Skocz do zawartości
Nerwica.com

ogorek_kiwano

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez ogorek_kiwano

  1. Witam, z góry przepraszam jeśli dział zły, ale nie znam się zupełnie na psychologii i nie mam za bardzo pojęcia jak i pod co zaklasyfikować przypadek mojej mamy. Ostatnio wiele przeszła (przeprowadzka w skutek eksmisji, nowe otoczenie, problemy z moim młodszym bratem), co nie tyle że zapoczątkowało jakieś nowe objawy u niej, a jedynie zeskalowało już istniejące, jednak nie tak poważne jak teraz. Pewnie jest w tym wszystkim sporo mojej winy, bo nie potrafię z nią w niektórych sytuacjach dojść do porozumienia. Ogólnie w jej oczach jestem (jak to najstarszy syn) - przykładem, ideałem, człowiekiem niezwykle ogarniętym itp. Trochę mija się to z prawdą oczywiście. Odpuściłem na razie studia, jestem już dosyć długo na urlopie (niepłatnym, ale to nie kwestia pieniędzy, bowiem mamy sporo oszczędności), w skrócie ujmując no - wpadłem na mieliznę, mam nadzieję, że jeszcze wypłynę niebawem. Wracając do matki: jest bardzo emocjonalną osobą, nie omieszkam się ze stwierdzeniem, że ma w sobie najmniej racjonalizmu ze wszystkich osób jakie znam. Nie potrafi analizować problemów, jedynie je kumulować (myśli o jednym i nagle - o matko! - następny itd.). Prowadzi to z reguły do potężnej histerii. Zakładam, że sama, choć nigdy tego nie powiedziała, jest świadoma swojego w zasadzie największego problemu - podejścia do życia i trudów z nim związanych. Doprowadza to do konieczności wyładowania w postaci takich sytuacji jak np. zrobienie zakupów, celowe przygładzanie się, aby potem reszcie rodziny wypominać kto, co i ile zjadł. Nie jestem jakiś specjalnie otwarty uczuciowo, ale staram się jej to logicznie tłumaczyć, "wykładam" prawdę który widzę na własne oczy. Wtedy albo mnie przekrzykuje, albo chwilę milczy i wraca do swojego tematu. Jako że w jej świetle jestem kimś niezwykle wyjątkowym, staram się udzielać jej pomocnych rad. Robię to zazwyczaj spokojnie, jednak nic do niej nie dochodzi, w przypływie emocji i tak postępuje według "poprzedniego protokołu". Kolejną sytuacją, która delikatnie ujmując powoduje u mnie lekki wzrost ciśnienia są monologi, które w zasadzie stanowią 90% jej wypowiedzi. Nie wiem, czy nie lubi czy nie chce zwracać się do konkretnej osoby. Przykład sytuacji: trzeba wyjść z psem. Jestem oczywiście jak najbardziej chętny, skoro i tak nie mam obowiązków, z tym że nie za bardzo wiem kiedy to ma nastąpić (pies jest stary i nie woła już sam zbytnio, więc moja matka ułożyła mu "indywidualny harmonogram"). nie jest ona w stanie zapukać do mojego pokoju i powiedzieć czegoś w stylu "Pójdziesz z psem?" albo walić to, nawet nie powie po prostu żebym poszedł i kropka. Albo prowadzi jeden ze swoich monologów obwieszczając w eterze, że ona ciągle musi chodzić, że reszta to lenie itp. Czasem też nic nie mówi, idzie z nim, a po powrocie zaczynają się docinki. Pewnie sobie myślicie, czy to takie trudne zapamiętać, o których godzinach chodzić czworonogiem? Oczywiście, że nie, tylko że jak kilka razy z własnej inicjatywy poszedłem z nim na spacer, to nie raz zdarzyło się parę razy też oberwać, że co ja zrobiłem, teraz będzie sikał, bo za wcześnie bla bla bla, a były to normalne godziny, nawet według jej planu. O przeklinaniu nie będę wspominał, dominują jak wiadomo słowa zaw. literę "r" które myślę najlepiej rozładowują nerwy. Nie wiem już co mam robić. Staram się to jakoś wszystko unormować, dojść z nią do porozumienia. Sam też mam lekki bałagan emocjonalny, ale zanim ja bym to opisał... zresztą nie ma co offtopować. Nie wiem, może to wina tego, że jestem mniej emocjonalny niż ona, czuję rodzinne więzi, ale jakoś nie potrafię ich wyeksprehować. Macie jakieś rady co dalej? Może pójść z nią do jakiegoś psychologa? Czy to nie pogłębi jej problemów, gdyż poczuje się "chora"? Pozdrawiam!
×