Skocz do zawartości
Nerwica.com

PospolityCzłowiek

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia PospolityCzłowiek

  1. Bzdura! Merda und basta! Takie gadanie psichologów. Świat kręci się tylko wokół DUPY i KASY!
  2. Czyli rozumiem, że samemu nic nie zdziałam? Nie stać mnie na chodzenie do jakichś grup wsparcia czy psychologów.
  3. Witam wszystkich. Jestem nowy i przepraszam, jeśli temat już był. Może się on wydawać śmieszny i głupi, ale naprawdę mnie to trapi. Do rzeczy. Bardzo mi z tym źle. Mam 19 lat i studiuję na PK. Całe moje dzieciństwo to głównie pomaganie mojemu ojcu (alkoholikowi). Nie będę się rozwodził nad tym co z nim przeżyłem, bo wolę o tym zapomnieć. Jestem typowym nieudacznikiem. Zero przyjaciół, z nikim nie potrafię się porozumieć mimo, iż nie jestem konfliktowy. Zawsze słucham innych, staram się śmiać jak ktoś opowiada dowcipy, mimo, iż nic mnie nie bawi. Głównie wychowywali mnie dziadkowie, którzy całe życie mówili mi jaki to ja jestem beznadziejny, skończę jak ojciec, jestem zerem, nikim, beztalenciem. W sumie mają rację. Poszedłem na studia ścisłe z przymusu (łudząc się, że zapewni mi to jakąś przyszłość) i dla świętego spokoju. Po prostu widzę że nic się nie zmieni, jest coraz gorzej. Niemal codziennie płaczę. Zawsze marzyłem by grać na pianinie, skrzypcach. Jednak nie mam talentu. Może jakbym miał inny start i mógł spróbować wcześniej to bym coś osiągnął. Najbardziej mnie załamuje to, że mam już tyle lat i jestem na wszystko za stary. Tak. Z tego co wiem najlepiej uczyć się grać na instrumentach w wieku 6 lat. Najpóźniej powinno się zaczynać mając 8-9 lat. Zakładając niepoprawnie optymistycznie wykształcę się w wieku 25 lat, zdobędę pracę w miarę zarobkową i dorobię się własnego domu tak może gdzieś około 40. W tedy powiedzmy będzie mnie stać na naukę gry na instrumentach. Nie... to żałosne, co ja piszę. 40 lat, stary dziad zacznę się uczyć. Nic mi do głowy nie wejdzie, po prostu wyciągali by ode mnie pieniądze a nic bym się nie nauczył. Z resztą nie będę mieć czasu, bo ciągle praca by się utrzymać. Tak samo ze sportem, jakbym chciał zacząć pływać co bardzo mnie cieszy, to nie mam jak. Nie stać mnie na pływalnię, jestem żałosny i sflaczały, brzydki i spore problemy z kręgosłupem. Pomogłaby operacja, ale nie stać mnie. Na starość operowanie się już mija z celem, nawet żaden lekarz już się tego nie podejmie. W tedy czas na umieranie. Jak się "dorobię" kiedyś tam pieniędzy, zakładając że po drodze nie umrę, nie będzie wojny to dopiero na emeryturze będę mógł zając się swoimi pasjami. Tylko szanse na to są tak marne, że po prostu nie mam siły żyć. Z każdym dniem coraz poważniej rozważam możliwość śmierci, bo tak naprawdę nic mnie tutaj nie trzyma. Nic mnie nie cieszy, za to wszystko denerwuje. Widzę innych i zazdroszczę. Wiem, że wielu ludzi ma gorzej i właśnie dlatego chcę przestać się użalać nad sobą, bo to jest wstrętne jak ja. Jednak nie potrafię, jak pomyślę o przyszłości to po prostu płaczę. Tak co noc. Nigdy nie zaznałem miłości i jej nie zaznam, bo w nią nie wierzę. Tak samo jak w przyjaźń. "Nie dla psa kiełbasa". Ktoś mi doradzi jakie są techniki by się pogodzić z losem? Z tym że nie mam co marzyć, bo i tak nic nie osiągnę? Będę zwykłym trybikiem w maszynie. Jak jakiś sportowiec traci powiedzmy nogi, to trenuje pewne techniki które mają na celu pomóc mu zaakceptować to, że do końca życia będzie się poruszał na wózku. Czy ktoś może mi polecić jakieś książki, czy wspomniane techniki, które pozwolą mi spojrzeć prosto w lustro i powiedzieć bez ogródek - Tak, jestem nikim i nic nie osiągnę. Jestem z tego dumny... Z góry dziękuję za odpowiedź, pozdrawiam.
×