Skocz do zawartości
Nerwica.com

anusiowa

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez anusiowa

  1. właśnie się dowiedziałam, że tam gdzie chodziłam tylko płatna mi została... nosz kurcze... trudno, najwyżej zacznę od początku. co innego mi pozostaje? mam dość tych nawrotów i chętnie powiedziałabym, że wierzę w wyleczenie..
  2. Zgadzam się z Tobą, tylko że problem polega na tym, że człowiek całkowicie zdrowy, który nigdy nie borykał się z takimi problemami nie zrozumie chorego. Tak samo jak głody rozmawiający z najedzonym. Głód czy sytość odczuwamy często, więc wiadomo, łatwo skojarzyć. Natomiast postawić się w miejscu chorego na nerwicę czy depresję... nie wiem czy ktoś potrafi. Dlatego podziwiam psychologów, psychiatrów, którzy jednak wydawałoby się bardzo dobrze to rozumieją. Trzeba by było w mediach dużo o tym mówić, i przybliżać to jako każdą inną chorobę. Co z tego, że mówią w wiadomościach o tym, że depresja stała się chorobą cywilizacyjną. Ludzie nie wiedzą co to jest za choroba, na czym polega i jakie są mechanizmy wywołujące ją. Tak samo z nerwicą. Taka edukacja powinna być wprowadzana w szkole na biologii albo w trakcie godzin wychowawczych, tak jak uczysz się o tasiemcu albo cukrzycy.
  3. ja ciągle się wstydzę, mój mąż nie wie nawet że to dosłownie nerwica, wytłumaczyłam mu bardziej okrężną drogą. poza tym ludzie jak się dowiadują to od razu stosunki się ochładzają. a przez to, ze właśnie ciągle w PL panuje przeświadczenie, że nerwica, depresja = wariatkowo, człowiek który nie potrafi myśleć racjonalnie, samobójca, głupek itp itd. Nawet jak moja mama przeszła bardzo głęboką depresję, mój tata tego nie zrozumiał, a rodzina raczej określiła to w ten sposób "no ona zawsze była inna, chorzy na depresję to głupi ludzie, za dużo myślała i się rozchorowała".... brzmi jak opis sprzed 200 lat, ale na serio tak było! a my już w 21.wieku żyjemy :> no to Was nie pocieszyłam :] no ale cóż, dla mnie np. to bardzo osobiste rozmawiać o takich sprawach, więc 99% znajomych nie wie i nie przeszkadza mi to.
  4. Chodziłam najpierw około 10 mcy, potem przerwa ok 2 lata i potem znowu ok 10 mcy. Terapia bezpłatna u tego samego psychologa. Pierwszy raz był cudowny, uzdrawiający, otwierający oczy na rzeczywistość jaka mnie otacza, podnoszący na duchu. Natomiast drugi raz był... hym... sama czasami nie wiedziałam o czym chce rozmawiać, czy o moim związku/mężu i lękach z tym związanych, czy o pracy w której mi się nie układało, czy w ogóle o mnie i pomyśle na życie. Najgorsze i może z drugiej strony "najlepsze" było to, że ciągle wychodziły te same problemy z przeszłości. To mnie z jednej strony dobiło bo wygląda na to, że nie uporałam się z t.zw. dzieciństwem, a z drugiej dało świadomość że to tylko i aż to. Nie trzeba szukać dziury w całym i kombinować. Mam skłonność do zmieniania ciągle wszystkiego, ulepszania, poprawiania, dążenia do perfekcji, a przy małych niepowodzeniach od razu się załamuję, dosłownie, od razu wszystko nie ma sensu. Taki najgorszy stan nerwicowo-depresyjny miałam przed pierwszą terapią, brałam leki i one mi bardzo bardzo pomogły. Żałuję, że teraz nie mogę ich pobrać, bo rozjaśniłyby mi pole widzenia i uspokoiły. Teraz jestem w ciąży więc synek najważniejszy. Z tego co wiem moja mama przez całą ciązę ze mną brała valium, może dlatego też jestem taka nadwrażliwa? A tak jak Spylacz pisał wcześniej o wsparciu partnera - jest mega ważne, mój mąż kocha mnie i w ogóle zależy mu, ale rozumie moje problemy wewnętrzne bardzo powierzchownie. Raz zrozumie, innym razem zbagatelizuje i oleje.. ciężko tak jest często. A z kolei z moją mamą nie ma co gadać na ten temat, bo ona jest gorsza ode mnie. Ma swój świat i nie chce tego zmieniać. Tak więc często czuję się bardzo samotna. Szukam teraz terapii w Wwie, bezpłatnej, ale już u innego psychologa. Może to pozwoli coś zmienić, czy może lepiej zostać przy tym jednym, który nas już zna?? A Ty chodzisz cały czas? Do różnych, czy do jednego?
