Witam,
Jestem z chłopakiem od pół roku, już na początku zachowywał się troche inaczej niż większość zakochanych mężczyzn (przynajmniej biorąc pod uwagę moje doświadczenie), ale myślałam, że to po prostu wynika z jego nieśmiałości czy innych cech. Jednak on nadal taki jest.
Zastanawia mnie, czy to normalne, że taaak zakochany (przynajmniej tak mówi, ale niestety tylko mówi) chłopak nie odczuwa potrzeby spędzenia każdej wolnej chwili z ukochaną kobietą? Nie mówię o konieczności widzenia się 24/h, ale o samym odczuwaniu tęsknoty i takiej potrzeby. Wszystko jest uzależnione ode mnie. Wystarczy, że powiem mu "nie bo nie", wtedy on stwierdza z obojętnością, że "to wszystko jedno, przecież nic się nie stanie, możemy się widzieć jutro, pojutrze itd...". Problem w tym, że mogłabym przez miesiąc mówić, że "nie spotkamy się dzisiaj", a on nadal miałby taki stosunek do tej sytuacji. Po prostu nie czuję, że mu zależy, nie stara się o mnie w ogóle, nawet w najdrobniejszych sprawach. Naprawdę nie zależy mi na cudach, prezentach, kwiatach, chociaż nawet tego od niego nigdy nie dostaję... Ale cokolwiek mógłby dla mnie zrobić, prawda? On uważa, że oznaką tego, że się stara jest np to, że "przecież on do mnie PRZYJEŻDŻA"...
Problemem jest też fakt, że nie liczy się z moimi najzwyklejszymi uczuciami w najzwyklejszych sytuacjach. Obiecuje coś - nie dotrzymuje słowa - NIGDY. Proszę go o coś - także nic. Zwykle są to pierdoły i takie są najgorsze, ale przecież "diabeł tkwi w szczegółach"... Weźmy za przykład sytuację, gdy wybiera się on gdzieś z kolegami. Ja, jako że jestem osobą przewrażliwioną, proszę go o to - PROSZĘ, nie wymuszam - żeby odpisywał mi na smsy (zaznaczam, że nie zasypuje go smsami co 2 minuty), podkreślam też, że proszę go o to np. 20 raz. On kolejny raz obiecuje, bez żadnego wahania, że "pewnie, że odpisze" - no bo przecież jaki to problem? Wydawałoby się, że żaden... Ale kiedy przychodzi co do czego, to na mojego smsa odpisuje...po 2 godzinach...i to nie odpowiadając na niego, ale pisząc "idę spać dobranoc". Mnie naprawdę nie zależy na tym, żeby ciągle z nim pisać czy rozmawiać, kiedy gdzieś jest. Zalezy mi po prostu na tym, żeby BYŁ WOBEC MNIE W PORZĄDKU. Mówiłam, tłumaczyłam mu to milion razy-dosłownie i kiedy wydaje się, że już to zrozumiał, on za dwa dni znowu postępuje w ten sposób, a w dodatku zwraca mi uwagę, że mam chore teorie i że to jest głupie. Rozumiem, że mężczyźni mają potrzebę wyjścia z kolegami, czy napicia się, ale JA też mam jakąś tam potrzebę, takie rzeczy są dla mnie ważne niż głupi prezent czy kwiatek... To jest jedna z wielu takich sytuacji. Ogólnie chodzi mi o to, co zawarte jest w moim pytaniu. Czy to ja jestem dziwna i mam dziwne podejście do życia?
Dodam jeszcze, że jest on osobą, mało zainteresowaną wszelkimi sprawami, raczej do wszystkiego podchodzi na luzie, moim i nie tylko moim zdaniem za bardzo na luzie. Niczym się nie przejmuje, nie ma rzeczy, która miałaby dla niego większe znaczenie. Mówi mi, że mnie kocha, że jestem najważniejsza, że tylko ja się dla niego liczę... Ale nie pokazuje mi tego. Nie przywiązuje do tego najmniejszej uwagi. W kółko tylko mówi, że nie potrafi tak, że stara się jak możę...ale nic z tego nie wynika. Ciągle tylko pyta "ale to co niby mam takiego robić?!". A kiedy tłumaczę mu, że wystarczy, że będzie w porządku wobec mnie w zwykłych, codziennych sprawach, np dotrzymując słowa, albo robiąc drobne rzeczy, o które proszę (bo przecież to nie są żadne cuda!), to będzie wszystko ok. Po czym znowu ma do mnie pretensje, że przecież "to jest nienormalne!" i problemem jest np wziąć ze sobą następnego dnia telefon, tylko dlatego, że go to proszę! Była ostatnio taka sytuacja, że podczas rozmowy tel. poprosiłam go, żeby wziął ze sobą telefon (wyjeżdżamy po jutrze, dlatego mamy wiele spraw do obgadania przez telefon, bo nie mamy możliwości spotkać się). Odpowiedział w końcu, że ok, weźmie go ze sobą... I co zrobił? Skończyliśmy po 5 minutach rozmowę, a on... poszedł, nie biorąc telefonu... Takich sytuacji jest mnóstwo! Najgorsza w tym wszystkim jest ich banalność...
Jednego dnia wydaje się, że ola boga! wszystko w końcu do niego dotarło, a następnego znowu wszystko się wali...
Co mam zrobić, żeby w końcu coś do niego dotarło? Jak mam mu to wszystko skutecznie uświadomić? Próbowałam już na wszystkie sposoby, rozmawiałam już o tym z wieloma kobietami i zgadzają się ze mną... Mimo to, mam w sobie jakąś nutkę świadomości, że to może ja przesadzam... Ale z drugiej strony czy jego zachowanie jest zupełnie normalne?
Proszę o poradę, co powinnam i mogłabym w tej sytuacji zrobić?