Skocz do zawartości
Nerwica.com

goshakk

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez goshakk

  1. Może wyjaśnię, o co mi konkretnie chodziło, gdy użyłam słowa "poniżanie". Nie wyzywał mnie, nigdy w życiu nie powiedziałby na mnie złego słowa, wyglądało to raczej tak, że np. jak byliśmy na imprezie i chciałam wracać tak jak się umówiliśmy, to on zawsze chciał zostać, bo po alkoholu mu odwalało, zapominał trochę o mnie, myślał o wszystkich innych naokoło i o sobie, ale z drugiej strony ja często bywałam złośliwa, co było spowodowane ogólną frustracją w związku i jak on się dobrze bawił to próbowałam mu to zepsuć, (w ogóle zawsze żartowaliśmy, że jak ja mam dobry humor to próbuję zepsuć jego i mi się poprawia, i odwrotnie). Taka impreza kończyła się kłótnią, on bełkotał i mówił głupoty, ja byłam wściekła że robi z siebie i ze mnie takie pośmiewisko zachowując się w ten sposób i z płaczem wracałam sama do domu. A rano przeprosiny, ale za każdym razem było coraz ostrzej, bo on obiecywał, że już tak nigdy nie zrobi, a ciągle się to powtarzało i z każdym kolejnym wyjściem było gorzej. Oczywiście były też wyjścia, kiedy udało nam się nie pokłócić i na pewno było ich więcej niż tych z awanturami, ale wiadomo, że lepiej pamięta się te złe chwile. Co do szacunku to nie mogę powiedzieć, żeby mnie nie szanował, bo mama nauczyła go szacunku do siebie. Nigdy w życiu nie podniósłby na mnie ręki ani nie wyzwał, jego brak szacunku po prostu objawiał się tym, że po alkoholu nie obchodziło go, co się ze mną dzieje, czy wracając do domu nie zostanę okradziona, zgwałcona czy zabita. Właśnie nie rozumiem tego mechanizmu, bo na trzeźwo był do rany przyłóż, a pijany zmieniał się o 180 stopni. To tyle w gwoli wyjaśnienia A porównując jego winy do moich to zdecydowanie Vian ma rację, on właściwie nie ma mnie za co przepraszać, bo po rozstaniu robił to nie raz i bardzo próbował się zmienić, ale mi się odechciało bo wszyscy wokół mówili "jak już go rzuciłaś to musiał być powód, nie możesz mu tak szybko wybaczyć, bo minęło za mało czasu, on się nie zmieni" itp itd. A ja dość mocno sugeruję się tym, co inni myślą i nie wyobrażam sobie naszego powrotu pamiętając to, jakiego wstydu mi narobił. I teraz też jak myślę, że mielibyśmy być razem i każdy pamiętałby jego zachowanie to wyszłoby na to, że wróciłam do niego, bo nie mogę sobie nikogo znaleźć, na pewno frustracja od razu by wróciła. Wiem, że wkręcam sobie różne rzeczy i może nie powinnam myśleć co ludzie powiedzą, ale tak już mam ;/
  2. Wolę nie dawać sobie więcej czasu, bo jeszcze zmienię zdanie. Tak tylko lekko zażartowałam na koniec :)
  3. Może odbija sobie teraz, bo wie że cierpię jak dał mi kosza, ale nie mógł zrobić inaczej, bilans choć trochę się wyrównał, chociażby dlatego, że on jest teraz szczęśliwy, a ja nie :/ Pogadam z nim szczerze, mam nadzieję że dam radę nie być złośliwa i nie powiedzieć nic złego na jego nową miłość... Muszę się mocno gryźć w język
  4. Jego żal tak naprawdę nie trwał zbyt długo, on był zadowolony z naszego związku, dopiero po rozstaniu zaczęłam sprawiać mu przykrość i o to może mieć do mnie żal. To moja frustracja trwała przez długie lata, ale już ją sobie częściowo odbiłam, może w niezbyt odpowiedni sposób, ale zawsze. Myślę, że jest w stanie mi wybaczyć jak zobaczy we mnie tą dawną mnie, która ani jemu ani nikomu innemu nie chce już zrobić krzywdy, bo najbardziej zabolało go to, że tak bardzo się zmieniłam po naszym rozstaniu,
  5. Vian, bardzo dziękuję za szczerą i bardzo pomocną odpowiedź. Potrzebne mi było obiektywne spojrzenie na ten temat, miałam dość opinii znajomych, wiem że chcieli dla mnie dobrze, ale niektóre rady jeszcze bardziej mnie pogrążyły. Jestem gotowa, żeby poprosić go o przebaczenie, na pewno i mnie i jemu będzie lżej i mam nadzieję, że już nigdy nie przyjdzie mi do głowy żadna głupia myśl, żeby znów chcieć do niego wracać, bo zmarnowałabym życie i sobie i jemu. Żałuję że tak wyszło, ale mam nadzieję, że to będzie dla nas jakaś nauczka, szkoda że tak bardzo bolesna dla nas obojga. Mam też cichą nadzieję, że za parę lat będziemy mogli się spotkać i spojrzeć sobie w twarz bez żalu, bo każde z nas będzie miało lepsze życie...
