Witam,
Wchodziłam i wychodziłam z tej strony w obawie, czy to aby na pewno dobry pomysł. Przełamałam się, choć nadal pisząc jest mi bardzo ciężko.
Nazywam się Natalia, mam 21 lat. Nie wiem, czy to dużo, mało. Bo ja czuję się tak, jak 6 lat temu. Zawsze to wraca, w snach, w myślach, w różnego rodzaju sytuacjach. Nauczyłam się nad tym panować tak, że większość otaczających mnie ludzi nie wie, że coś jest nie tak. Nie lubię zadręczać innych swoimi problemami, a teraz właśnie łamię swoje zasady, mam nadzieję, że w końcu słusznie. Dosyć tego wstępu. Postaram się to opowiedzieć w dużym ogóle.
Mając 4 lata mieszkałam za granicą - rodzice znaleźli tam pracę, więc zjechałyśmy - ja, babcia i siostra. Byłam poniżana przez ojca, wyrzucił mnie i moją rodzinę z domu, kazał mieszkać w piwnicy. Byłam mała, pamiętam to przez mgłę, jednak do dziś mam łzy babci przed oczami. Bolała mnie ta cała chora sytuacja, w końcu zjechałyśmy do Polski, do mojej cioci, tam gdzie mieszkałam na początku. Sprzedał dom, który budowaliśmy w Polsce. Sprzedawał wszystko na alkohol.
Mając 15 lat zaczęłam spotykać się z pewnym chłopakiem. Nie był ideałem - wręcz odwrotnie. Chciałam mu pomóc - miał też problem z alkoholem. Dziś wydaje mi się, że nie mogąc pomóc ojcu chciałam pomóc komuś innemu. Wyjść z tego, cieszyć się życiem. Ale on nie chciał. W końcu poddałam się - powiedziałam, że to koniec, że nie potrafię dłużej się z nim użerać, skoro on woli chlać pod sklepem. Byliśmy wtedy sami. Zaczął dobierać się do mnie. Nie mówię, rozmawialiśmy o tym. Mówiłam, że chcę czekać, 9 miesięcy to było dla mnie za krótko. Bardzo ceniłam swoją cnotę, powiedziałam mu, że ma się odsunąć, że chcę to normalnie zakończyć. Nie pozwolił.. chciałam wyjść, szarpnął mnie od drzwi, zakluczył.. pchnął.. zemdlałam. Pierwszy raz. Ocknęłam się bez spodni, on nade mną, taka upokorzona, chciałam się wyrwać, ale bolało mnie wszystko.. spojrzałam w ścianę i popłynęły mi łzy.. leżałam bezwiednie w szoku, amoku, martwa duszą. Gdy skończył, pozwolił mi wyjść, wyszłam bez słowa. Padało. Tak bardzo wtedy padało, a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić.. pierwszy raz w życiu poczułam, że moja dusza umarła. I chyba nie wróciła do dziś..
Nikomu o tym nie powiedziałam. Zamknęłam się. Tak bardzo chciałam pomóc jemu.. a on.. Płakałam pół roku każdej nocy, potrafiłam to doskonale ukryć, aż któregoś dnia siostra zastała mnie w takim stanie. Powiedziałam jej, miała do mnie żal, że jej nie powiedziałam szybciej, ale nie miałam z nią dobrego kontaktu. Kazałam jej nikomu nie mówić i nic z tym nie robić.
Jedyne co powiem - żałuję, że nie podałam go na policję, ale to taki wstyd dla takiej gówniary jaką byłam.. czułam się obnażona z godności, dziewczęcości, wszystkiego, co miałam.. a teraz widuję jego twarz na ulicy i nic nie mogę zrobić.. Nękał mnie, ale nie w nachalny sposób. `Przypominał się`, że tak to ujmę. Raz na 3 miesiące telefon domowy. Co miałam powiedzieć babci: zmień numer, bo dzwoni zboczeniec?
Spotykałam na swojej drodze innych ludzi - dobrych, złych. W liceum prze półtora roku byłam odrzutkiem - nie wiem co zrobiłam tym dziewczynom, ale `gwiazda` odwróciła klasę przeciwko mnie, w szatki usłyszałam, że ona mnie zniszczy, że nie dotrwam do końca roku. Kolejne rany w sercu. Ludzie potrafią być podli..
Próbowałam się związać na nowo - 2 lata patologii. To nie jest takie proste, spotkać człowieka, który wydaje się ideałem. Był, na początku. Pierwsze kilka miesięcy związku. Potem w kłótniach słyszałam, że byłam d#@$ą, że sama pewnie tego chciałam (wiedział o traumie, nie radziłam sobie, potrzebowałam prawdy w związku i wsparcia, którego niestety nie otrzymałam) Bił mnie, upokarzał przy ludziach. Gdy chciałam z nim zerwać powiedział, że skrzywdzi moją rodzinę, że powie o gwałcie mojej babci. Gdyby się dowiedziała serce by jej pękło.. to dobra kobieta, nauczyła mnie, jak być dobrym człowiekiem, a on nie miał serca. W końcu po dwóch latach upokorzeń z pomocą przyjaciela i obecnej miłości dałam radę zakończyć to. Jedna osoba, która się ode mnie nie odwróciła. Która niemal mnie nie znała. A wszyscy pozostali odeszli.. Ci `prawdziwi`, `lojalni`, z którymi miało być `na zawsze`. JEDNA osoba.
Do dziś jestem z mą miłością.. półtora roku pięknej miłości. A ja tak go męczę.. mdleję przy jakimś większym przeżyciu. Dostaje napadów lęków, bóle głowy, spadki ciśnienia, wybucham agresją z byle powodu, wyżywam się na nim, krzyczę, biję przy drobnych kłótniach.. a on to cierpliwie znosi. To chore, wstyd mi za siebie. Często płaczę, ale tak, by on nie widział, siedzę nocami na boku z oczu leją się łzy. Bo cierpię przeszłością, żyję teraźniejszością. Bo go kocham - to naprawdę cudowny człowiek. Uczę się żyć, ale po tym, co mam za sobą nie potrafię chyba już sama ze sobą poradzić.. Moja miłość wysyła mnie do lekarza, ale ja się tak panicznie boję.Co ja mu powiem? Że mdleję bez powodu? Że mam fochy?
Boli mnie to, że jedna mała jednostka, która we mnie drzemie ma na garbie tyle pasm upokorzeń. I pod normalną dziewczyną, która studiuje, pracuje, jest rozbita na tysiąc kawałków. I dopiero po 6 latach potrafi napisać to innym ludziom. Czy lekarz mi pomoże? Psycholog kojarzy mi się tylko z `musem rozmowy za kase`. Przepraszam, jeżeli tym kogoś uraziłam, ale naprawdę mam multum obaw..
Przepraszam, że to takie długie i ciapciowate i dziękuję za zrozumienie i pomoc.