Witam.. Mam problem.. Znamy się od dziecka, pierwsza wielka przyjaźń, później pierwsza wielka miłość.. Pokonywaliśmy razem przeszkody, jak było źle zawsze byliśmy blisko. Od pewnego czasu towarzyszą nam przerwy.. Wszystko posypało się, gdy on zaczął obracać się w dziwnym towarzystwie. Codzienne imprezy, marihuana, woda sodowa w głowie. Myślałam, że odmienił się na nowo. Ale od miesiąca, gdy wróciliśmy ze wspólnego wyjazdu z Anglii, po 3 miesiącach bycia tylko 'we 2' wrócili i znajomi, głupie zachcianki i przyzwyczajenia. Nie przyznawał się do mnie wśród znajomych, nie miał dla mnie czasu. Odstawił mnie na bok, zrezygnował, zostawił. Nie mogę się zebrać w całość, ciągle myślę, a on cudownie się bawi. Nic mnie nie cieszy, nigdzie nie wychodzę, odcinam się od wszystkich.. Okazało się dzisiaj, że kogoś ma.. Nie widzę żadnej iskierki szczęścia od miesiąca. Nie potrafię się podnieść.
Może to dla kogoś okazać się śmieszne, ale nie wierzę w siebie, w jutro. Gdy wracam z uczelni siedzę i gapię się w sufit. Płaczę chyba codziennie. Najgorsze jest dla mnie to, że straciłam wiarę we wszystko, szczególnie w siebie. Jestem jednym wielkim nerwem, który ciągle wybucha.. Nie wiem jak się odbudować..