Skocz do zawartości
Nerwica.com

Bobby18

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Bobby18

  1. Bobby18

    Związki

    Póki co nie mogę nic zrobić .. jest bardzo źle i nie mogę zrobić dosłownie niczego.. nawet nie wiem co robi, bo nie chce mieć z nikim kontaktu.. Napisałem smsa, czy ona czuje, że jest kimś inny oraz czy wierzy w poprawę za powiedzmy kilka miesięcy dostałem odpowiedź, że ona nie wie co będzie z nią za tydzień, a ja pytam o miesiące oraz ,,nic Ci nie mogę obiecać dobranoc".. tyle mam kontaktu.. szkoda, że szukam i staram się dowiedzieć najwięcej wtedy gdy już straciłem wszystko, ale nigdy nie miała takiej ,,ucieczki" , czy możecie mi powiedzieć jak bardzo zmienia się postrzeganie chorego na depresję w dodatku w hmm.. ,,ostrym ataku? epizodzie?" ? Jak odbierany jest świat? Otoczenie? Partner? Co musiałoby się wydarzyć, by ta brzydko mówiąc i niefachowo ,,olewka" poszła chwilowo w kąt ? Mam wrażenie, że chyba tylko meteoryt . Wracając do pytania, jak zmienia się to postrzeganie, odczuwanie, podejmowanie decyzji? I jeszcze jedno pytanie, które mnie nurtuje, czy po takim silnym epizodzie jakkolwiek długo by trwał, chory wraca do odczuć i wszystkiego co było wcześniej, czy jego obraz zmienia się na tyle, że zaczyna się zmieniać osobowościowo?
  2. Witam Nie mam siły już opowiadać o tym kolejny raz.. ja nie cierpię, cierpi moja ukochana. Mamy po 21 i 20 lat, w wieku 12 lat zmarła jej mama, od kilku lat cierpi na depresję, bierze leki od 2 lat, chodzi na psychoterapię, która nigdy jej nic nie dała - sama tak mówiła. Miesiąc temu zapragnęła się odsunąć ode mnie nagle. Miesiąc temu + kilka dni rzucałą mi się na szyję, za kilka dni wszystko się zmieniło. Po miesiącu wiem, ze jest w bardzo złym stanie, odsunęła od siebie wszystkich. Niestety jeszcze nie mieszkaliśmy razem. Mieszka z babcią z która ma kiepski kontakt. Czytałem wiele, czytałem ten wątek, pytałem o radę specjalistów, lekarzem nie jestem, ale prawdopodobnie to dystymia, choć chciałbym się leczyć. Ukochana była ciepłą kobietą, która potrafiła okazywać miłość. Z dnia na dzień to się zmieniło. Uciekła, po prostu uciekła, miewała ciągłe zmiany nastrojów większość czasu była smutnawa, ale starała się żyć, teraz to padło. Pierwszy raz jest w stanie, gdzie odrzuciła wszystkich , a szczerze mówiąc wielu tych osób nie miała. Nie mam nawet jak jej pomóc, powiedziała, ze to koniec między nami i zamilkła przed światem. Każdy by mógł to zrobić, oczywiście, gdyby nie to, że kilka dni przed wpadnięciem w ten stan mówiła, że jestem dla niej najważniejszy i myślała o tym jak w niedalekiej przyszłości zamieszkamy wspólnie. Jestem niczym obecnie. Od miesiąca tylko siedzę i myślę co się dzieje i czy jeśli ani leki, ani psychoterapia nie działa, czy z tego wyjdzie. Tak jak mówiłem tak ostry hmm..,,atak" ? zdarzył się pierwszy raz właśnie teraz, zwykle to był obniżony nastrój jak to fachowo na stronach wyczytałem, a teraz ucieczka przed wszystkich co kochała. Jej największą bolączką jest to, że ona wmówiła sobie (to jej słowa, że sobie wmówiła, nie moje) , że jeśli zacznie sobie radzić to zapomni o mamie, a tego nie chce najbardziej na świecie. Posiada lęk zapomnienia matki... czy jest jej w stanie ktokolwiek i cokolwiek jeszcze pomóc? Na psychoterapię chodziła do pewnej pani terapeutki, ale że terapeutka nie miałą wiecznie czasu w kalendarzu to zostało to przerwane, więc ukochana brała leki jeśli się nie mylę od 2 lat. Psychoterapię wznowiła miesiąc temu, choć jak powtarzała ona nie potrafi się otworzyć i mówic o swoich problemach, chce i nie może, nawet na terapii. Jesteśmy razem 4 lata. Staralęm się pomagać, mówić trele morele, zorientowałęm się, że to nic nie da przecież, więc po prostu co robiłem? Byłem. Sama określala mnie, że jestem najcudowniejszy, bo jestem cierpliwy, zawsze przy niej jestem i w ogóle..jestem. Teraz to się zmieniło nagle, jakby piorun trzasnął. Czytałem i czytałem i widzę coraz mniej nadziei i na jej powrót do zdrowia, a także do wspólnego życia. Najgorsze jest to , że dystymicy jeśli dobrze rozumiem (a nie chcę za nic Was urazić z góry przepraszam..) czasem chcą być sami, bo boją się ranić, a czasem nie mogą trafić na nikogo kto by ich zrozumiał. Chciałbym wierzyć w jej wyzdrowienie i w to, że nie trzeba rozumieć, wystarczy być. Ciekawe, czy ona i my doczekamy tego. Na pewno przeze mnie przemawia i miłość i egoizm jednocześnie, nic nie poradzę. Wspieraliśmy się nawzajem. We wszystkim.
  3. Bobby18

