Skocz do zawartości
Nerwica.com

brecht

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez brecht

  1. lenna Zapewne A... myśli podobnie, jak mogłam być z kimś takim jak on, nienormalny człowiek. Oprócz zielonych oczu nie mam nic co mogłoby się podobać komukolwiek w sumie. Ale nie dziwie się jej, jestem chory. Najprawdopodobniej też się już ze mnie wyleczyła. " świat nie zawęża się do tej jednej ukochanej osoby" kilka na raz nie potrafię i nie będę potrafił kochać. Być z kimś i oszukiwać bo kocham inną? Starczy już ranienia ludzi. Jest idealna.. w każdym centymetrze ciała, duszy i charakteru. Pojechałem wczoraj nad morze, nie daleko 40km. Kupiłem tequile i sam siedząc na plaży zrobiłem prawie 0,7l. Co mi to dało? Nic. Dużo więcej myśli i łez których na całe szczęście nie pamiętam. Obudziłem się przed 7 na piasku, poszedłem na autobus i wróciłem do "domu". W przyszłym tygodniu będzie praca w trójmieście na kominach. Tak, pracuję na wysokościach... ale nie zrobię tego w taki sposób by przez ułamek sekundy poczuć się jak ptak. Nie będę robił problemu kolegom z pracy, a nie powiem korci strasznie stojąc 200 metrów nad ziemią. Ten wątek widać będzie moim pamiętnikiem. Może być... póki nikt go nie zamknie lub usunie.
  2. Nie jestem żadnym iluzjonistą, miałem zadatki na bycie kimś jednak jak rok temu praktycznie całkowicie to zostawiłem to teraz nie mam nawet ochoty na zabawy ze sztuczkami. Nie bylem w Mam Talent, brak aż takiej wiary w siebie żeby pójść tam i coś pokazać, aczkolwiek chciałem, nie powiem. Nie raz i nie dwa obiecywałem sobie siedzieć dniami, nocami i szlifować swoje umiejętności aż pojawiła się pewna osoba co zawróciła mi w głowie i życiu i zostawiłem wszystko by móc dać jej więcej siebie i od siebie a teraz... nie mam chęci, zapału. Czy to jest talent? Pewnie nie. Kwestia treningów, długich treningów, znajomości praktyki jak i teorii. Jeśli ktoś się chce temu poświecić naprawdę tak od siebie a nie tylko po to żeby chodzić po szkole czy po dworze i pokazywać triki których się nie umie, to będzie czerpał z tego satysfakcję a własna satysfakcja jest najważniejszym elementem do pracy nad sobą. Ja już nie mam siły na nic. Dusza już umarła a ciało jest niszczone farmaceutykami, brakiem jedzenia, witamin, brakiem snu. Nie podniosłem się i już się zapewne nie podniosę. Dzień sądu wydaje się być coraz bliżej, mam coraz mniej siły żeby żyć jedynie po to żeby żyć, ranić siebie i innych, jedynie diabelski pakt z szatanem mógłby mnie jakoś przekonać.
