Skocz do zawartości
Nerwica.com

pink

Użytkownik
  • Postów

    72
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez pink

  1. Świetnie, że znalazłaś jakiś sposób na to, żeby pomóc innym, żeby pomóc sobie. Ja tego sposobu nie mam, dlatego tu jestem - wołam o pomoc, kiedy świat sypie mi się na głowę, a nie żalę się. Z resztą wydaje mi się, że wszyscy jesteśmy tutaj po to, żeby sobie pomagać, wysłuchać , pogadać, a nie ochrzaniać. Dziękuję takim ludziom jak carlos, że w ogóle jeszcze są i nie wyginęli

  2. Może ktoś mi wytłumaczy, dlaczego świat jest taki wredny, dlaczego ludzie są jacy są (czyli tylko od tego, zeby ranić), dlaczego nawet najbliższe osoby okazują się nie tymi, za które je dotąd uważaliśmy? I dlaczego niektórzy nie potrafią sie uodpornić na to wszystko? Dlaczego?

  3. Wczoraj miałam taki moment załamania - chciałam znaleźć jakiś telefon - pogadać z kimkolwiek, ale jak się czegoś potzrebuje, znaleźć cokolwiek w internecie... Szok. Też próbuję radzić sobie sama bez leków, ale chyba nie dam rady. Brak odwagi, żeby skoczyć z mostu i skonczyć wreszcie z tym wszystkim.

  4. Rozumiem co czujesz - mój tata umarł na moich oczach jak miałam 11 lat. Dziś mam 32 lata, dalej tęsknię, dalej odbija się to na moim życiu, małżeństwie. Mam tak dość, że coraz częściej myślę sobie, że chciałabym po prostu już być z nim. Ja też nie ufam mężczyznom, bo wychodzę z założenia, że każdy prędzej czy później też mnie zostawi. Trzymaj sie cieplutko.

  5. Myślę sobie, że Bóg nas wszystkich głęboko doświadczył. Ja osobiście od wczoraj czuję się całkowicie ubezwłasnowolniona. Poddałam się. Nie mam już sił. I cokolwiek bym nie mówiła tu wczesniej, prawda jest taka, że wciąż przegrywam i będę przegrywać. Brak mi odwagi, żeby z tym wszystkim skończyć. Chcę do taty...

  6. Przepraszam, faktycznie patrzę na całą tę dyskusję przez pryzmat własnych doświadczeń, mea culpa. I tak do końca nie zarzekam się, że kiedyś znów nie trafię do lekarza, bo moja granica cierpienia znów zostanie przekroczona. Bo, jak wszyscy wiemy - chyba wtedy każdemu i tak jest wszystko jedno, czy trafi do konowała czy do dobrego lekarza - błaga tylko o jakąkolwiek pomoc. Wiesz, calineczka3 - nie bardzo rozumiem Twoją agresję. Ty chyba też dużo przemyśleń opierasz na swojej autopsji? Też mnie krew zalewa na to wszystko - uwierz mi, o niczym innym nie marzę, jak o kilku takich wspaniałych chwilach jakich miałam okazję doświadczyć po setalofcie. Widzieć wiosnę kolorową a nie szarą, cieszyć się po prostu zwykłym dniem. Nie umiem na razie. A zaufanie? Hmm... Czy można zaufać komukolwiek? To się wiąże z bólem nie do opisania później. W razie... (i znów opieram się na własnych doświadczeniach).

  7. Zależy jaki problem i jakie leczenie zastosowano. Mi tabletki nie pomogły, nie pomogli mi też psychiatrzy w ilości niezliczonej. Domowe sposoby to herbatka z malinkami, a nie mąż. A co do wstrząsu - no cóż, bliska osoba, kiedy jest mądra też potrafi mną wstrząsnąć. I nie jest zarozumiała wcale. Wg mnie bardzo często to właśnie lekarze są zarozumiali, twierdząc, że mogą dokonać cudów z nami i naszą psychiką. W rzeczywistości zależy im albo na kasie albo na ilości pacjentów (jeśli to NFZ). A poza tym - jak może pomóc rozmowa z osobą, która cały czas patrzy na zegarek, bo w kolejce czeka następny pacjent?

  8. Przeczytałam cały wątek. Kris82, jesteś dzielnym facetem. Tak trzymaj. Szokujące są niektóre porady tutaj zawarte. I to osób, które twierdzą, że cierpią, że chorują, że potrzebują wsparcia drugiej osoby, a doradzają ci "rzuć ją, uciekaj póki możesz". Niewiarygodne. Ja napiszę ci coś innego. Mogę postawić się w sytuacji twojej dziewczyny. Choruję odkąd pamiętam na depresję, od jakiegoś czasu na nerwicę (która bądź co bądź uderza bezpośrednio w mojego męża - bez wdawania się w szczegóły). Odkąd pokazał mi, że miłość faktycznie polega na tym, że jest się z drugą osobą na dobre i na złe, uwierzylam, że może kiedyś.... Nie jest łatwo, uwierz mi. Trzeba być bardzo silnym. Po kliku miesiącach natężenia moich objawów, nie spania i pilnowania czy żyję i jak śpię , wyglądał jak cień. Ale z kolei świadomość tego, że jest przy mnie bardzo mi pomagła. Zmienił sie na lepsze nasz związek.Też robiłam takie rzeczy, jak twoja dziewczyna, tzn. próbowałam nim manipulować (jak to niektórzy tutaj nazwali) - w rzeczywistości to jest taki niemy krzyk, pomóż mi, bo sobie nie daję rady, pomóż bo tylko ty możesz mi pomóc. Dlatego takim zachowaniem najczęściej uderza się w osoby bliskie. Te najbliższe. Dlatego mówi się, że że najbardziej zawsze ranimy tych, których najbardziej kochamy - bo mamy do nich bezgraniczne zaufanie. Wg mnie miłość wygląda właśnie tak. Kiedy kochamy, nie uciekamy jak dzieje się źle. Oczywiście zrobisz jak będziesz uważał, ale wg mnie jesteś wielki. Tylko... - napisałeś ostatnio, że już jest lepiej - nie daj sie zwieść pozorom, ta choroba atakuje znienacka i uśpiona uderza z jeszcze większą siłą.