    Związki

    Moja partnerka uciekła.. znalazłem bloga, którego zaczęła pisać 10 dni temu, są tam 3 wpisy. Wygląda na to, że boi się ludzi, boi się ich skrzywdzić, uciekła, nie jestem pewien, być może jest to dystymia. Oczywiście nie wiem nic na 100 %. Zastanawiam się co mam robić, nie odzywam się, ona też nie, dlatego to robię, bo ona nie chce, ale także nie chcę jej stracić nigdy. Jedyną metodą to czekać, ale ona uciekła, powiedziała, że to koniec i tak dalej, ale miesiąc wcześniej jak pisałem w dużym poście, wyznawała mi miłość. Nie wierzę, ze nagle wygasło uczucie, jeśli cokolwiek w niej wygasło to chyba cały system emocjonalny, czy jak to nazwać. Nie wiem co robić, jestem ciekaw ile taki stan może trwać nim wróci do stanu naturalnego obniżonego nastroju, który był trudny, ale potrafiła się śmiać, cieszyć, kochać i tak dalej.. Przemawia przeze mnie egoizm i miłość w jednym, bo na pewno chcę, żeby jej stan się unormował jakkolwiek długo to ma trwać, a z drugiej strony jak pisałem nigdy nie chcę jej stracić i siedzę każdego dnia minutę po minucię z nadzieją, że gdy jej się poprawi, zechce znów czuć wsparcie i miłość jedynego człowieka, którego miała przy sobie... Nie jestem cudotwórcą, ale starałem się każdego dnia, żeby była szczęśliwa nawet jeśli jej choroba zżerała ją od środka...
  4. Bobby18

    Związki

    lulu.onthebridge mam pytanie, bywały momenty, w których odrzucałaś swojego partnera, że nie chciałaś z nim być, zatracałaś się w swoim ,,świecie" depresyjnym.. ?
  5. Bobby18