  3. Logicznym jest, że skoro mi na niej zależy i jest dla mnie wszystkim to chcę żeby była szczęśliwa. Zawsze swoje potrzeby zostawiałem daleko w tyle, priorytetem było, żeby jej było dobrze, żeby była zadowolona. Lubie czytać tzn lubiłem, teraz nie mogę się na niczym skupić. Zajmowałem się iluzją, na dosyć wysokim poziomie. Jednak przez rok pokazałem z kilka sztuczek tylko, zostawiłem to, zaprzepaściłem. Zajmowałem się tym od kilku lat, teraz... teraz od dwóch miesięcy nie trzymałem kart w ręku. Gram na gitarze elektrycznej, tzn uczę się grać bo ciężko to nazwać graniem, jednak całkowity brak chęci i zapału mną ogarną. A teraz najwięcej czasu poświęcam na siedzeniu w domu i po prostu siedzeniu. Na koncercie fajnie było, ale nawet bawić się nie potrafiłem z początku, sam na koncercie. Gdybym miał kasę to bym wyjechał gdziekolwiek, nawet nad morze 40km dalej od domu, na tydzień albo dwa. Choćbym wrócił do rzeczywistości prędzej czy później, jak ją zobaczę na mieście czy w jakimś lokalu to wszystko powróci, już nigdy ona nie będzie dla mnie obojętna. Nie mam nikogo, co piątek "modlę się" żeby w weekend była brzydka pogoda, bo kiedy jest ładnie to ogarnia mnie straszny żal, że nie mam z kim wyjść na dwór. Weekend przychodzi i przez dwa dni nie mam do kogo ryja otworzyć, samemu chodzić po mieście też mogę ale po 40 minutach już mi się to nudzi tak samemu. To, że jestem wartościowym człowiekiem już dawno gdzieś pękło. A kiedy poczułem się, że jestem dla kogoś naprawdę ważny... odeszło, uszło ze mnie całe szczęście. Boję się, że się nie pozbieram, zamknę się przed ludźmi, i nieustannie będę płakać a już się zdarzają momenty, że nie mam nawet czym. Zamiast się poprawiać jest coraz gorzej. Nie mam się komu nawet wygadać przez chociażby smsa. Promieniłem radością, bylem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Ze skrajności w skrajność teraz jestem strasznie nieszczęśliwy to mało powiedziane. Wiem, wiem, że ludzie mają większe problemy, niepełnosprawnych członków rodziny, wielkie kredyty, nie mają co jeść czy gdzie mieszkać. Jednak każdy jest inny, żyje inaczej, każdy ma swoje problemy mniejsze lub większe. Moje życie to nie jest życie... wegetacja. Przeżyć wieczór, noc i rano do pracy. Zero szczęścia, radości, już nigdy nie będę już aż tak szczęśliwy. Miałem wylecieć do Armenii, to miała być ucieczka do pracy. Jednak nie wytrzymałem na lotnisku przetrzeźwiałem i skoro nie potrafię wytrzymać bez niej 1,5km to co dopiero setki czy nawet tysiące kilometrów. Wróciłem do domu i mi się oberwało, że skoro nie próbowała mnie zatrzymać po prostu jej nie zależy. Stwierdziła jedynie "to leć". Jak głupio mi było się przyznać, cały czas przedstawiałem ją wszystkim jako idealną dziewczynę, bez wad, czystą jak łza. Marzyłem o byciu najlepszym iluzjonistą, o posiadaniu własnego programu telewizyjnego. Zaniedbałem to, poświęcilem wszystko dla jednej osoby, miałem taką potrzebę? Czułem po prostu, że skoro chcę z nią być muszę dać jej wszystko co najlepsze i w ogóle wszystko bo na to zasługuje. Ze wszystkich marzeń zostanie mi jedynie wylot do Egiptu i Vegas a nóż się mi tam spodoba i zostanę jakimś żulem. Tak naprawdę nic nie warte życie jakiegoś 23latka. Jestem totalnie i ekstremalnie załamany, w strzępach.
