Skocz do zawartości
Nerwica.com

Majcher

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Majcher

  1. Majcher

    [Łódź]

    A i ja od Panny Piotrkowskiej jestem...
  2. Relacje z rodzicami hmm... to jest temat rzeka... wielu pewnie uznało by właśnie te relacje za główny powód moich problemów. Ojciec alkoholik... zmarł kilka lat temu, odkąd byłem niemowlakiem to pił i z czasem lał matkę, ja nigdy nie doświadczyłem z jego strony przemocy fizycznej i psychicznej raczej też nie (czułem przed nim duży respekt i się go bałem, no ale w zasadzie on nic nie robił). Nie mieszkał ze mną prawie wcale, nie miałem nigdy z nim większego kontaktu mimo, iż się z nim widywałem, znałem go słabo (w zasadzie nie wiem czy ktoś go znał dobrze, taki to był typ). Matka z czasem też zaczęła pić, pojawiały się problemy finansowe, złe decyzje, w rezultacie jakoś jak byłem na przełomie gimnazjum/liceum były też próby samobójcze (wtedy zacząłem się obawiać o swoją przyszłość, bo nie byłem pełnoletni i nie miałem możliwości podejmowania decyzji administracyjnych ). Do dziś jej nie znoszę mimo, iż myślę, że najgorsze ma za sobą, bo poznała parę lat temu kogoś i powoli zaczęło się to wszystko normować, nawet próbuje być miłą dobra, aczkolwiek ja nie chcę mieć z nią żadnych bliższych relacji, z braku wyboru muszę z nią mieszkać. Dla mnie 99% podejmowanych przez nią decyzji jest złych i katastrofalnych w skutkach. Ogólnie rzecz biorąc, powiedziałem sobie już dawno temu, że nigdy nie będę taki jak moi rodzice. Ja jednak nie jestem przekonany, co do tego, że to moi rodzice są przyczyną mej prawdopodobnej fobii społecznej. Fakt, jak ktoś z normalnego domu to czyta, to pewnie może to tak wyglądać na pierwszy rzut oka, lecz ja dawałem sobie z tym wszystkim całkiem dobrze rade, nie przeżywałem w zasadzie żadnych załamań. Z tego co pamiętam problemy z wystąpieniami publicznymi, w tym czytaniem prac domowych, recytowaniu wierszy, zaczęły się u mnie jakoś na początku gimnazjum, a problemy rodzinne były od zawsze... Zdaje się, że w pierwszej klasie (tutaj muszę wspomnieć, że jako dziecko, czy tam w przedszkolu czy podstawówce byłem bardzo otwarty... uwielbiałem recytować wierszyki przy całej klasie, czytać na głos, chodzić do tablicy, zgłaszać się do odpowiedzi, zaczepiać starszych ludzi i rozmawiać z nimi o byle czym (na osiedlu zawsze znały mnie różne emerytki, bo często z nimi siedziałem na ławkach... w zasadzie z tym rozmawianiem, to sporo zostało mi do dziś, bo lubię czasem zamienić parę zdań z kimś kompletnie obcym z kim już więcej się prawdopodobnie nie spotkam i zazwyczaj jest to ktoś starszy, zawsze byłem bardziej otwarty w stosunku do ludzi starszych ode mnie...) Miałem z tym pamiętam problem na zajęciach z języka polskiego i nie wiem czy to nie od momentu, jak nauczycielka mnie zdzieliła za zrzuconą doniczkę której to notabene nie zrzuciłem ja, a ziomek który ze mną siedział, nie wiem czy to rzeczywiście miało decydujący wpływ, ale to wydarzenie pamiętam, więc biorę je pod uwagę. Myślę, że duży wpływ miało na mnie jedno złożone niepowodzenie o którym