  5. Ja też nie miałam nikogo, kto wspierałby mnie. Nikogo oprócz mojej terapeutki. Ja chyba nie potrzebowałam takiego wsparcia.Nie lubię gdy ktoś nade mną się trzęsie i użala. Uważałam, że sama dam sobie radę. Nadal tak uważam. Nie chcę też popadać w skrajność bo wiadomo...w pojedynkę, samemu jest źle. Nie chcę od nikogo się uzależniać, żeby czuć się zaopiekowaną i zrozumianą. Nie chcę sytuacji, w których mam trudność i pocieszenie kogoś powoduje, że od razu robi mi się lżej i lepiej. Chcę sama rozwiązywać swoje problemy.Robię to. Moniko, Jak chodziłam na ostatnią psychoterapię to w ogóle dla mnie przyznanie się psychoterapeutce, że coś mi nie odpowiada było ogromnym wyzwaniem. Tak zostałam wychowana i naprawdę z obcymi ludźmi jest bardzo trudno się dogadać, bo nie potrafię/nie mogę/panicznie boję się powiedzieć że coś mi nie odpowiada, że ktoś mnie rani albo denerwuje. Potem to urasta w mojej głowie do rangi traumatycznego przeżycia. Tak jak Ty, dokładnie też miałam przez cała psychoterapię takie odczucie, że nie chcę się uzależniać od kogoś kto mi pomaga i czułam się często źle, że terapeutka mi współczuje, nawet obwiniałam siebie za to. Jej zainteresowanie dawało trochę pocieszenia i odczucie, że ktoś Cię rozumie naprawdę, ale częściej przebijała się potrzeba poradzenia sobie samemu. Tylko w przeciwieństwie do Ciebie ja jednak sobie nie radzę. Mam lęki na tle mojej rodziny, na tle tego co ktoś sobie pomyśli, ulegam bardzo łatwo "szantażom emocjonalnym" rodziców. Psychoterapia dała mi możliwość zobaczenia tego. Tak jakbym patrzyła na wszystko przez pryzmat lupy powiększającej o 100 razy. Emocje/lęk biorą górę w 80% sytuacji. Jedyna pocieszająca rzecz jest taka, że moja psycholog powiedziała, że u mnie nie ma choroby psychicznej co bardzo mnie podbudowało, ale są właśnie jakieś zaburzenia emocjonalne wyniesione z dzieciństwa i okresu dorastania i stąd nerwice, lęki, depresje. Brałam leki jakiś czas i czułam się na nich rewelacyjnie, potem miałam przykrości życiowe i teraz po przeżyciach znowu mam wrażenie ze wszystko wraca... Monika, naprawdę gratuluję Ci postawy i rozumiem, bo myślę podobnie jak Ty. Tylko trudniej z realizacją u mnie
  6. Spróbuję, teraz to już napewno. Może jakieś metody relaksacyjne...? Właśnie przypadkiem szukając szkoły rodzenia natknęłam się na taką stronkę http://szkolarodzenia.com.pl/Z-ostatnich-dni/Zdrowie-dziecka.html No cóz, nie napawa mnie to optymizmem. Mój maluszek rośnie podobno zdrowo i jest nawet wiekszy o 1tydz. Bardzo pocieszające, natomiast dołujace jest to, że czuje się ciągle zestresowana, i albo sama wpędzam się w taki stan albo mąż mnie wkurza i 100 innych rzeczy... szkodzę dziecku nawet nie wiadomo jak!! próbowałyście kiedyś afirmacji??
  7. czuję się jakbym była w te gorsze dni przed okresem, PMS w pełnej krasie + to uczucie oderwania od rzeczywistości. Też wolałabym nie brać leków, tylko nie wiem czy psychoterapia coś da, jak ostatnio chodziłam do psychologa, to niewiele mi to dało :/
  8. nerwica w ciąży Witam, ok. 5-6 lat temu stwierdzono u mnie stany depresyjne i lękowe. Brałam przez ok. 2 lata leki, seronil, seroxat, hydroxyzyna, miansec. W różnych konstelacjach. Ważne, że BARDZO pomogły. Dzięki lekom osiągnęłam równowagę psychiczną. Chodziłam również na terapię i tutaj też były bardzo dobre efekty. Druga terapia, która skończyła się ok. sierpnia tego roku nie przyniosła dobrych efektów, jak ta pierwsza, jakoś tak dziwnie się zakończyła. Od jakiegoś czasu moje życie zawodowe dało mi bardzo w kość, od ok. 3 lat zajmowałam stanowiska, na których raczej średnio się sprawdziłam, tzn nie czułam się dobrze w takiej pracy, miałam problemy z pracodawcą, i to jeszcze bardziej pogorszyło mój stan psychiczny. Poza tym wyszłam za mąż, poroniłam rok temu, i teraz jestem w ok. 5mcu ciąży, mam nadzieję, że szczęśliwie zostanę mamą synka. Z mężem mamy raczej przykładne stosunki, mamy różne temperamenty, często zdarza się, że się nie dogadujemy=nie rozumiemy, ale tragedii nie ma, jakoś tam dochodzimy do konsensusu, nawet raz byliśmy w poradni, mojemu M. zależy, więc nie