Skocz do zawartości
Nerwica.com

basic123

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez basic123

  1. niedaleko mi do 8nastki. rozumiem, że psycholog musi powiedzieć o mojej chorobie moim opiekunom, ale czy ma prawo do zwierzania moich problemów i tajemnic, które "pozostawię" w jego gabinecie?
  2. tylko ja się właśnie boję tej selekcji. już zacisnęło mi się grono znajomych, którzy uważają, że dobrze by było, gdybym poszła i porozmawiała z kimś kto ma jakieś kwalifikacje i może mi pomóc, bo ich zrozumienie i rady niewiele mi dają.. popadam ze skrajności w skrajność. mam dosyć siebie i użalania się nad sobą.
  3. dziękuję za dobre rady. myślę, że na dniach postaram się skorzystać z pomocy specjalisty.. jednak boję się, że ktoś nie spojrzy na mnie poważnie..
  4. wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego jak się zachowuję. tłumaczyłam sobie, że to normalne zachowanie, że mam taki charakter, dopóki nie przydarzyła mi się masowe wytykanie mnie palcami za moje błędy, wtedy już zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak, chciałam wszystko naprawić, przez 2 miesiące panowałam nad tym, co robię, myślałam nad każdą decyzją, ale potem wydało się, że kiedyś tam, flirtowałam z chłopakiem przyjaciółki przez co już zostałam totalnie skreślona, każdy zaczął się na mnie mścić no i wszystko zaczęło się, że tak brzydko powiem piep.zyć. były chłopak wykreślił mnie z życia, przyjaciółki uznały, że nie jestem warta już żadnych nerwów, a ja mimo, że zrozumiałam swoje błędy nie wiem co dalej ze sobą zrobić. -- 19 paź 2011, 19:16 -- czuję się tak jakbym ciągle popełniała te same błędy, obiecuję sobie, że czegoś nie zrobię, a pod wpływem chwili zmieniam decyzję i robię inaczej, niż zaplanowałam, czego potem żałuję.. takie błędne kołowo. nawet jeśli zdaję sobie sprawę, że coś przyniesie złe konsekwencje to potrafię i tak to wykonać. nie umiem sobie już ze sobą poradzić, czuję się taka zażenowana swoim zachowaniem i naprawdę nie wiem.. mam wrażenie, że jak pójdę do psychologa to powie, że to okres dojrzewania i wyśmieje mój problem.
  5. no jak tak czytam o tym to to wszystko ma sens. @Mad_Scientist uważasz, że powinnam skorzystać z pomocy psychologa?
  6. dziękuję za odpowiedź. nie wiem, co mam i co mi jest i czy to normalne, czy nie, dlatego tutaj napisałam. patrzyłam przed chwilą w internecie coś o tym boderline, bo pierwszy raz w życiu o czymś takim przeczytałam. hmm.
  7. basic123

    Witam na forum...

