potrafię się uczyć. Nie chcę lub nie mam sił by być aktywna. Odpadam, płaczę, leżę w łóżku, trwonię czas przed komputerem, mimo że w głowie mam tyle pięknych planów. Najchętniej przyjęłabym od lekarza „zwolnienie z życia” i siedziała cicho w domu jak roślinka, może wtedy odzyskałabym powoli chęć do realizacji swoich planów.
  2. Zuzaa

    Witam Was :)

    Zuza, lat zaraz dwadzieścia jeden, młoda żonka (czyli pewnie nie taka brzydka ani wstrętna) z świetnie zdaną maturą, świetnym niemieckim, studiami, ale... jest źle, nie radzę sobie, mam wrażenie, że "odpadnę" z życia, ze społeczeństwa, że jednym ruchem - rezygnacją z kolejnego np. obowiązku czy dziedziny życia - zniszczę sobie życie raz na zawsze. A takie mam możliwosci, zdolności! Nie żeby się chwalić, po prostu nie wiem, czemu przestaję mieć dostęp do tego, co we mnie jest cenne. Więcej o sobie zaraz napiszę w dziale Depresja, chociaż czy mój stan to depresja - nie wiem. Nie wiem też, co mi da to forum, czy mi cos da, czy ja coś sensownego wniosę. Zobaczymy - może się zadomowię. Zuza :)
×