Od jakiegoś czasu zaczęłam się zastanawiać nad swoim mechanizmem, który koniec konców zawsze prowadzi mnie do jakiegoś faceta, który fizycznie jest bardziej nieobecny, niż obecny. Jakiś czas temu spotykałam się z chłopakiem, który mieszkał w Anglii, wydawało mi się, że zakochałam się w nim po uszy. On przyjezdzał co dwa miesiące, ja tęskniłam, ale w sumie.. chyba troche mi odpowiadała taka relacja? Wiadomo, wolałam widzieć go częściej, ale chyba gdzies w podswiadomosci takie połozenie mi odpowiadało. Minęło sporo czasu, poznałam kogoś, spodobał mi się strasznie (a tu muszę wspomnieć, że bardzo, bardzo rzadko czuje do kogoś chemie), poczułam to "coś", ale.. dobrze wiedziałam, że on na stałe mieszka w Anglii. Chciało mi się śmiać z tego "zbiegu okolicznosci". Ale kiedy minęło znów trochę czasu i wpadłam na kogoś nowego, kto mnie zaczął pociągać i wiedziałam, że praktycznie przez 5 dni w tygodniu ten facet jest w delegacji, pomyślałam- kurcze?! Próbowałam jakoś to sobie tłumaczyć, ale sama nie wiem? Może potrzebuje byc bardziej niezalezna, potrzebuje więcej swobody? A może boje się zaangażowania, boje się, że musiałabym być dla kogoś "dostepna" kazdego dnia?