chyba jeszcze nigdzie nie wspominałem. Jakoś w środku liceum, zakochałem się na zabój w dziewczynie poznanej przez grę internetową... Zależało mi na tyle, że po iluś tam miesiącach do niej pojechałem do innego miasta nie wiedząc jak wygląda itp... jak już byłem na miejscu, to okazało się, że ona wcale nie przyszła na to spotkanie... ale ja się wtedy nie poddałem i nie lada główkując i składając wszelkie znane mi fakty dotarłem do niej i spotkaliśmy się w innym miejscu. Od tego momentu zacząłem ją regularnie odwiedzać... problem w tym, że ona regularnie mnie we wszystkim wykorzystywała i robiła nadzieje, a ja wszystko puszczałem jej płazem i na wszystko pozwalałem robiąc z siebie nie wiadomo co... nie będę nawet pisał na co się godziłem, bo to jest po prostu przykre. Faktem jest, że po iluś tam miesiącach znajomości, może nawet kilkunastu... zdecydowała się, że chce ze mną zerwać kontakt... wtedy się praktycznie załamałem, zaniedbałem się fizycznie, uzależniłem całkowicie od gier, nie przesypiając setek nocy, zaniedbałem znajomych, rodzinę, szkołę, straciłem na prawdę wiele chwil, jakoś jednak się w końcu z tego otrząsnąłem, zrozumiałem jak głupi byłem, że trzeba pewne sprawy poukładać i pozmieniać... To był raczej najgorszy okres w moim życiu i do dziś odczuwam jego skutki. Jednakże od tamtego momentu, nie jestem już taki sam, nie pozwalam sobie w kaszę dmuchać, nie jestem życzliwy, mam bardzo duży dystans do ludzi a już w szczególności do kobiet które mi się podobają, zawsze gdy jakaś za ładnie się uśmiecha, to próbuję się doszukiwać jaki ma w tym interes (najczęściej długo mi nie trzeba, aby do tego dojść... lata praktyki czynią swoje heh), jednocześnie z każdym miesiącem coraz gorzej znoszę samotności, brak możliwości przytulenia się do jakiejś dziewczyny. Jestem praktycznie pewien, że jak bym tej samotności nie odczuwał to i me lęki nie nasilały by się i jakiś taki optymistycznie nastawiony i szczęśliwy bym był. W zasadzie jak tak teraz się dobrze zastanowię, to chyba właśnie jakoś po tym nieszczęsnym okresie zaczęło mi się to z tymi trzęsącymi rękami przy jedzeniu, bo jak tak sobie przypomnę, to przed tym, jeździłem regularnie na jakieś uczty rodzinne, komunie, chrzciny, spotkania w restauracjach itp. i nie miałem z tym problemu, zaś przestałem jeździć jak uzależniłem się od gier... (eh ta moja rachuba czasu... nigdy nie byłem w tym mocny wynika w takim razie z tej małej analizy, że problem ten istnieje od około 4 lat. Póki co spróbuję terapii Dr Richardsa... trochę poczytałem o tym, nic mi nie szkodzi spróbować, a może coś mi to da, bo nie chcę odczuwać tego co odczuwam teraz nawet nie wychodząc z domu... O ile w okresie wakacyjnym byłem jakoś tak bardziej spokojny, to teraz jak zaczął się rok akademicki i przyjdzie mi znowu do odbębniania prezentacji (przejdę przez nie jak już do nich dojdzie... ale ile miesięcy stresu mnie czeka zanim do nich dojdzie...) i odnajdywania się wśród nowych ludzi (nowa grupa w 90% żeńska...), to towarzyszy mi bezustanne nieopisane wewnętrzne poczucie niepokoju... nawet w tej chwili.
  3. Majcher