narzekam. "Tragedia" natomiast siedzi w mojej głowie przede wszystkim, po dłuższych przemyśleniach dochodzę do takiego właśnie wniosku. Od problemów związanych z pracą czyli od ok. 3 lat i od początku starań o dziecko czyli od ok. 1,5 roku, moje samopoczucie zaczęło się pogarszać. Chodziłam na terapię, ale właśnie ta jakoś średnio mi pomogła, sama chyba nie wiedziałam tak do końca o co mi chodzi. A psycholog też chyba jakoś się nie "wczuwał". W każdym razie moje objawy teraz zaczęły się nasilać. Np. obsesyjnie zaczynam myśleć o wątłych stosunkach z moją przyjaciółką, tworzę scenariusze kłótni, w której wyrzucam jej wszystkie żale i "wygrywam" kłótnię, za chwilę mam ściśnięty żołądek, pół dnia myślę o tym i nie mogę się tej myśli pozbyć. Albo budzę się w nocy i nie mogę zasnąć ok. 3 rano, leżę, znowu tworzę scenariusze związane z jakimiś przeżyciami, kłótnią z mężem, albo innymi negatywnymi zdarzeniami, i znowu tak jakby kłócę się od początku w mojej głowie. Rano wstaję wykończona, pełna lęku, mam ściśnięty żołądek, biegunkę z nerw, wręcz jest mi niedobrze, opycham się czym popadnie bo to mnie uspokaja. A muszę uważać na cukier bo mam cukrzycę ciążową już. I tak w kółko. Natomiast w ciągu dnia nie mogę się skupić, mam ściśniętą głowę, myśli mi uciekają, spisuję plan dnia na kartce a potem o tym zapominam (!!!), gapię się bezmyślnie w TV i tracę kontakt z rzeczywistością tak jakby. Są też lepsze dni gdy potrafię zastosować się do planu jaki sobie wymyślę, od razu zaznaczam, że mój plan na dzień nie jest karkołomny i realny do zastosowania, ale i tak ciężko mi się na tym skoncentrować, walczę więc o to żeby go zrealizować i podnieść się na duchu że nie jest tak źle, ale zaczynam się denerwować, irytować. Non stop jestem poirytowana i rozdrażniona. W lepsze dni mniej, ale częściej boli mnie głowa i jestem częściej przybita. Ciągle się czymś stresuję, ciągle ktoś lub coś "podnosi mi ciśnienie". Myślałam na początku, że to huśtawka hormonów, ale zrobiłam badanie na nadczynność tarczycy i wcale jej nie mam. Najgorsze jest to, że zaczęłam pełna zapału nowe studia, okazało się, że udało mi się zajść w ciążę chwilę po przyjęciu, a teraz mój słomiany beznadziejny zapał opada i nic nie robię związanego z moimi studiami. Wściekam się na siebie, że nic nie robię i to napędza jeszcze gorsze samopoczucie. Poza tym jednego dnia robię mocne postanowienie, że zacznę systematycznie robić to i tamto, a następnego dnia jakbym była inną osobą i olewam samą siebie (!!!). Ciągle mam problemy z koncentracją, w ogóle ze zorganizowaniem się i wzięciem w garść. Ciągle się boję, wpędzam się czasami sama w jakieś czarne myśli o zdrowi, dziecku, przyszłości naszego małżeństwa, itd, głupie zajęcia mnie stresują do tego stopnia, że głowa mi pęka po nich i ledwo żyję, ostatnio miałam puls ponad 100 przy naprawdę niskim ciśnieniu Zastanawiam się co mogę zrobić, czy to ta nerwica lękowa? Nie chcę brać leków, ale momentami naprawdę jakoś sobie ze sobą nie radzę. Wymyślam sobie choroby w nadziei, że moje objawy biegunkowo-hormonalno-migrenowe to coś fizjologicznego i nie chcę z całej siły wrócić do leków i psychiatry, że to wina męża, pracy, ludzi, wszystkich dookoła... ale chyba tak nie jest do końca. Bardzo pragnę urodzić zdrowego synka i żeby miał zdrową mamusię, a nie jakąś nieudaczniczkę która nie radzi sobie z własnym życiem Może jesteście w stanie polecić kogoś w Warszawie, psychiatrę na NFZ, dobrego dla kobiet w ciąży? Albo jakoś chociaż mnie wesprzeć duchowo... -- 08 lis 2011, 20:25 -- jak widać z mojego powyższego postu, nawet jeśli było wszystko ok przed ciążą, to po zajściu nie wiadomo jak zareagujesz. Ja miałam dodatkowe obciążenie w postaci poronienia i różnych trudności w trakcie starań. poza tym mój związek nie należy do tych "nudnych i słodkich" więc to też jest jakby dodatkowy stres. ale jakoś da się z tym żyć i trzeba szukać pomocy, jak nie u lekarza to na forum, mi to pomaga... nie wyobrażam sobie, że miałabym czekać w nieskończoność z ciążą, w pewnym wieku już trudno jest mieć dzieci po prostu...tym bardziej, jeśli chciałoby się mieć więcej niż 1-2.
×