    jako nowicjuszka tego forum także cię witam
  8. witam. nie wiem, czy dobrze robię pisząc na tym forum, ale pozwoliłam sobie, żeby w końcu się gdzies wygadać, bo to myśli, które mam w głowie zaczynają mnie przerażać i potrzebuję jakiejś rady, co ze sobą zrobić. zacznę od tego, że jestem młodą dziewczyną. nie mam problemów w szkolę, uczę się w dobrym liceum, w domu wszystko też jest wporządku, choć moja matka ma skłonności do alkoholizmu. lubię chodzić na imprezy, spotykać się ze znajomymi, flirtować z chłopakami i w tym jest chyba mój problem. byłam w trzech poważnych związkach. w jednym chłopak okazał się totalnym psycholem. był dobrym człowiekiem, ale miał skłonności do chorobliwej zazdrości, szantażował mnie, że jeśli skończę ten związek popełni samobójstwo, sprawdzał mi telefon, gadu-gadu. nie powiem, że byłam bez winy. lubię czuć się niezależna, lubię, kiedy ktoś zwraca na mnie uwagę i sama często prowokowałam go do zachowań, w których musiał mi pokazać, że mu na mnie zależy. byłam z nim rok, ale pod koniec naszego związku zaczął wywoływać nade mną taką presję, że bałam się tego skończyć. pod koniec naszego związku dzień w dzień płakałam, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, ponieważ mam tendencje do przesady, nikt z mojego bliskiego otoczenia nie wierzył mi, że mój chłopak robi mi o wszystko pretensje. potrafił doczepić się nawet do obcisłych spodni, dekoldu w sukience, zwykłej rozmowy z innym chłopakiem. wylądowałam w szpitalu z bólami w klatce piersiowej, zrobili mi badania, po 3 dniach wypuścili z diagnozą, że to tylko nerwobóle w klatce piersiowej. związek się skończył i minął rok zanim poznałam kolejnego chłopaka. chłopak był o 6 lat starszy, jedna z moich przyjaciółek była z nim zakochana od 3 lat. długo zastanawiałam się, co zrobić, ale jestem jedynaczką, lubię mieć wszystko dla siebie, więc uznałam, że chęć bycia z nim jest na tyle duża, że nie potrafiłam sobie odmówić bycia z nim ze względu na przyjaciółkę. oczywiście moje towarzystwo miało do mnie spore pretensje, miałam z nimi ogromny problem, żeby zaakceptowali moją decyzję (sama już nie wiem, czy to dziecinne zachowanie, czy nie). to był cudowny związek, rozumiałam się z nim, jak z nikim innym, mimo, że od początku miał etykietkę "babiarz" szybko przestałam ją zauważać. po jakimś czasie moje towarzystwo wraz z zakochaną w nim przyjaciółką zaakceptowali fakt, że jestem szczęśliwa i bez wyrzutów mogłam robić to, czego chciałam. ten związek trwał krótko. dostałam kopa w dupę i szczerze powiedziawszy czułam się w tym okropnie, bo każdy mnie ostrzegał, na dodatek, tak jak już pisałam, musiałam przejść dużo konfliktów, żeby w końcu czuć się w pełni szczęśliwa. przeżywałam wtedy depresję. znowu miałam bóle w klatce piersiowej, zawroty w głowie, odreagowywałam na imprezach zalewaniem smutków, czasem nawet do stanów, w których nie miałam pojęcia, jak wróciłam do domu. blałkowałam, zawalałam szkołę, nic mnie nie obchodziło, łatwo było doprowadzić mnie do płaczu, obiecałam sobie, że już nigdy nic do nikogo nie poczuję, ciągle miałam w głowie, że nie będę potrafiła nikomu zaufać... rok później poznałam kolejnego chłopaka. znowu o 6 lat starszego, od początku wiedziałam, że coś w tym jest, ale nadal byłam przekonana, że nie można nikomu ufać. chłopak mieszkał 50km od mojego miasta, więc mogłam sobie pozwolić na pełen luzik. flirtowałam z innymi chłopakami, zdradziłam go nieraz całując się z innym chłopakiem, nie czułam zobowiązań, ale gdy wracałam do niego czułam się cudownie. w pewnym momencie poczułam wyrzuty sumienia, więc uznałam, że muszę się przyznać do pocałunku z pewnym chłopakiem. przyznałam się, nie powiem, było ciężko, ale w tamtej chwili postanowiłam, że już nigdy nie zrobię nic, aby go zranić, bo zaczęło docierać do mnie, że naprawdę mi zależy... jednak po tygodniu poszłam na imprezę i zrobiłam to samo. nie umiem nad sobą zapanować, kiedy chodzi o chłopaków. nawet jeśli jest to chłopak mojej przyjaciółki, czy obiekt jej zainteresowań potrafię z nim dobitnie flirtować i zrobić wszystko, abym zaciekawiła go swoją osobą. zdaję sobie sprawę z tego, że kręcę facetów i nie umiem sobie odpuścić, chociaż niewinnego flirtu. nie przyznałam się do tej zdrady i od tamtej pory powiedziałam sobie: KONIEC Z TYM. było dobrze, sama byłam zaskoczona swoim zachowaniem, przestałam myśleć o tym, co zrobił mi mój były i w końcu zaczęłam brać ten związek poważnie. latałam do niego z