na... związku z żonatym mężczyzną który z poczucia winy utrzymuje tamtą rodzinę kosztem czasu spędzanego ze mną, mieszkam z nim od roku i nie mam dość siły by to skończyć! Czuje się winna za całą tą sytuację ale nie wiedziałam że tak to będzie wyglądać. Jak go poznałam mieszkał sam (u kolegi) jak mówił, jest w separacji i wkrótce zakłada rozwód, dodam że jest starszy ode mnie o 10 lat i wydawał się dojrzały w tym co mówi, ma 27 letnia córkę i jak twierdził niekochająca żonę. zamieszkaliśmy razem rok temu, święta Bożego Narodzenia spędziliśmy razem z moimi dorosłymi synami, a na koniec lutego z tel. do pracy od mojego faceta dowiaduje się że wraca do żony. Przeżyłam to strasznie miesiąc siedziałam na zwolnieniu, łykałam leki na sen, a nawet w akcie desperacji jeździłam autem w takim stanie pod jego dom, płakałam i chciałam odejść z tego świata, pomogły mi dzieci, pomaleńku się pozbierałam i wrócił skruszony kochający mój mężczyzna, nie chciałam z nim być - tak mówił rozum ale serce, tyle obiecywał tyle mówił i co uczucie wzięło górę uwierzyłam, chciałam wierzyć i teraz mam, niepewność, beznadzieje, czuje się tak mała, "wy-żuta" z uczuć resztek honoru. Z obietnic nici, rozwodu nie będzie bo jak twierdzi on o to nie wniesie (czeka jak zrobi to żona), a teraz jeszcze praca, za córkę, na córkę na rzecz tamtego domu. Do tego jego teksty że jak by tylko chciał to one czekają na jego powrót, że czuje się winny że odszedł, że kiedyś to się ułoży one się przyzwyczaja i ten jego tekst czas, czas pokarze. Mam dosyć tego "związku" nie tak miał wyglądać, daje mi upokorzenie ból. A ja nie mam dość siły by z tym skończyć! Stałam się nieufna, zawzięta, złośliwa, smutna zła, załamana, nie lubię siebie, nie lubię się śmiać, zamykam się w domu po pracy i udaje że jestem szczęśliwa, często płaczę, mam zmienne nastroje zaczęłam podupadać na zdrowiu i to dość poważnie. Jak zebrać siły by skończyć ten związek, pozbierać się i zacząć uśmiechać. Pomocy bo tonę!!!!