Skopiuje posta z innego forum, bo nie ma sensu pisac dwa razy to samo : P
Mój problem jest, mam wrażenie, bardzo rzadko spotykany i większość może nie mieć pojęcia o czym mówię. Bo bynajmniej nie chodzi tu o jakąś ciągłą depresje, odczuwany smutek - wręcz przeciwnie, zupełnie odwrotnie. Chodzi mianowicie o to że nie odczuwam nic - może przesadziłem, ale na pewno niewiele. Podam pare przykladow. Tytul wlasciwie mowi wszystko - wiekszosc filmow mnie nudzi, reszte moze ogladam z lekka przyjemnoscia, ale nie ma mowy o jakichs wzruszeniach, ekscytacjach, emocjach po prostu. A kiedys bylo inaczej, pamietam wiele filmow ktore ogladamem z zapartym tchem, wywolywaly depreche, walenie serca itp. To samo tyczy sie ksiazek - niesamowite koncowki kazdej z czesci Pottera wywolywaly takie emocje we mnie, ze az nie moglem wysiedziec w miejscu. Czytalem ksiazki Murakamiego i siedzac w szkole nie moglem sie doczekac az wroce i dokoncze calosc. A teraz? Co najwyzej ciekawosc, ale rowniez o czyms glebszym nie mozna mowic. Gdybym pare lat temu przeczytal ostatniego Pottera pewnie skonczylo by sie deprecha na 3 tygodnie. A przeczytalem ostatnio i co? "No, dzieki za te 7 wspanialych ksiazek, fajnie bylo". I zadnych refleksji, wspomnien itd. Mam mowic dalej? Muzyka - to juz mnie najbardziej boli. ZUPELNA porazka. Slucham muzyki o dziwo codziennie - ale rowniez nie sprawia mi to zadnej przyjemnosci, to takie uzaleznienie, nie mam co robic jak wychodze z psem czy jade do szkoly to slucham. Ale maks. 20-30 min. i nawet ta muzyka zaczyna draznic po takim czasie moja glowe. Zespoly ktore kiedys sluchalem, dzis nie wywoluja we mnie zadnych emocji. Najczysciej puszczam sobie jakas chilloutowa muzyka, ktora snuje sie gdzies w powietrzu i zaglusza cisze dookola mnie. To samo tyczy sie wszelkich wydarzen - kiedys potrafilem wpadac w depreche z byle powodu, plakac bo poklocilem sie z mama - dzisiaj nic. Ostatnio matka opowiada mi o jakies ciezko chorej dziewczynie, jej zycie itd. i az jej lzy leca. A ja? Mysle sobie "no, biedna dziewczyna", ale chyba tak naprawde mam to gdzies, chociaz szukam w sobie jakichs oznak smutku czy wspolczucia.
Uczucia, ktore najczesciej odczuwam to zlosc, irytacja, bo spotykam sasiada ktorego nie lubie, bo ktos cos powiedzial w szkole. I ewentualnie chwilowa radosc jak dostane dobra ocene czy czyms sie wyroznie. A poza tym? Jest jak robot, ktore nie odczuwa nic. I najbardziej sie boje ze to sa jakies nieodwracalne zmiany w mozgu, ze juz zawsze bede taki, ba, nawet z czasem bede coraz bardziej przypominal androida. Po co zyc, jesli nie odczywa sie nic?
Czy ktos ma podobnie, czy jestem osamotniony?