    Pyzia1, to straszne, co przeżyłaś - teraz będę się bać, na ile mój mąż jest silny? Dlatego faktycznie Kris82, zastanów się. Jeżeli masz w sobie aż tyle odwagi, bądź z nią, wspieraj ją, ale jeśli nie... To nie grypa, tego nie da się tak łatwo wyleczyć. Ale fakt jest faktem - najlepiej leczy tę chorobę miłość i obecność drugiego człowieka. A poza tym , zdarzają się przecież w międzyczasie i wspaniałe chwile?....

  9. Eh, zabijmy je wszystkie. Swoją drogą ciekawy punkt widzenia kolegi wyżej, biorąc pod uwagę, że, jak pisze sam miał kiedyś podobny problem. Hej, koleżanko, pisz w razie czego do mnie na PW, będziemy trzymały się razem.

  10. Dokładnie. A poza tym, jeśli za dużo będzie patrzył, to porównanie z "obecnym modelem" wyjdzie na niekorzyść tego obecnego. Niby nie ma w tym nic złego, ale ja sie czasami zastanawiam, jak by się czuli mężczyźni, wiedząc, że ich kobiety oglądają jakichś super mięśniaków w sieci?.... Czy też tłumaczyliby sobie to tym, że każda kobieta tak ma?

  11. Mam tak samo. Potężny kryzys ponad rok temu, kiedy przehrzebywałam mu wszystko co tylko się dało. Teraz, po chwili uśpienia to wróciło. Znalazłam kilka głupot w historii przeglądanych stron w jego komputerze. Nie pomagają mi jakoś tłumaczenia, że wszyscy faceci lubią sobie popatrzeć na ładne tyłki. Krew mnie zalewa na wszystkie reklamy gdzie laski "wyginają śmiało ciała". Nie potrafię tak żyć. Cały dzien myślę z kim on rozmawia i na kogo patrzy. Problem chyba tkwi w nas i w naszym zaniżonym poczuciu własnej wartości. Trzymaj się Riot Grrrl, jestem z Tobą, bo wiem co czujesz

  12. Tygryska, bardzo pokrzepiające jest to, co piszesz - może faktycznie mi też kiedyś się uda zaufać drugiej osobie i żyć bez lęku, że go mogę stracić.

    Ewik22, ależ ja doskonale wiem, że tak nie może być i dlatego podjęłam leczenie, walczę z tym, walczę ze sobą, a mój mąż jest obok, wie o tym, choć Bóg jeden wie jak się poczuł kiedy się dowiedział, że jest z każdej strony kontrolowany. Byłam przygotowana na to, że mnie zostawi, że nie wytrzyma, czasami jest bardzo cięzko, ale jego zapewnienia i jego miłość pomagają. Nie mam ci czego wybaczać, doskonale rozumiem twoje rozgoryczenie, mówię tylko o tym, że nigdy nie spotkałam się z wersją "tej drugiej strony" i twoje posty otworzyły mi oczy. Och, biedny ten mój mąż...

  13. Ewik22, twoje posty dały mi dużo do myślenia. Wiesz, u mnie jest odwrotnie - to ja sprawdzam mojego męża. Nie wiem, jak do konca wygląda sytuacja w waszym małżeństwie, czy jest to jedyny problem.... Z jednej strony mogę ci powiedzieć, że leczyłam to "schorzenie" , cały czas walczę ze sobą, żeby móc mu bardziej zaufać, ale problem tkwi we mnie, nie w nim. Z jednej strony jestem w stanie go zrozumieć, bo ma jakiś bardzo duży problem ze sobą, a z drugiej strony ta cała nagonka skierowana na niego tutaj .... czuję się jak to czytam jakby to było skierowane też we mnie. A ja już ze sobą nie wytrzymuję. Spójrz na to moze z drugiej strony, on ma jakiś duży problem ze sobą. A teraz możecie mnie zlinczować

  14. Ech... wiem, jak to jest. Ratuj się, dziewczyno. Myśl przede wszystkim o sobie, już nie o niej. Może to brutalne, ale dla mnie nie ma usprawiedliwienia na wyzywanie czy poniżanie kogoś. Z jednej strony nie zgadzam się z Ksenią, że to wyraz jakiejś frustracji, ale z drugiej strony wiem jak to jest - ciągnie się to za nami całe życie. Jeżeli nie weźmiesz się sama za siebie, to wyprowadzka tu nic nie da. Ja sama liczyłam na cud, wyprowadziłam się, jestem na swoim, i pomimo tego, że mam męża, dwójkę dzieci, to wystarczy jeden telefon od mojej matki, a ja mam ochotę iść się zabić. Mam potwornie przez nią zaniżone poczucie własnej wartości - tak jak Ty. I dopiero teraz, tak na prawdę zaczęły się moje kłopoty. To co działo się jak z nią mieszkałam to nic, bo miała nade mną kontrolę i mogła się wyzywać kiedy tylko chciała. A teraz dopiero ją krew zalewa. Trzymaj się

×