    Ahoj!

    Witam z centrum naszego pięknego kraju :) W zasadzie to pierwszy post powinien być powitalny... w moim przypadku będzie to jednak trzeci. Trafiłem tu szukając odpowiedzi na pytanie jak się pozbyć mych nieszczęsnych dolegliwości... nie wiem na co choruję, prawdopodobnie (tak wynika z tego co czytam) mam jakąś mniej lub bardziej zaawansowaną fobię społeczną...
  4. U mnie też takie drżenie miałem całego ciała przy wystąpieniach publicznych, ale pomógł mi propranolol... nie wiem w zasadzie co on daje, bo po łyknięciu kilku tabletek nie czuję w zasadzie żadnej różnicy w samopoczuciu, a jednak pomaga dużo, bo gdy przychodzi do wystąpienia, to mimo tego, iż stres nawarstwia się tygodniami i osiąga punkt kulminacyjny tuż przed wystąpieniem, to w zasadzie jak już zaczynam coś prezentować, to drżenia nie ma i stres i lęk opada praktycznie całkowicie w jednej chwili. Niestety środek mi się skończył... muszę pójść do internisty i się dowiedzieć czy mi przepisze... w końcu to tylko tabletki po 10mg a nie 200 czy tam ile. Mimo wszystko ja jestem przeciwnikiem brania leków... uważam, że jeżeli nie uda się zmienić czegoś w głowie, to leki na nic nie pomogą, a jedynie przyćmią pewne objawy. Także jak brałem, to tylko bezpośrednio przed wystąpieniami i nigdy regularnie aby się organizm nie przyzwyczaił. W moim przypadku, tego drżenia przy jedzeniu to chyba jeszcze nikt nie zaobserwował, bo nie widziałem u nikogo znajomego żadnego zdziwienia czy też zaciekawienia, a i nikt nic nie mówił... tyle, że ja się bardzo kontroluję i właśnie o tym o czym napisałaś... samoistnie się nakręcam i nie potrafię o tym nie myśleć, w tym jest problem, wiem, że jak bym nie myślał to problemu by nie było, ale ja to w ogóle jestem typem takiego myśliciela i człowieka analizującego wszędzie wszystko bardzo dokładnie... Przykładowo, jak więcej wypiję, to problemu nie ma, bo wtedy w ogóle o tym nie myślę... problem w tym, że ja rzadko kiedy piję coś mocniejszego od oranżady Wyluzować się... hmm to ciężka sprawa, nie wiem jak to zrobić. Czuję się wyluzowany przy dobrych znajomych i częściowo rodzinie, a jednak przy jedzeniu problem i tak występuje, bo pierwsze o czym myślę na okoliczność spożywania jakiegoś posiłku wspólnie (przy takim które wymaga używania sztućców, jeżeli chodzi o jakieś jedzenie kanapek, picie z butelek czy puszek to problem nie występuje), to czy moje ręce sobie poradzą czy też nie)... Pamiętam, jak miałem praktyki studenckie i miałem odebrać telefon czy tam do kogoś zadzwonić... tak się wtedy zestresowałem, że nie mogłem numeru wpisać... do tej pory nie wiem czemu mnie to wtedy napadło... na szczęście, byłem sam w pokoju. Z tą gitarą to w ogóle u mnie jest porażka, gram od kilku lat, uwielbiam to... i brakuje mi gry z kimś innym, bo jednak samemu się tak człowiek nie rozwija. Jednakże przez mą dolegliwość, nie mogę z kimś innym grać... Grałem przez jakiś czas z kilkoma ziomkami, jakoś dawałem sobie radę, aż pewnego razu zacząłem za dużo myśleć o tym drżeniu i było po zabawie, tak mi się ręka prawa zaczęła trząść, że nie mogłem... Oni byli na tyle w porządku, że nie robili żadnych problemów... tyle tylko, że ja od początku nie mogłem się zebrać do gry z nimi i mówiłem im o tym otwarcie, że się stresuję i nic z tego nie będzie. Mimo, iż jakieś koncertowanie itp. to była by świetna sprawa, to ja nie mogę nawet się zebrać aby