  6. Witam! Pół roku temu rozstałam się z narzeczonym, byliśmy razem 4,5 roku. Był moim pierwszym mężczyzną, najbliższą mi w życiu osobą, razem robiliśmy wszystko mieliśmy wiele wspólnych zainteresowań, pochodziliśmy z takich samych środowisk, jednym słowem myślałam że to mężczyzna mojego życia, z którym będę do końca swoich dni. Jednak z drugiej zaczęłam się męczyć w tym związku, pomyślałam, że to był pierwszy facet, który w ogóle zwrócił na mnie uwagę i tak już zostało, stwierdziłam, że ani ja nie kocham jego, ani on mnie, że jesteśmy jak przyjaciele, albo raczej jak brat i siostra, nie układa nam się w seksie. Oboje nie pracowaliśmy nad naszym związkiem, on robił mi dużo przykrości np. upijał się i z imprezy wracałam sama, poniżał mnie i nie szanował (ale tylko pod wpływem alkoholu), dużo łez przez niego wylałam. Czasem jak byliśmy gdzieś ze znajomymi to każde z nas bawiło się z kimś innym, byliśmy razem, ale osobno. W końcu zdarzyło się tak, że poszłam z koleżanką na domówkę i zdradziłam go. Postanowiłam to jednak przed nim zataić, ale następnego dnia, gdy razem poszliśmy do znajomych on znów za dużo wypił i zachowywał się jak prostak, zrobił i ze mnie i z siebie pośmiewisko, więc wyszłam i pokłóciliśmy się na dobre. Kilka dni później po rozmowie z mamą definitywnie się rozstaliśmy, wyprowadziłam się od niego i chciałam zacząć nowe życie. Jednak oboje nie mogliśmy o sobie zapomnieć, spotykaliśmy się, żyliśmy praktycznie jak para, tylko niejako bez zobowiązań. Ja chciałam się jeszcze wyszaleć (chociaż teraz wiem, że to był błąd), popełniłam parę głupstw, zabawiłam się nim, on naprawdę mnie kochał, a ja go skrzywdziłam, wtedy gdy czułam się samotna to pisałam do niego, a on był na każde moje skinienie, a jak miałam inne towarzystwo to byłam dla niego przykra. W końcu powiedziałam mu o wszystkich swoich grzechach przeciwko niemu, przez miesiąc nie odzywaliśmy się do siebie, w międzyczasie ja poznałam chłopaka, więc nie czułam potrzeby kontaktu, ale czekał nas jeszcze wspólny wyjazd (wykupiliśmy wycieczkę i nie chcieliśmy z niej rezygnować). Dzień przed wyjazdem spotkaliśmy się, okazało się że on też ma dziewczynę. Na wyjeździe były piękne i straszne chwile, z jednej strony zachowywaliśmy się jak para, a z drugiej myśleliśmy o osobach, które zostawiliśmy. Po wyjeździe utrzymywaliśmy normalne stosunki koleżeńskie, jednak po pewnym czasie rozstałam się ze swoim chłopakiem i zapragnęłam znów wrócić do mojej dawnej miłości. Jednak okazało się, że tym razem on nie jest już na moje pstryknięcie palcami, powiedział mi, że jest szczęśliwy i nie chce tego zepsuć. Ja cierpię, bo z jednej strony wydaje mi się, że go kocham a z drugiej boję się, że znów byłoby tak samo - pobędziemy ze sobą, aż ja nie znajdę kogoś innego. Nie chcę mu po raz kolejny niszczyć życia, w końcu to ja go odrzuciłam wiele razy, traktowałam go jak zabawkę. Ja wiem, że on jeszcze mnie kocha, że z tamtą nie łączy go tyle co ze mną, ale czy jest sens wchodzić dwa razy do tej samej wody? Czy może powinnam dać mu już spokój i żyć swoim życiem? Chciałabym mu powiedzieć, że chcę zacząć wszystko od nowa, z czystym kontem, ja się zmienię, żeby było lepiej, ale i on musiałby się zmienić, a nie wiem czy jest na to gotowy, czy w ogóle tego chce, bo na pewno boi się, że znów go skrzywdzę. I czy ja na pewno tego właśnie chcę. Czy to prawdziwa miłość czy strach przed samotnością? Próbowałam przestać o tym myśleć, wzięłam się za siebie, przeszłam na dietę, przestałam palić papierosy i pić alkohol, zapisałam się na prawo jazdy, odświeżyłam bardzo dużo znajomości, ale mimo to czuję się samotna i wydaje mi się, że nie mogę bez niego żyć. Wiem, że to wszystko co napisałam jest bardzo dziwne i zdaję sobie sprawę, że wielu z Was może mnie potępić, zachowałam się jak egoistyczna suka, ale zagubiłam się w życiu i bardzo chciałabym to naprawić. Bardzo proszę o jakieś mądre słowo, najlepiej dodające otuchy, ale jak ktoś chce mnie zjechać to również zapraszam :)
×