    Związki

    Witam Mam 21 lat, Marta (partnerka, była ) 20 lat, od kilku lat cierpi na depresję, głównym powodem jest śmierć jej matki, gdy miała 12 lat. Ojca nie było, bo odszedł od jej matki, Marta trafiła do babci z którą nie miała za dobrego kontaktu, babcia mało wrażliwa i wychowywała ją raczej by usługiwała.. Byliśmy ze sobą 4 lata, Marta cierpiała na depresję, ale chodziła do szkoły, później do pracy. Wyglądała na szczesliwa, zawsze sama o tym mowila, mowila, ze jest pewna swych uczuc, ze kocha mnie na zawsze i chce wspolnej przyszlosci, oczywiscie odwzajemnialem to jak najbardziej. Marta bierze leki psychtropowe od około 1.5 roku. Nigdy nie mieliśmy rozstań, jakichś wątpliwości, czy tym podobnych. Ona była pewna. Piszę o jej słowach i jej zachowaniach, ponieważ pod koniec sierpnia jeszcze, a także na początku września rzucała mi się na szyję, mówiąc, że kocha i tak dalej. Parę dni później coś się stało. Poprosiła o przerwę, mówiąc, że potrzebuje czasu, bo ma problemy ze zmarła mama, z nieudana matura, z babcia i tak dalej. Od siebie dorzuciłbym niską samoocenę. Zmartwiłem się, nigdy takie zachowania nie miały miejsca, same słowa, że coś by się mogło zepsuć, powodowały, że mówiła, żebym przestał, bo tak nie będzie na pewno nie z jej strony, więc zmartwiłem się i probowalem zrozumiec o co chodzi. Ciągle powtarzala, że potrzebuje czasu, że wszystko wroci. Mowiła mi, że pracuje po 12h w big starze, wydawało się to dziwne, ale uwierzyłem bo NIGDY nie kłamała nawet z małymi bzdurami. Na ten moment wierzyłem. Później przechodziłem kilka razy koło tego sklepu nigdy jej nie widziałem, zaczałem się niepokoic, ale ona sprawiala wrazenie opowiesciami jakby tam pracowała na 100 %, więc sie uspokoiłem. Spotkalismy się po tygodniu, była przybita i smutna, nie chciała mnie do domu zaprosic, tylko bylismy w McDonaldzie 2h. Szliśmy za ręke, dała buzi. Myślałem okej. Depresja działa. Później miną tydzień, dalej utrzymywała, że jest zmęczona taka pracą, żeto, że tamto. Wierzyłem nadal. Spotkaliśmy się tydzien temu w srode. Myślalem, że wroci wszystko do normy nadal nie chciala zaprosic mnie do domu. Znow bylismy w McDonaldzie, poprosilem zeby dluzej zostala zgodzila sie, szlismy za rece, dawała buziaki, śmiała się i opowiadała o byle czym. Myślałem, ze jest lepiej. W piątek poszedłem jednak sprawdzić i zapytać w sklepie czy pracuje tu Marta. Okazało się, że taka osoba tam nigdy nie pracowała. Pojechałem do niej. Chciałem zeby mi to wyjasnila, stwierdziła, że moze pytalem kogos z kim nie pracowala na zmianie.. mowila, ze wszystko się naprawi, że będzie dobrze, dodatkowo nasze wspolne zdjecia zostaly posciagane. Za 2 dni wymyslila, ze jest w szpitalu z powodu krwotoku z okresu, a jej babcia na kardiologii.. to juz było oczywiste, że to klamstwo , dzwonilem po szpitalach zadnych z pań nie było w nich. Pojechalem wieczorem pod jej blok.. oczy wyszły mi z orbit, bo była w domu i wygladala z okna, bo ktoś dzwonił do klatki , wydaje mi sie jakby uciekala ode mnie. Pobiegłem tam, otworzyła babcia mowila, zebym szedl, ze Marta ma problemy, ze ona sie wtracac nie bedzie, a Marta siedziala w swoim pokoju i udawala, ze jej nie ma, poczulem sie bardzo skrzywdzony, ale nadal mialem nadzieje, ze to wszystko przez chorobe.. Nastepnei nie odzywała sie caly kolejny dzien, a ja wieczorem napisalem czy mi to wszystko wyjasni i czy chce końca, czy co, odpisała, że tak, że nie chce byc w zwiazku, ze nic nie czuje, że jest pusta. Od tego momentu jeśli probowalem cos pisac czy nawiazac kontakt, bo odpisuje, ze nic nie czuje, zechce byc sama, ze jest zupełnie pusta w srodku, ze nie kocha, ze nie czuje niczego do wszystkich, pytalem czy czuje do kolezanek cos, do babci, do ukochanej ciotki, do psa, a ona, że nic nie czuje i chce byc sama. I tak w kołko... Chciałbym państwa zapytać, co to wszystko może oznaczać..? Czy depresja nie ma tu nic do rzeczy i po prostu odkochała się i nie miała absolutnie odwagi zakończyć tego w sposób normalny? Czy choroba doprowadziła ją do tego wszystkiego? Dodam, że napisala ze poszla na kurs kasjerski i szuka pracy. Myślalem, ze w tak ciezkiej depresji byloby to niemozliwe..Już nic