grać bez publiki... Ogólnie rzecz ujmując, zauważyłem, że stresuje się bardzo wieloma sytuacjami w których muszę się stykać z różnymi ludźmi. Stres ten jednak ma zwyczaj przechodzić, gdy już jestem w trakcie jakiejś z tych sytuacji, bądź też zaczynam się widywać z danymi osobami regularnie. Problem tych ręcznych trzęsawek jednak nie ustępuje. -- 05 paź 2011, 16:07 -- Poszedł bym na jakąś terapie jeżeli nie będę miał wyjścia... tyle tylko, że odstraszają mnie te roczne terminy oczekiwania... a na prywatne wizyty mnie nie stać. Do poprzedniej terapeutki nie pójdę, bo moim zdaniem za szybko skończyłem tam chodzić (powiedziała mi, że nie muszę już chodzić, no chyba, że bardzo chcę, ale ona takiej potrzeby nie widzi) i jakoś wydaje mi się, że za mało drążyła temat. Z drugiej strony jednak, nie wiem kompletnie gdzie się zapisać, aby trafić na jakiegoś konkretnego specjalistę...
  5. Witam... nie wiem w zasadzie co mi dolega... Główny problem który zainspirował mnie do stworzenia tego wątku to trzęsące się ręce... Odkąd pamiętam, trzęsły mi się ręce... ale tylko trochę i to nie jest dla mnie problemem, jednakże od jakiegoś czasu mam cholernie irytującą dolegliwość... mianowicie trzęsą mi się one przy spożywaniu posiłków czy przenoszeniu szklanek talerzy itp... czasami nasila się to tak bardzo, że po prostu nie mogę nic podnieść, bo bym to wypuścił. Gdy jestem sam, problemu nie ma, gdy jestem z kimś to jest bardzo ciężko... w zasadzie powinienem rezygnować ze wszystkich posiłków z innymi ludźmi, bo to trzęsienie się dłoni jest po prostu nie do zniesienia... jeszcze ze 2 lata temu, nie miałem tego problemu... nie wiem czemu on się pojawił. Już nawet wśród rodziny czuję się źle, nie mówiąc o ludziach obcych... Gdy idę coś z kimś zjeść, to nigdy nie biorę nic płynnego, bo wiem jak się to skończy, w przypadku posiłków niepłynnych jeszcze jakoś panuję nad widelcami... ale czasami też nie jest najlepiej... Chciał bym się od tego uwolnić, bo mam i tak skąpe życie towarzyskie, a co dopiero jak zrezygnuję z niego całkowicie... zresztą to trzęsienie rąk występuje także w innych dziedzinach. Nie mogę np. grać normalnie na gitarze gdy ktoś obcy na mnie patrzy, no nie jestem po prostu w stanie, bo dłonie mi się trzęsą. Nie wspomnę o wystąpieniach publicznych których z racji studiów miałem sporo... (aczkolwiek z tym problemem chyba jako tako się uporałem, byłem kilka razy u terapeuty w tej sprawie z jakieś 2 lata temu i może trochę mi to pomogło). Myślę, że to wszystko ma związek z tym, że ogólnie czuję duży stres gdy mam iść do ludzi których nie znam... bardzo ciężko odnaleźć mi się wśród nowych ludzi, czuję się przy nich zestresowany i nieswój (tylko to też jest sprawa dziwna... bo z jednej strony jestem w stanie bez problemu nawiązać kontakt z kimś obcym gdy tego nie zaplanowałem i nie wiedziałem, że do tego dojdzie np. gdy tankuję na stacji, czy ktoś o coś zapyta na ulicy, lub też z ekspedientką w sklepie). Może wpływ na to ma też chyba nie zbyt wielka pewność siebie i kompletny brak doświadczeń z kobietami (nie mówię o rozmowach koleżeńskich). Dodam, że mam 22 lata. Mam tego wszystkiego dosyć, mam wyjście albo zamknąć się w czterech ścianach i zrezygnować ze wszystkiego albo... no właśnie i tu nie wiem co robić, bo z jednej strony lubię spotykać się z ludźmi, wymieniać doświadczenia i poglądy... z drugiej jednak się tego boję...
×