Depresja?
Witam. Wiem, że mój problem może wydawać się błahy, ale bardzo chciałabym usłyszeć parę słów od kogoś na ten temat.
Mniej więcej dwa lata temu miałam depresję. Brałam leki (które swoją drogą po lekkim polepszeniu mojego stanu niepotrzebnie odstawiłam z własnej głupoty), po pewnym czasie depresja osłabła na tyle, że mogłam normalnie funkcjonować (chociaż wiadomo, że nie było to to samo życie co sprzed choroby). Jednak niedawno poczułam znaczne pogorszenie. Nie mam ochoty na nic, nic mnie już nie cieszy. Z początku to ignorowałam, bo wiadomo, że każdy ma czasem gorszy czas, ale trwa to już około cztery miesiące i dlatego zaczyna mnie ten fakt niepokoić.
Studiuję mój wymarzony kierunek, nie mam żadnych zaległości, wszystko idzie zgodnie z planem, chociaż czasem jest bardzo ciężko i wiele sił kosztują mnie te studia. Mam rodzinę, na którą mogłam liczyć podczas mojej choroby i przyjaciół, którzy na jej temat jednak nic nie wiedzieli, bo chciałam żeby nikt nie patrzył na mnie jak na osobę chorą psychicznie. Jednak cały czas czuje że nikomu na mnie nie zależy i jestem tylko ciężarem dla nich. Wydaje mi się, że moje zniknięcie z ich życia niczego by nie zmieniło. I tu przyznam, że mam lekkie kłopoty z samoakceptacją, obwiniam się, że nie potrafię być tak radosna jak inni, nie potrafię tak tryskać energią i jestem ludziom najwyżej obojętna. Staram się na siłę być inna jednak jest to tylko gra z mojej strony, póki jestem ze znajomymi jest w porządku a po powrocie do domu wszystko pryska. PANICZNIE boję się samotności, boje się, że zostanę sama i przestanę ich obchodzić, to mój największy lęk. Bardzo utrudnia mi to życie, bo przyjaźń jest dla mnie najważniejsza w życiu. Mam wrażenie, że moje życie lepiej wyglądało kiedyś. Ponadto najbliższa mi osoba, moje przyjaciółka, z którą miałam stały kontakt wyjeżdża i niesamowicie ciężko mi się z tym pogodzić. To chyba rozpoczęło mój obecny stan. Pocieszenia szukam jedynie w alkoholu, jedna staram się nad tym panować, bo wiem do czego może to doprowadzić.
Zazdroszczę innym patrząc jacy są szczęśliwi, że korzystają z życia, szczęście aż od nich biję, niczym się nie przejmują. A ja w żaden sposób nie potrafię taka być, chociaż czasem usilnie próbuję. Boje się o przyszłość, że nie ułożę sobie życia. Nie planuję zakładać typowej rodziny, po prostu chyba jeszcze do tego nie dorosłam. Żyję dość intensywnie jednak ciągle mi mało mojego dziecięcego w pewien sposób życia, gdy widzę, że inni zaczynają brać śluby, rodzić dzieci itd.
Myślę o tym wszystkim stale, nie ma sekundy bez tych myśli, nie ważne czy jestem w domu, na uczelni czy na imprezie. To co pisze pewnie wydaje się dziecinne, ale nie jest prosto żyć wiedząc, że jest się samemu, czując, że straciło się wszystkich i bojąc się o jutrzejszy dzień.
Dziękuję z góry za wszystkie rade i słowa otuchy.