Skocz do zawartości
Nerwica.com

HankaPrywatnie

Użytkownik
  • Postów

    39
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez HankaPrywatnie

  1. Ja to tak sobie pomyślałam, w kontekście waszej powyższej dyskusji - brak uczuć i Borsuk - że to naiwne myślenie o ateistach i przykładowo katolikach wynika z nadużywania pojęcia Boga i jego rzekomych lub nie przymiotów. Katolik wierzy i od razu spada na niego łaska boska, cud miłości, predestynacja do stąpania słusznymi śladami Chrystusa - tak więc racja szczęścia. Ateista idąc swoim tropem musi być pozbawiony dostępu do miłości, aż zaryzykuję się napisać - uczuć w ogóle. Koniecznie musi też wyznawać jedynie rozumową drogę poznania, która przecież emocji nie ogarnie. Tymczasem wiara w wszechmogącą pozazmysłową istotę nie jest gwarantem harmonii duchowej ani sytemu nerwowego, stąd rzeczywistość nie jest taka przejrzysta. Z mojego życia wynika, że pustka uczuciowa jest konsekwencją braku wiary i siły w ogóle. Znajoma zaprasza mnie na kawę, jest bardzo życzliwa, uśmiechnięta. Szokująco żywa. Nie wiem czemu ona do mnie kieruje taką serdeczność, nie rozumiem, czasem nie wierzę, że można by chcieć wypić ze mną kawę, i nie chce pić tej kawy, nie mam na to siły i nie mam serdeczności w środku... Milej byłoby mi spędzić z nią czas, ale wolę zostać w swoim pokoju, bo obietnica tego że będzie miło, że mnie coś rozbawi, wzruszy, jest obietnicą z baśni. Boleśnie abstrakcyjną. I tak siedzę w pokoju, nie wierzę w życie, jest pusto, nijako, męcząco. To pewnie jest ateizm, kiedy ja sama nie wierzę ani w uczucia, ani w swoje życie i pewnie nihilizm, bo sens sprowadza się do automatyzmu i rutyny moich obowiązków. Czy chodzę do kościoła co niedzielę czy nie to wszystko i tak jedno... Na razie to jedyna, prymitywna nadzieja tkwi w leczeniu, a wasze dyskusje o lekach różnie nastrajają...
  2. Guzik przepraszam, nie o te mi chodziło. Chodziło mi o to, czy przed zażywaniem leków miałaś problemy z koncentracją, problemy z zabraniem się do rzeczy, wrażenie przyćmienia. Ja np biorę do ręki książkę i po minucie często orientuję się, że ja myślę zupełnie o czymś innym i nie wiadomo po co przejeżdżam wzrokiem po linijkach. U mnie te stany przeplatają się ze zobojętnieniem. Ja to w tym momencie gwiżdżę na tuszę, choć jeśli jest tak jak mówisz i człowiek nie przestaje "wzrastać" to przerażająco to trochę brzmi. Życzę Ci unormowania sytuacji wagowej
  3. Guzik, a przed zażywaniem leków miałaś może takie objawy? Gdyby jakiś psychiatra powiedział mi, że leki pomogą mi się ogarnąć i dadzą szansę na odblokowanie uczuć, pewnie nie przejmowałabym się tyciem ani i tak już słabym żołądkiem i wątrobą.
  4. brak uczuć pisze Moja była terapeutka twierdziła, że ma pacjentów, którym pomógł na takie "uczucia za szybą" fluanksol, Topielica z działu "zab.osob." wyleczyła się z nieczucia po roku brania olbrzymich dawek solianu, ale sama nie jest pewna czy wyleczył ją solian czy stresujące wydarzenie życiowe.. (wybaczcie, zaznaczam fragment, wciskam cytuj i cały tekst mi się ładuje do okienka:() Czyli są przypadki całkowitego wyjścia z tego stanu... Od pewnego czasu możliwość czucia, jak i okazywania to moje marzenie... Boję się jednak leków. Brałam kiedyś antydepresanty i źle to wspominam. Im więcej czytam to forum tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że bez proszków to nie możliwe:( Prócz pustki i zobojętniania mam te problemy, o których piszesz Asiu, a niestety w tym okresie życia, w którym teraz jestem to jest bardzo męczące. Nie mogę się skupić i czuję się wiecznie przyćmiona, a powinnam się brać do wszystkiego co mi wiecznie zalega. To powoduje wieczny stres, który i tak mam gdzieś. Podziwiam każdego, który to znosi oprócz siebie, bo czuję, że jestem do niczego, ale i tak mam to gdzieś... To jest błędne koło próżni. Jak radzicie sobie z obowiązkami? Jak się do tego zmuszacie? Co was motywuje?
  5. Co ciekawego zauważyłam – że gdy jestem na czystym świeżym powietrzu na wsi albo w lesie, z dala od miasta, spalin, dwutlenku węgla to jestem bardziej przytomna i bardziej czuję siebie i swoje emocje, jakbym się przebijała przez tę kopułę, bardziej kontaktuję sama ze sobą. Intryguje mnie to. Ma ktoś podobnie? Asiu mi się to kojarzy z takim skryptem natury jako pierwotnej, czystej przestrzeni, jeszcze nie skażonej i dającej bezpośrednie doznanie. Może myśląc tak o tym, też w sferze emocjonalnej się odblokowujesz. A czy wtedy kontaktując się z ludźmi też odczuwasz to odblokowanie?
  6. HankaPrywatnie

