Skocz do zawartości
Nerwica.com

biedroneczka

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez biedroneczka

  1. Hej. Mam wrazenie, ze od samej świadomości, że ktoś jest wstanie czuć coś podobnego i rozumieć (chociaż trochę) co we mnie siedzi, zrobiło mi się lepiej. To niesamowite, co piszecie. Dziekuje Wam za odpowiedzi! Na pewno pójdę do lekarza, bo jeszcze jestem świadoma, że wsród tych wszystkich przytłaczających myśli jest jeszcze moje prawdziwe 'ja', które chce być szczęśliwe i zrobi wszystko, żeby z tym wygrać... Tak się zastanawiam nad tą 'traumą z dziecinstwa'... Ja wlasciwie mialam bardzo szczesliwe dziecinstwo. Normalny dom, kochającyh rodziców itd. itp. Ale jest jedna sprawa, która gdzieś mogła wpłynąć na moją wrazliwość... Moja (wspomniana wyzej) mama, bardzo często lubiła opowiadać o swoich przypadłosciach związanych z nerwicą. Czesto opowiadała o róznych kłopotach psychicznych innych osób (ciotki, sąsiadki itp.)... Ja nigdy tego nie lubiłam, wręcz bałam się tych opowieści, napawały mnie lękiem, bałam się, ze ja tez taka będę... Nigdy nie umialam się do tego zdystansować. Podejrzewam, ze to wywarło na mnie jakiś podświadomy wpływ? Jak hipnoza... No cóż, czas zacząć działać...
  2. także lekarstwa. Ten problem jest tak we mnie zakorzeniony, ze nie jestem sobie wstanie wyobrazić, ze nagle jakieś cudowne lekarstwo sprawia, ze o tym zapomne. Moze mozna się z tym tylko oswoić? nie wiem...
  3. Witam. Postanowiłam założyć nowy temat i prosić o poradę. Nie wiem czy będę w stanie w ogóle dobrze opisać to, co czuję. Przejrzałam forum w celu znalezienia podobnego opisu, ale niestety nie znalazłam. Własciwie nawet nie mam pojęcia jak to sklasyfikować... Od razu dodam, że kilka lat temu byłam na wizycie u psychiatry (właściwie u dwóch lekarzy), ale mam wrażenie, że zaden z nich mnie nie zrozumiał:/ Historia zaczyna się dawno temu. Miałam jakieś 13 lat. To takie dziwne uczucie, które wzięło się nie wiadomo skąd. Każdy dzwięk, ruch, najmniejszy i najdelikatniejszy zwracał moją uwagę, sprawiał, że skupiałam się na nim i rozpraszał mnie. Często denerwuje nas tykanie zegara, głosna muzyka czy inne podbne rzeczy, ale moją uwagę zwracało właściwie wszystko! Przejeżdzający, samochód, każde najmniejsze szurnięcie, szelst... Doszło nawet do tego, ze moje ruchy, mój najmniejszy gest, przełknięcie śliny, a nawet własny oddech czy ruch gałki ocznej! Pamiętam, że nie byłam w stanie sobie tego wytłumaczyć. Płakałam w nocy, bo mój własny oddech nie dawał mi spać! Jednocześnie chcę znaznaczyć, że nie było to takie typowe 'denerwowanie', tylko bardziej lęk. To, że wszystko zwraca moją uwagę wzbudzało we mnie lęk. Lęk przed tym, że nie mogę z tym normalnie żyć, że to zawładnęło moim życiem, że przecież nie można tak normalnie funkjonować! Oczywiscie co za tym idzie, od razu łapałam doła, bałam się, że jestem nienormalna, że nigdy mój nastrój się nie poprawi. Myśli na ten tamet stawały się naprawdę natrętne. Gdy chociaż na chwilkę byłam w stanie o tym zapomnieć, cieszyłam się, byłam radosna i szczęśliwa, od razu ta myśl wszystko mi psuła, a moj pozytywny nastrój znikał bezpowrotnie... Tak jakby jakiś chochlik czuwał nade mną i pilnował, żebym bron Boże nie była szczęsliwa. Po jakims czasie tej męki, postanowiłam wyżalić się mamie. Muszę zaznaczyć, że mama leczyła się wielokrotnie na nerewicę i depresję. Tylko, że moje objawy nie odpowiadały tym chorobom. Ja chciałam żyć, umiałam normalnie funkcjonować, nie miałam zadnych natrętnych nawyków, czy poczucia bezsensu. Tak jak pisałam wyżej, byłam u psychiatry. Pani doktor stwierdziła, że to nerwica natręctw i przypisała mi leki. Ja miałam wrazenie, że to nie jest ta choroba. Tak jak mówię, nie miałam zadnych nawyków. Po prostu kazdy najmniejszy 'gest' mojego ciała wzbudzał we mnie strach. Choc sama nie wiem, czy 'strach' to dobre okreslenie. Po prostu zwracał moją uwagę, rozpraszał. O tyle, o ile da się zlikwidować wiele czynników powodujących nasze złe samopoczucie, nie da się wyjsc z własnej skóry.... Brałam te leki i niby mi pomogły, ale tak naprawdę cały czas miałam w głowie tę myśl. Cały czas miałam w głowie swiadomosc, ze to czyha gdzies koło mnie i dorwie mnie tylko wtedy, gdy będzie mi za dobrze w zyciu:( Minęło dziesięc lat od początków tej 'przypadłosci'. Teraz zerwałam z chłopakiem. Byliśmy ze sobą prawie trzy lata. Ja go nie kochałam i poczułam ulgę. Ale teraz, gdy teoretycznie powinnam układac sobie zycie od nowa, szczęsliwie, znowu wracają mysli sprzed lat. Nie wiem jak się tego pozbyć i czy się da. Mam wrazenie, ze 'to' jest odporne na wszystkie lekarstwa, bo jest tak blisko mnie, jest we mnie i jest mi najblizsze. Czasem się zastanawiam, czy sobie tego wszystkiego nie wymyślilam:( i czy po prostu nie mogę byc za blisko szczęścia, bo nie jest mi dane... Przepraszam, ze piszę tak chaotycznie. Nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie mnie zrozumieć. Teraz jestem w dosyć dobrej kondycji, ale czuję, ze będzie coraz gorzej... Pozdrawiam i z góry wszystkim dziękuję.
×