  4. Żyłem dla niej. Po prostu... nie mam swojego życia. Swoje tzn. MOJE życie zamieniłem na NASZE. Nie mam co robić. To już drugi miesiąc a ja dalej nie potrafię wrócić do siebie, dawnych zainteresowań, nudzi mnie wszystko, szybko się zniechęcam. Nie mam co robić, przeżyć kilka godzin po pracy do wieczora to jest dla mnie koszmar... 4 godziny trwają wieczność. Do momentu aż się położę, włączę tv i oglądam do 4 nad ranem i o 6 wstaje do roboty. Udręką jest codzienne wracanie do domu wiedząc, że znów będę walczył z czasem, samym sobą, myślami, nawiedzać mnie będą samobójstwa znowu. Pierwszy raz w życiu się tak zakochałem, tak oddałem ze świadomością, że jest dla mnie wszystkim, całym światem. Przed nią byłem 4 lata sam, odkąd skończyłem szkołę, zainteresowanie mną u płci pięknej rozmyło się gdzieś w przestworzach, nie jestem ani ładny, przystojny, atrakcyjny. Ja pojechałem 100km na koncert w ten weekend, sam. wsiadłem w pociąg i pojechałem. Dosłownie jestem sam nie tylko pod względem związku ale pod każdym możliwym. Mam rodzinę, ale z nimi pogadać nie można, z chłopakami z pracy o takich rzeczach gadać tez nie będę bo zawsze kończy się tym samym, że nie ta to inna, tego kwiatu jest pół światu itp itd. Ja jestem jakimś nienormalnym facetem, że mam uczucia? Ponad przeciętnie jestem obdarzony emocjonalnie? Czas leczy rany ale jest zupełnie odwrotnie... na początku żyłem myślą, aaa za miesiąc mi przejdzie i będzie good, ale z dnia na dzień tęsknie bardziej, gorzej się czuje. Nie daje sobie rady. Ona jako jedyna osoba, którą dotychczas poznałem i z którą byłem była tak dla mnie dobra. Jak żyć? Żyć bo żyć? Z tyloma myślami, wspomnieniami. Z dnia na dzień staję się zupełnie innym człowiekiem. Niedługo się zacznę bać ludzi. Nie czuję się swobodnie w swoim własnym życiu. To jest życie? Chyba już tylko życie.
  5. Witam! Uwaga wyszło bardzo długie... Na imię mam Bartek lat 23 i mieszkam w Elblągu. Na forum zarejestrowałem się po to by się wygadać. Wszyscy w koło gadają, że będzie dobrze, że wróci, a jak nie ta to inna. Wystarczy, że powie się żebym się nie użalał? To dział na mnie jeszcze gorzej, już przesiąkłem tym stanem tak, że pewny jestem tego iż juz nigdy nie będzie dobrze. Zaczynam więc moją opowieść. Dwa miesiące temu zostawiła mnie dziewczyna, była a w zasadzie to jest dalej dla mnie wszystkim, bez powietrza mógłbym żyć ale nie bez niej. Oddałem się temu związkowi cały, dosłownie... fizycznie, psychicznie, czasowo, materialnie. Byliśmy ze sobą prawie rok czyt. 11 miesiecy i okolo 3 tygodnie, znamy się jednak od lat już ponad trzech. Czekałem na nią pół roku bo miała chłopaka, nie wtrącałem się, nie moj charakter. Poprostu czekałem na nią, odzywając się czasem żeby wiedziała, że o niej nie zapomniałem. Kocham ją tak samo jak na początku mimo, że minęły już dwa miesiące. Mialy bycT oświadczyny, dzieci, dom. Robiła co chciala, gadała, chodziła gdzie i z kim chciała. Chciałem jej stworzyć normalny związek oparty na zaufaniu, miłości, przyjaźni bez nadgorliwego kontrolowania się nawzajem. Mówiła, że jestem dla niej wszystkim, że mnie kocha najbardziej na świecie. Aż nadszedł ten dzień... straszna awantura w domu z bratem i moją matką. Zapłakany wyleciałem z domu dzwonie do niej, nie odbiera, pisze, nie odpisuje, dzwonie dalej nie odbiera, pojechałem do niej pod dom, dalej nie odbiera mimo tego, że napisałem co sie wydarzyło i po prostu jej