    Powitanie

    w.d. witaj, ja też od niedawna zadamawiam się na forum. Nie wiem czy Ci to coś pomoże, wszak to wiedza powszechnie znana, ale w czasie depresji człowiek skupia się na beznadziejności i tak postrzega swój świat. Ja ze względu na marne możliwości osobiste dostrzegania jasnych stron życia często oddaję się drobnym codziennym przyjemnościom, co każdemu gorąco polecam, bo to nie jest ani jakieś wyzwanie w sferze emocjonalnej ani nie wymaga przełamywania się do podejmowania działań, przed którymi się bronimy ani nie utwierdza mnie w przekonaniu, że np. nigdy więcej nie będę mogła czegoś poczuć lub tym bardziej (o zgrozo) okazać. Świat jest jakby poza moim zasięgiem, ok. Staram się nie myśleć o tym i relaksuję się. Zrobię sobie kubek czekolady i oglądam jakimś film, leżę i słucham muzyki, późnym wieczorem wychodzę na spacer itd... Wiem, że to nie jest nawet substytut dobrego samopoczucia i marna porada, ale w złej chwili oddanie się drobnej przyjemności często odwraca uwagę od oddawania się złym stanom:) Też jak Ty mam takie wrażenie, że mi młodość uciekła, że nie mam nikogo bliskiego, nic mnie nie czeka itd... Innego "sposobu" na "chandrę" nie mam i trzymam kciuki za Ciebie. Na szczęście okoliczności życiowe nie są statyczne, jeszcze wiele Cię czeka, częściowo zależy to od Ciebie.
  7. SilverSabre, wiesz ja nie czekałabym dokładnie na splądrowanie mi torebki hehe:D Chodziło mi to, że mogłabym mieć to tak bezgranicznie gdzieś. Czasem traktuję siebie prawie jak przechodnia z drugiej strony ulicy. Podobnie mam wrażenie, że to nie jest życie i mam nadzieję, że to poczucie się kiedyś zmieni, bo na dłuższą metę pomimo tego, że jest to zobojętnienie, to jednak także cierpienie... Pasman, też widziałam dziś ten film, już chyba któryś raz z kolei:)
  8. SilverSabre, ja również trafiłam na to forum zaniepokojona moim zobojętniem. Widzę, że Ty przy braku emocji jednocześnie masz jakieś wyostrzenie somatyczne. Ja jestem jakby w jakimś szklanym kombinezonie. Jedynie na co jestem wyczulona to bodźce dźwiękowe, które potrafią mnie łatwo wyprowadzić z równowagi, tak jak ludzkie słowa. Czasem zupełnie neutralne, ale jednak doprowadzające mnie do szewskiej pasji. Wściekłość to jedno z tych uczuć, które jeszcze odczuwam realnie, żywo, nie tylko poprzez pamięć o powinności niektórych emocji w danych sytuacjach. No i jeszcze zaniepokojenie tą sytuacją, choć i to już zaczyna mi latać i powiewać. Dziś szłam ulicą prawie bez własnej woli, bez inicjatywy wymijania ludzi, bez strachu, że mnie ktoś lub coś potrąci, czy nawet okradnie. Ja, gdyby mnie rabuś przydybał z nożem pewnie stałabym dziś jak słup i czekała aż mi splądruje torebkę... Choć nie wiem, czy w tym przypadku jednak nie byłby to jednak dostatecznie siny bodziec, żeby chociaż przestraszyć się o swoje życie... Miło jest rzeczywiście poczytać, że inni też tak mają, ale w sumie to zmienia tej sytuacji... Czy ktoś z tego wyszedł całkowicie? Czy coś się zmieniło komuś w głowie po takim "przeżyciu" bez przeżyć? Ja mam wrażenie, że już nigdy nie będę świeża... To znaczy bezpośrednio wobec uczucia... Mam wrażenie, że już to wszystko na zawsze zakonserwowało mi się w pamięci
  9. HankaPrywatnie

