Ja na siłownię muszę chodzić codziennie. I to nie jest tak, że gonię z uśmiechem na ustach. O nie. Jestem wiecznie zmęczony, pogrążony w jednej wielkiej obojętności i pustce. To na pewno nie ciężka depresja. Bliżej mi teraz do dystymii chyba. Tak czy inaczej zmuszam się, bo nie wierzę już w leki. Nie chcę być jednym z tych, którzy non stop próbują nowego medykamentu, a jak nie zadziała do miesiąca czasu to koniec. I następny. Leki nie dadzą mi celu w życiu, nie sprawią, że nagle stanę się innym człowiekiem. Fakt, wyciągnęły mnie z największych opresji, ale też wielokrotnie wpakowały w jeszcze gorsze. Jedyna pamiątka jaka mi po nich została to wszechogarniająca pustka, spłycenie emocjonalne oraz 20kg nadwagi, bo po 6 latach mózg przyzwyczaił się już do leków i tolerancja wzrosła. I wiem doskonale, że bywa ciężko. Są dni kiedy naprawdę najchętniej schowałbym się pod kołdrą i przeleżał do rana wpatrując się w ścianę, ale mimo to nie potrafię tak żyć. Nie chcę. I nie chcę sobie wmawiać, że 'źle się czuję', więc nie ma sensu cokolwiek z tym robić tylko biec po następne lekarstwo, które albo pomoże mi na miesiąc, może 3, a później znów do punktu wyjścia. I wtedy właśnie się zmuszam. Siłownia, basen, a później jeszcze w domu skakanka. Do takiego stopnia, że wydaje mi się, że zemdleję. Wtedy przynajmniej mam poczucie, że zrobiłem coś produktywnego. Psychiatra często mi mówi, żeby nie nastawiać się tylko na leki, bo z wygodnego kręgu depresji ciężko się później wydostać. Pierwszy raz trafiłem na lekarza, który podkreślał jak ważny dla samopoczucia jest wysiłek fizyczny, zdrowa żywność oraz w miarę uregulowany tryb snu (w zależności od pracy itp itd.). Powiedział, że leki są dobrym rozwiązaniem na pierwszy rzut depresji, kiedy jest najciężej. Niestety wiele osób później daje się wciągnąć w błędne koło i jest jak jest. Jest tak jak ze mną. Bo w pewnym momencie wierzyłem, że mogę leki brać do końca życia. Teraz wiem, że będzie musiało być naprawdę tragicznie, abym znów do tego wrócił.