potrzebuje. Olała mnie, (dodam, że czas cały wolny tez poświecałem jej nie koniecznie na współnym spędzaniu czasu ale na ciągłym smsowaniu, doslownie cały czas ze sobą pisaliśmy) wtedy wpadłem w histerię, nie miałem do kogo pójść, wszystkich znajomych opuściłem, żeby się całkowicie jej poświecić, żeby nie było powodów do awantur i obrażania się co lubiła. Postanowiłem pójść i skoczyć z mostu. Nie umiem pływać więc poszedłem w wiadomym celu i napisałem jej o tym? Czemu? Wołanie o pomoc? Tak to mogę nazwać tylko zamiast pomocy otrzymałem wiadomość treści :"Nie pokazuj mi się na oczy, nie chcę Cie widzieć, nie będziesz mnie szantażował, że sobie coś zrobisz tylko po to żebym była z Tobą". Przerzuciłem nogi przez barierkę i jakas kobieta złapała mnie za rękę i powiedziała, że nie warto. Moja "była" już dalej tak naprawdę nie wie co się wydarzyło tego dnia. Zostawiła mnie i tamtej pory jestem załamany. Kocham ją bardzo, tęsknie za jej zapachem, dotykiem, jest dla mnie wszystkim co tylko miałem i mógłbym pragnąć. Widuję ją raz na tydzień nawet rzadziej. Ale nie dawałem o sobie zapomnieć mimo, że ona chciała o mnie zapomnieć i odzwyczaić się ode mnie, nie mogłem pozwolić na to, żeby się oddaliła ode mnie. Myśli samobójcze mam tak samo często jak myśli o niej, kilka prób, jedna prawie udana. Nie radze sobie bez niej, i boje się, że nie poradzę. Samemu z tyloma myślami, z tym co się dzieje. Wczoraj całkiem przypadkowo dowiedziałem się że już kogoś ma poleciałe do WC wymiotować, zemdlałem później po czym z rozwalonym czołem usiadlem i się rozplakałem. Nie śpie normalnie od 2 miesiecy, malo jem, bywaja dni, że wogóle, schudłem 7kg, przestałem dbać o swój wygląd, nie mam sie komu podobać już przecież. No i kończąc to co zacząłem wiem kim jest ten jej nowy chłopak, pojechałem do niego wczoraj wieczorem wcześniej po drodze wypijając dwie setki w razie jakby się z lapami rzucil na mnie, żebym nie miał oporów go bić. Znam ją tyle lat ale nigdy nie podejrzewałbym jej, że będzie z kimś takim. Koleś z nią jest bo tak naprawdę nie wie dlaczego ale ona chciała, chcesz to sobie ją bierz tak do mnie powiedział. Widać jak mu na niej zależy. Zacząłem się zastanawiać o co chodzi, że jest z kimś takim jak on. Niespałem całą noc, przeglądałem do rana stronki i fora o samobójstwach. Złożyłem dzisiaj wniosek o kredyt na samochód jednak zamiast samochodu mam taką myśl kupić broń... Nienawidzę swojego życia. Jestem gorzej niż strasznie nieszczęśliwy, użalam się nad sobą? I bedę to robil, nie zmieni się nic jak przestane się użalać, przecież nie przestane o niej myśleć, tęsknić i kochać. Nie moge sobie darować, że bylem dla niej nikim skoro sobie bo dwóch miesiącach innego znalazła a bylem niby wszystkim i tak mnie kochała? Wygadałem się, nie wiem gdzie mam szukać pomocy ehh. Psycholog? Byłem powiedział mi bardzo ważną rzecz... "Czas leczy rany" jeszcze w gorszym stanie od niego wyszedłem niż przyszedłem. Poradnia psychiatryczna? Biorą kupę kasy za wizytę a i tak nie wiadomo czy mi pomogą. Próbowałem sie odurzać alkoholem, ale bylo jeszcze gorzej mimo, że czas szybciej leciał. Kupiłem jakieś leki ziolowe uspokojające to po jednej nic nie pomogło, po dwóch też a po trzeciej zamroczylo mnie i czułem się jak na haju. Może nie to forum na moje preblemy psychologiczno miłosne. Musiałem się wygadać i może w taki sposób znaleźć kogoś kto poświęci mi trochę własnej cennej uwagi.
×