zupkami, przyjeżdżałam na weekendy, czułam, że to w końcu to. lecz po dwóch miesiącach wszystko zaczęło się psuć. nie wiem, czy to przez wyrzuty sumienia, które cały czas mąciły mi w głowie i sprawiały, ze chciałam być dla niego jeszcze lepsza i ukryć tajemnice czułam się coraz bardziej odrzucana. mojemu chłopakowi (już byłemu) zaczęłam się po prostu nudzić. pewnego dnia postanowiliśmy szczerze pogadać i doszedł do wniosku, że nagle stałam mu się obojętna i nie wyobraża sobie dłużej bycia ze mną... minęło pare dni, aż ogarnęłam się z tego faktu, że go straciłam. uznaliśmy, że zostaniemy przyjaciółmi na odległość (przeprowadził się 200km od miasta, w którym mieszkam) i nadal będziemy utrzymywać kontakt. wszystko było ładnie pięknie do momentu, kiedy moja przyjaciółka nie dowiedziała się, że flirtowałam z jej chłopakiem, który raz zostawił ją mówiąc, że "coś do mnie czuje". grono bliskich mi osób zaczęło mnie obgadywać, przestało się ze mną trzymać, rozmawiać i obróciło się do mnie plecami. zrobiło mi się głupio, bo już od dwóch miesięcy byłam wporządku, przestałam patrzeć na chłopaków, jak na "obiekt do zdobycia, obiekt do poflirtowania" i poczułam się cholernie źle. dostałam wiadomość, że nie umiem sobie nigdy odpuścić, że nie znam zasad przyjacielskich, ani zasad w związku, że jestem nikim. moje zachowanie sprawiło taki wyrzut, że mój były chłopak, z którym się przyjaźniłam dostał anonimową wiadomość, że przez cały związek byłam niewporządku, zdradzałam go i nie umiałam odpuścić sobie flirtowania z żadnym nowym czy też starym znajomym płeci męskiej. przyznałam się do tego, że byłam niewporządku, chłopak powiedział mi, że jestem dla niego skończona. przeprosiłam przyjaciółki (które oznajmiły mi, że już nigdy nie dostanę od nich kolejnej szansy), próbowałam upewnić, że już taka nie będę, wczoraj byłemu chłopakowi wysłałam list, w którym wytłumaczyłam, że wiem, że popełniałam błędy, których nie umiem usprawiedliwić.. wiem, że to takie nastoletnie głupoty, ale ja czuję, że mam z tym poważny problem. ciąglę biję się z myślami, że nie umiem przestać. nawet jeśli chcę, żeby chłopak był tylko moim kolegą on w pewnym momencie wyznaje mi chęć bycia ze mną. czuję się z tym strasznie podle, swoim zachowaniem zraniłam wiele bliskich mi osób i nie wiem, jak mam to poskładać, nie wiem co ze sobą zrobić. zostało przy mnie tylko pare osób, które nie umieją nic poradzić. twierdzą, że wierzą w to, że się zmieniłam, że mam teraz czystą kartkę, ale widzę, że to tylko słowa pocieszenia. mam straszne wahania nastrojów, ciągle prześladują mnie wyrzuty sumienia, nie wiem za co się złapać, nie umiem się na niczym skoncentrować, wczoraj byłam u lekarza z ponawiającymi się nerwobólami dostałam lek bellergot. czuję się okropnie niepotrzebna i tak zła, że nie wiem czy mam dalsze siły do życia. raz mój dzień wygląda tak, że się niczym nie przejmuję i mam pozytywny przypływ energii, a kolejny dzień wygląda tak, że potrafię cały dzień przepłakać. do tego ciągłe zawroty głowy, bóle głowy, duszności, bóle w klatce piersiowej.. wiem, gdzie tkwi mój problem, problem w moim zachowaniu, wiem, że to głupoty, ale boję się, że nie jestem w stanie sobie z tym poradzić. nie wiem, czy nie powinnam zasięgnąć porady psychologa. lekarz rodzinny podrzucił mi ten pomysł, powiedział, że zauważa u mnie podejrzenie nerwicy.. rozumiem, że ten problem, wydaje się być śmieszny, ale czuję się jakbym była już skreślona dla całego świata, a przecież jestem jeszcze młoda, całe życie przede mną.. wiem, gdzie tkwi mój problem, ale nie wiem co mam ze sobą zrobić. osoby, które straciłam przez swoją głupią nieumiejętność, co do uwielbiania bycia w centrum zainteresowania to osoby, z którymi trzymałam się po 7 lat, mimo tego, że nie zawsze byłam wporządku nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że mogę to wszystko stracić. co dalej robić? jak postępować? gdzie odnaleźć sens życia? wiem, że to nie wszystko i wiem, że to może się wydawać banalne, nastolatka z nastoletnimi problemami, ale ja boję, że jak czegoś nie zrobię ze swoją osobowością może się to odbić na moim późniejszym, dorosłym życiu.. strasznie się boję, że nie umiem mieć żadnych oporów, aby zrobić komuś przykrość. liczę na zrozumienie i poważne podejście do tej sprawy. wiem, że pewnie dużo starszych osób z o wiele większymi problemami, bez porównania do mojej sytuacji zaśmieje się do monitora czytając ten post, ale.. musiałam spróbować.
×