    Witajcie:)

    Zmęczonyyy, a to tak jest, mam wrażenie z każdą usługą i produktem, jaki wypuszcza się na rynek. W końcu sami za siebie odpowiadamy za cokolwiek płacąc... Ale obietnic słuchamy, bo jednak jakieś opcje by się przydały Tahela, a co Tobie jest, jeśli można spytać... Ja się boję zapytać o swoją diagnozę. Bardzo bym chciała usłyszeć, ale jednocześnie nie chcę wiedzieć...
  10. HankaPrywatnie

    Witajcie:)

    Transfuze... Hmmm, babka powiedziała mi to już na pierwszej sesji i to podobno jest standardowa gadka większości psychoterapeutów... Że ogólnie jest ciężko rozprawiać się samemu z sobą czy to zdrowej czy zaburzonej osobie. W każdym razie ja w tym momencie czuję się tylko źle po tych sesjach...
  11. HankaPrywatnie

    Witajcie:)

    Transuze, ja chodzę do psychoterapeuty prywatnie. No właśnie zakładanie problemu to chyba jakiś początek, bo jeśli teraz uznam, że moje cierpienie i obojętność w jednym jest normalne i jednocześnie mam wrażenie, że się wykańczam, to stoję w miejscu, bo ja tego nie chcę. Ja chcę zmienić ten stan. Tahela - ja się nie uważam za inny gatunek;D To była metafora taka. Uważam, że jestem zdefektowana, ale nie ma we mnie poczucia niższości... No może przy kontaktach z ludźmi się pojawia, ale nie czuję się gorsza ogólnie. Rozumiem, że Twoja anhedonia spowodowana jest przykrym zdarzeniem... Zazdroszczę Ci, że możesz coś nazwać przykrym albo przyjemnym... Ja te pojęcia mam zrozumiałe jakby z urzędu pamięci. Choć jednocześnie wiele rzeczy uderza we mnie jak w przedziurawiony wór piachu... Ech, co za parszywy stan.
  12. HankaPrywatnie

    Witajcie:)

    Transuze, moja psychoterapeutka zostawia mnie jakby trochę samej sobie, a jednocześnie często podważa zasadność moich emocji... Często po terapii czuję się jakbym w ogóle była zlepkiem czegoś bezsensownego i sama już nie wiem czym ja jestem... To nie jest pozytywne ani trochę, ale kobieta ostrzegała mnie, że terapia może być na początku bolesna. Nie wiem kompletnie co o tym sądzić...
  13. HankaPrywatnie

