Problemy z jedzeniem mam od -nastu lat. Przechodziłam przez stany wychudzenia po lekką nadwagę. Skrajne obżarstwo, które doprowadzało do tego, że budziłam się mimo woli w nocy wymiotowałam i modliłam się by rano jakoś funkcjonować. Środki przeczyszczające… bywało, że jadłam je garściami. Tabletki wykańczały mój organizm, ale przynosiły niewyobrażalną ulgę. Jedzenie w miejscu publicznym było wielkim stresem – potrafiłam chować je do torebki, gdy nikt nie patrzył. Tony przeczytanych artykułów na temat zdrowego odżywiania i mądre książki zrobiły ze mnie niemal eksperta. Myśl o jedzeniu towarzyszyła mi w każdej minucie i powodowała poważne emocjonalne rozchwianie. Wiele razy ocierałam się o stany depresyjne… nie chciałam żyć. Niska samoocena… coś, co w głowie powtarzało mi, że jestem nikim i nic nie jestem warta. Chcąc zapanować nad własnym ciałem i duszą katowałam się. Dążyłam do ideału, który sama sobie stworzyłam, który był nie osiągalny. Myślałam, że jak już osiągnę swój cel będę szczęśliwa. Po kilkukrotnym przejściu etapów : "nie jedzenia " , "obżarstwa" , "cudownych diet", "głodówek i obżarstwa tylko w weekendy" itp był etap regorystycznego schematu "zdrowego jedzenia" .Jedno wyjście ze schematu czyli jedna wpadka głupie ciastko powodowało w większości powrót do ciągu. Ciąg składał się z dni czasami tygodni a nawet miesięcy gdy istniało dla mnie tylko jedzenie … potrafiłam wtedy bardzo mocno przytyć by w końcu zacząć znowu się głodzić i zdrowo odżywiać. Karuzela w głowie i życie podporządkowanie schematom 5 posiłków dziennie, x kalorii i ani jednej więcej, ostatni posiłek o 18.00 itp. Reżim. Katowanie się fizyczne i psychiczne. Stworzyłam sobie w głowie więzienie. Nie widziałam szansy ucieczki. Jedzenie było dla mnie narkotykiem. Narkotyki trzeba przestać brać… jedzenie trzeba jeść by funkcjonować! Nienawidziłam jeść i kochałam jednocześnie.
Moje życie było piękne tylko w chwili, gdy wskazówka wagi spadała w dół.
Piszę w czasie przeszłym, choć po części jest to nadal teraźniejszość.
Nadal jest we mnie strach. Walczę i ta walka będzie trwała już zawsze. Każdy dzień bez napadu jest małym zwycięstwem. Dziś staram się zrozumieć swój problem z jedzeniem a raczej staram się zrozumieć emocje, które go powodują. Analizuje swoje uczucia szukam źródła. Staram się pokochać siebie i myśleć o sobie dobrze, choć nie jest to łatwe, bo podświadomość ciągle podpowiada mi by się nadal odchudzać… Raz jest lepiej, raz gorzej, ale od dwóch lat trzymam się na powierzchni.
Otoczenie nie ma pojęcia o moim problemie. Ludzie myślą o mnie że jestem silna. Mąż powtarza mi, że jestem piękna…
Staram się dostrzec w sobie to co on we mnie widzi.
Moja rada? Nie starajcie się odkładać szczęścia na potem… wtedy, gdy będziecie już „piękni”. Nie skupiajcie się chorobliwie na sobie. Nie jesteście wstanie zapanować nad wszystkim – małe sukcesy się sumują i sprawiają ,że życie jest lepsze ! I choć to banajlnie brzmi Bądźcie szczęśliwi.
Życie jest TU i życie jest TERAZ. Nie bądzie dla siebie surowi i myślcie o sobie dobrze.
Powodzenia
M.