Mam 32 lata i dziwne stany lękowe. Nie wiem dokładnie kiedy to się zaczęło. Gdy kończyłam przedszkole zmarła moja ukochana babcia a w tedy raczej nie chodziło się z dzieckiem do psychologa.
Nasilenie objawów nastąpiło jak zaczęłam chodzić do szkoły zasadniczej. W pierwszej klasie miało miejsce dość nieprzyjemne zdarzenie. Byłam ofiarą mobbingu. Nikomu nic nie powiedziałam (nie miałam komu się zwierzyć). Przestałam chodzić do szkoły i zwaliłam rok. Zaczęłam wszystko od nowa i niby było ok, ale w wakacje wracając od koleżanki do domu zrobiło mi się duszno, słabo, czułam się tak jakbym nie mogła oddychać. Z trudem doszłam do domu. Ręce mi zdrętwiały, czułam się coraz gorzej, nie mogłam ustać na nogach i mama wezwała pogotowie. Powiedzieli, że to na tle nerwowy o EKG niczego nie wykazało. Powiedzieli też, że powinnam iść do psychologa. Mama obiecała, ze mnie zawsze ale w rezultacie nic z tego nie wyszło. Chodziłam do lekarza pierwszego kontaktu przepisał mi masę leków ale nie pomogły. I tak żyłam (jeśli o można nazwać życiem), było raz lepiej raz gorzej. Tak przebrnęłam przez technikum.
Gdy poszłam na studia poznałam przyjaciółkę, osobę, której mogłam się zwierzyć. Zaprowadziła mnie do psychologa. Chodziłam tam przez rok, ale te wizyty nic nie dały. Po prostu Pani psycholog choć bardzo miła nie potrafiła do mnie dotrzeć, a ja ni umiałam jej o tym powiedzieć.
4 lata temu spotkał mnie kolejny cios, zmarł mój dziadek. Byłam przy nim w szpitalu do ostatniej chwili, widziałam jak się dusił. I wszystko wróciło przez tydzień nie jadłam, chodziłam od lekarza do lekarza robiłam różne badania i nic. A ja ie mogłam nic przełknąć. Byłam wtedy z rodzicami bo mój obecny mąż (wtedy narzeczony) musiał wyjechać. Kiedy wrócił i zabrał mnie do domu, zaczęłam jeść jogurty i kefiry i pomału wracałam do równowag. Bardzo wtedy pomógł mi mój brat, był ze mną przy śmierci dziadka wiedział co przeżywam. Myślałam, że z czasem będzie lepiej, ale nie jest. Do tej pory gdy jestem sama w domu czuje się źle, nie mogę jeść.
Mój mąż wie o wszystkim (wiedział jak tylko zaczęliśmy się spotykać, niczego przed nim nie ukrywałam) chciałby mi pomóc. Ale zdrowy człowiek nigdy nie zrozumie chorego. A ja staram się z tym walczyć, przecież nie mogę za każdym razem jak wydaje mi się, że coś mi jest wzywać pogotowia. A nie mogę normalnie funkcjonować. Sama już prawie nie wychodzę z domu. Mam nawet problem z pójściem do sklepu. Jestem załamana Chcemy starać się o dziecko ale jaki to ma sens z moimi lękami. Jakie będzie miało życie.
Od 3 lat szukam pracy, ale nie wychodząc z domu to trudne. Wiem, że już dawno powinnam zacząć terapie ale nie mogę się zdobyć. Nie stać nie na prywatne leczenie. Boje się, że kolejny psycholog znów okaże się nie trafiony. Proszę o pomoc, o już nie wiem co robić. Mieszkam w Łodzi. Może ktoś zna dobrego psychologa, który mógł by mi pomóc. Lekarze uważają, że to wszystko wymysły, a ja oddałbym wszystko żeby normalnie przeżyć dzień, bez lęku.