Bóle głowy, mrowienie....
Witam!
Nie sądziłam że po kilku latach nieobecności tutaj wrócę...
Wracam, ponieważ moja walka z nerwicą cały czas trwa a ja potrzebuję czasami tak po prostu się wygadać. Nie chcę już tym wszystkim absorbować moich najbliższych, bo wiem że oni są już tym wszystkim zmęczeni, chyba nawet mają mnie czasami za wariatkę. Dla mojej mamy nerwica= nerwy, zdenerwowanie więc słysze tylko "ale nie denerwuj się niczym", dla mojego męża to chyba wszystko są moje fanaberie. Każdy po części ma rację, a od kilku lat jestem w punkcie wyjścia.
No ok, pisze tu dlatego ponieważ od jakiegoś czasu, w sumie od ok 10 dni męczą mnie bóle głowy. Takie jak nigdy. Zaczęło się w pracy od punktowego bólu nad brwią i w momencie ból rozlał się na połowę twarzy. Skroń, oczodół, ucho... Twarz mnie mrowiła, prawa ręka. Do tego doszedł taki lęk i strach że nie muszę chyba tutaj pisać. Ból wyłączył mnie z funkcjonowania na kilka dni. Naprawde nie polecam. Pierwsza myśl to migrena, pozniej jednak ze to moooze zatoki z ktorymi mimo braku kataru męczę się juz dośc długo. Ok przeszło(zostały bóle w uszach, jakby kłucie czy uczucie wody w uchu), żeby dzis znowu dac o sobie znać. No i co ? odkąd ból się zaczął ja nie funkcjonuję. Moja jedyna myśl to szpital, ktorego panicznie się boję. Juz widze siebie w szpitalu.... nie chcę wszystkego zwalac na nerwice ze to bóle mogą być stąd, bo przeciez od tego swinstwa mozna miec masę dolegliwości. Nie wspominam o wczorajszych dusznościach, przyspieszonej akcji serca bo to sa takie dolegliwości, ktore towarzysza mi na codzien i z ktorymi żyję już oswojona.
Mam wrazenie ze zaraz zwiariuję....