Skocz do zawartości
Nerwica.com

ogrodnik

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia ogrodnik

  1. Dzięki, za te wszystkie wskazówki.Też już myślałem w tym kierunku, jednak bałem się, że jeżeli pójdę tą drogą to może się okazać, że marzymy o czymś zupełnie innym a nasze życie to całkowita pomyłka. Widzę jednak, że ucieczka od tego tylko pogarsza sytuację.
  2. Myślałem już o psychologu nawet rozmawialiśmy o tym z żoną. Ale raz mówi, że OK a po kilku godzinach kategorycznie odmawia. Żona od kilku miesięcy czyta książki, które sam jej sprezentowałem typu jak żyć pozytywnie (Sekret itd). Myślałem, że to coś pomoże, ale efekt jest odwrotny, przynajmniej na razie.
  3. Z żoną znamy się jeszcze z czasów szkolnych jednak pobraliśmy się ok. 30-stki. Jesteśmy osobami z temperamentem i dlatego od samych początków zawsze były jakieś problemy, które jak mi się wydawało udawało nam się przezwyciężyć. Teraz zaczynam rozumieć, że było to tzw. zamiatanie pod dywan. Pochodzimy z całkiem innych rodzin. Żony dziadek był lekarzem w domu panował dostatek, babcia nie pracowała. Kontakty towarzyskie ograniczały się tylko do kręgów rodzinnych i to bardzo ograniczonych. Rodzice żony kontynuowali mniej lub więcej ten model rodziny. Ja pochodzę z rodziny nauczycielskiej, w której trzeba było wciąż na coś oszczędzać, gdzie powtarzano, że bez pracy i wysiłku nic nie osiągnę. Jednak mimo to rodzice prowadzili bardzo bogate życie towarzyskie, w którym mniej albo więcej brałem udział. W latach 80 zarówno żona jak i ja wyjechaliśmy za granicę, żona do Kanady z rodziną a ja do Niemiec. Kontakty utrzymywaliśmy sporadycznie do momentu, kiedy żona odwiedziła mnie w Niemczech i już pozostała. Po trzech latach pobraliśmy się. A następnie po zakończeniu przeze mnie studiów przyjechaliśmy do Polski. Żona nigdy nie chciała pozostać w Niemczech, które nie uznawały jej kanadyjskiego wykształcenia . W Niemczech mieliśmy sporo znajomych, których brakowało nam w Polsce. Jednak stopniowo ich przybywało. Ja jestem człowiekiem, który nie usiedzi spokojnie, dlatego przyjeżdżając do Polski zakupiliśmy znaczny kawałek ziemi z domem, który przez wiele lat był modernizowany i rozbudowywany nie wspomnę już o dużym ogrodzie, w którym mógłbym pracować, każdą wolną chwilę. Dla żony te ciągłe remont i ulepszenia były tylko tematem do narzekania. Nigdy ją to nie cieszyło, nigdy nie interesowało jak dom będzie urządzony jednak przed znajomymi czy rodziną udawała jak to bardzo się cieszy, że idziemy do przodu. Ogród traktowała, jako miejsce do opalania lub wypicia kawy itd. Jednak mi to w ogóle nie przeszkadzało, przecież nie każdy lubi pracować w ogrodzie. Przez cały okres naszego związku zdarzały się konflikty, ale sytuacja pogorszyła się diametralnie po urodzeniu się naszego jedynego dziecka. Poczułem się wówczas, jako maszynka do przynoszenia kasy. Żonę łączy z dzieckiem bardzo mocna więź, jak by mogła to by go nie odstępowała na krok. Ja jestem tym złym, który jest potrzebny jak są problemy. Obecnie to ja spędzam więcej czasu z synem, co dla żony jest nie do przyjęcia. Jednak apogeum nastąpiło po zmianie pracy przez żonę ok. roku temu. W poprzedniej firmie pracowała bardzo długo i była z niej bardzo niezadowolona. Uważała ją za mało prestiżową, choć na stanowisku kierowniczym. Trzeba dodać, że praca była również zmianowa. Jednak po zmianie firmy i stanowiska była jeszcze bardziej niezadowolona i to niezadowolenie wylewała na mnie w domu. Trzeba też dodać, że dojazd do obecnej pracy jest fatalny na skutek różnych remontów i trwa nie rzadko nawet 1,5 godz. w jedną stronę. Pewnego dnia powiedziała, że najlepiej nie pracowałaby w ogóle(matka żony bardzo wcześnie przestała pracować). Dla mnie, którego praca obojga rodziców była oczywista, (bo moi rodzice pracowali) nie był to dobry pomysł, choć biorąc pod uwagę moje zarobki moglibyśmy sobie na to pozwolić oczywiście rezygnując z kilku rzeczy. Na moje niezrozumienie odpowiedź była jedna, byłem egoistą, że nie rozumiem jej, że wytrzymałość każdego jest inna, że przez cały czas tego związku czuła się samotna, że ją zawiodłem, nie może na mnie liczyć i nie może za mną nadążyć. Podczas sprzeczek zaczęła się pojawiać nawet propozycja rozwodu. Żona ma bardzo niskie poczucie własnej wartości. Zawsze powtarza, że nic jej się nie udaje, że do niczego nie doszła, że ma zawsze najgorzej , a mi się wszystko udaje. Widzi zawsze, że inni mają lepiej, więcej, lżej i żyją jak w bajce. Jednak rzeczywistość jest trochę inna. Zarabiamy całkiem dobre pieniądze, zainwestowaliśmy w nieruchomości, mieszkamy w podwarszawskiej posiadłości, jeździmy przynajmniej dwa razy w roku na urlopy za granicę, zero kredytów, auta, prywatna szkoła itd. Oczywiście są ludzie, którzy mają lepiej, lżej ….. Jedyne, co nam brakuje to czas. W weekendy nadrabiamy zaległości z tygodnia, spotykamy się ze znajomymi, chodzimy na basen, zakupy czy do restauracji. Ja uważam natomiast, że udało mi się w życiu, jestem zadowolony, niczego nie żałuję i staram się każdego dnia iść do przodu. Faktem jest, że nie jestem typem romantyka a i w okazywaniu uczuć też nie jestem mistrzem, ale zależy mi na żonie i synu i kocham ich na własny sposób. Nasze życie seksualne też nie należy do idealnych, głownie za sprawą ciągłych sprzeczek, kłótni i narzekania, ale jak już znalazła się spokojniejsza chwila to umieliśmy ją dobrze wykorzystać. Przynajmniej miałem takie odczucie. Ostatnio zauważyłem, że cała ta sytuacja źle wpływa na moje samopoczucie, jestem zdołowany, brak mi energii i boję się, że całe moje życie się rozpadnie. Wiem, że wina musi leżeć po obu stronach, ale czasami łatwiej ją dostrzec patrząc z boku. Proszę o radę, co mamy zrobić.
×