    Witajcie:)

    Serdecznie wszystkich witam, cieszę się, że zaistniała możliwość, że ktoś przeczyta moje poniższe wynurzenia... Założyłam konto tutaj z kilku powodów. Od jakiegoś czasu namiętnie czytam rozmaite wątki na tym forum i czasem nachodzi mnie ochota żeby się wypowiedzieć. Z drugiej strony widzę, że jest tu wiele kompetentnych ludzi, nie koniecznie ze strony medycznej, ale takiej życiowej, czy to w byciu pacjentem, czy po prostu człowiekiem cierpiącym. Chętnie podzielę się moimi wynurzeniami i sama poczytam Wasze, związane z moimi postem/ami... Miałam się za osobę z pewnymi problemami komunikacyjnymi właściwie od zawsze, odkąd pamiętam ciężko było mi się odnaleźć w większej grupie społecznej, ale dopiero niedawno zaczęłam odczuwać duży dyskomfort i cierpienie z tego powodu, także zmartwienie. Zaczęłam uczęszczać na terapię psychodynamiczną, ale nic mi nie zdiagnozowano. Mogę sobie wybrać wiele schorzeń z zaburzeń psychicznych, ale jakoś nie widzę jednego szczególnie do mnie pasującego. Jestem nadmiernie lękliwa społecznie, zamknięta w sobie, nadwrażliwa, podobno sprawiam wrażenie osoby bez emocji, a jednocześnie czasami nieco zastraszonej. Unikam kontaktów z ludźmi, najczęściej decyduję się na samotność i to jest dla mnie najwygodniejsza, choć nie koniecznie najprzyjemniejsza forma spędzania czasu - tzn w samotności. Ludzie w większości stanowią dla mnie zjawisko niemal egzotyczne. Czasem obserwuję i obcuję z nimi jak z jakimś ledwo komunikującym się ze mną stadem goryli... Nie chodzi o to, że mam się za kogoś wyższego ewolucyjnie (wręcz przeciwnie) tylko o to, że mam wrażenie, że jestem jakimś innym gatunkiem. To powoduje poczucie osamotnienia, które już nawet zaakceptowałam, ale nie czuję, że moje życie powoli zmierza ku końcowi, że nie czekają mnie już żadne przeżycia, emocje, że mam coraz mniej energii i co gorsza nic mnie to nie obchodzi. Patrzę na swoją degradację, jakbym była obcą dla siebie osobą. Czasami coś we mnie się buntuje, coś narasta, jakby taka pusta, nic nie znacząca chwilowa rozpacz, ale nie potrafię wykrzesać z siebie nic żywego. Czasami to naprawdę boli, choć nie płaczę ani nie histeryzuję i wtedy myślę, że to jest po prostu rozpaczliwie nudne, żałosne, niegodne nawet moich własnych myśli i jedyną realną namacalną rzeczą jaką mogę dla siebie uczynić to skończenie z sobą, ale nie mam na to odwagi i chyba to jeszcze nie ten stan. Psychoterapia wprowadza w moje życie chaos i jeszcze większe zniechęcenie własną osobą. Potencjalni bliscy chyba widzą, że coś ze mną nie tak... Ostatnio zrobiłam awanturę o całkowite byle co. Ja powiedziałam o czymś, że jest brzydkie, ktoś odpowiedział, że jest ładne, a ja zaczęłam wrzeszczeć przez pięć minut, że ta osoba mi coś wmawia... Zorientowałam się dopiero po kilku godzinach, że była to nieuzasadniona awantura... Psychoterapeutka sugeruje mi (tak mi się przynajmniej zdaje), że troszeczkę histeryzuję... Nie wiem, może ma rację, ale nie przyjmę do wiadomości, że dobrowolnie nurzam się w w tym podło-obojętnym stanie. Myślałam nad pójściem do psychiatry, zwłaszcza, że to trwa już jakiś okres czasu... Co o tym sądzicie drodzy forumowicze?
×