Witam
jestem w trakcie rozwodu, w zasadzie czekam na pierwszą rozprawę. Pomijam fakt,że parę dni temu obchodziłam pierwszą rocznicę ślubu... Mam w sobie żal,że mąż zakpił sobie z małżeństwa ,ze mnie ,ze wszystkiego. To był błąd- że wyszłam za takiego człowieka. Wiem,że życia nie miałabym w tak chorych relacjach. Mąż - mami synek, żona śmieć. Ok wiem,że lepiej - że tak się skończyło. Ale mam w sobie żal, poczucie krzywdy i coraz większą złość. Nie wiem jak dać sobie radę. Czy naprawdę tak jest - że z rozwodu i tej całej traumy wychodzi się etapami? raz jest przypływ energii, wiary. Później dół i brak sił. I znowu lepiej. Po czym znowu gorzej. Jak Wy daliście sobie radę w trakcie rozwodu?