nie wiem, jestem załamany i zdruzgotany, pomagałem jej samym ,,byciem" przez 4 wspaniale lata, jeszcze miesiac temu nie bylo ZADNYCH oznak, że chcialaby odejść, sama uwiesiła się na szyje, ja z czegos zartowalem, a ona mowila jak ja Cie mocno kocham, powiedzialem pół żartem, ee tam mowisz tak bo się wygłupiam, a ona, że nie, ze kocha, takiego jaki jestem i tak dalej.. to bylo miesiac temu.. wydaje mi sie ze 20 letni ludzie nie odkochuja się w miesiac. Zastanawia mnie czy jej choroba jest w tak poważnym stadium, że odrzuciła mnie, zerwała kontakt, nie chce niczego. Już mi te słowa wryły się w mózg czytajac w kazdym smsie ,,chce być sama, nic nie czuję do wszystkich, jestem pusta, nie bede robic zadnych nadziei, wiem ze chce byc sama, musze pokochac siebie"... Proszę o jakąś analize, poradę, cokolwiek , nie bede nawet pisał , że to miłość mojego zycia i ze to sie po prostu czuje, to nie ma sensu. To oczywiste. Pozdrawiam...
  6. Pisałem o swoim problemie stronę temu , jeśli ktoś byłby łaskaw powiedzieć, czy to są jawne objawy nerwicy? :)
  7. Witam Proszę o wybaczenie z góry, gdyż nie czytałem postów wyżej, przeczytałem tylko parę pierwszych stron, by zorientować się, czy trafiłem na dobre forum. Od jakiegoś czasu mam maniakalne myśli. Nie potrafię sobie z nimi poradzić. Po przeanalizowaniu stwierdziłem, że te myśli pojawiały się już dużo wcześniej, ale zawsze jakoś przechodziły. Wydaje mi się, że zaczęło się to w I klasie gimnazjum, lecz szczerze bez powodu. Zacząłem wymyślać sobie, że po co żyć i dlaczego istniejemy skoro i tak ...umrzemy choćbyśmy nie wiem co robili. Wmawiało mi się to spory czas , ciągle myślało i analizowało, musiało przejść , bo dokładnie już tego nie pamiętam. Następnie przypominam sobie noże. Tak...bałem się mieć w ręce nóż, bo myślałem , że coś sobie nim zrobię, bałem się, że leżą na szafce , zwykłe noże do masła, ale jednak, mogłem sobie coś zrobić, a nóż do chleba ostrzejszy to już masakra. Później chodząc czasem nocą do kuchni po cukier (cukrzykiem jestem) mózg mówił mi, że mogę zrobić coś złego, że przecież jest noc a w pokoju śpią rodzice i że są bezbronni a ja mogę coś im zrobić, może mi odbić i mogę stać się szaleńcem. Oczywiście karciłem się w myślach za to i próbowałem od tego odgonić, też trwało to jakiś czas. Zrobiłem teraz ,,enter" bo chciałbym , żeby ktoś mi odpowiedział, czy to zachowanie które opiszę też podchodzi pod jakąś nerwicę, czy cokolwiek. Mianowicie, miałem baaaaardzo długie okresy, w których bałem się wychodzić z domu, ciągle mówiłem sobie, że mogę umrzeć i ciągle miałem wysokie tętno. Sam nie wiem, czy bałem się , że mogę umrzeć, bo miałem wysokie tętno, czy miałem wysokie tętno, bo bałem się umrzeć... W każdym bądź razie miałem robione badania u kardiologa, byłem na pogotowiu, ale to już było bardzo dawno temu. Byłem w szpitalu na to. Nic, nic nie wykryto z sercem, więc serce nadal mocno waliło, a ja obawiałem się zrobić najmniejszy krok. Dojeżdżałem do liceum autobusem i gdy już oporządziłem się z rana i czekałem , by wyjść na przystanek serce waliło mi jak młotem, byłem na przystanku ztresowałem się , że ten bus przyjedzie, a ja wejdę w tłum ludzi , bałem się tego tłumu, wtedy zawsze mialem mega walenie serca. Były okresy, że bałem się iść do lazienki umyć, bo tak mi walilo serce i tak sie bałem, że zginę. Wydaję mi się, że w pewnym stopniu do dzisiaj coś mi z tego zostało, bowiem jeśli mam jechać choćby niedaleko, by pochodzić po parku mam jakiś mały stres , nie zawsze, ale zdaża się. W każdym bądź razie to już nie te tragiczne rzeczy co kiedyś. Ale wracając do myśli...moje myśli dotyczą ostatnimi czasy ukochanej. Mówiłem jej o urojeniach mojego mózgu, że to on wymyśla, że większość rzeczy, które mnie wkurzają myśli on nie ja i że nie potrafię już sobie z tym radzić, jest coraz gorzej. Ukochana zapewnia mnie ciąglę, że to rozumie i wygramy z tym, lecz wracając do sedna...nie potrafię jednoznacznie określić o czym myśli mój mózg. Raz jest to strach, że stracę najbliższą osobę, bo zrobię coś głupiego, że powiem, że nie chcę jej, że coś tam w tym stylu. Jest to cholernie uciążliwe , zwłaszcza jeśli to wmawianie trwa jedną, drugą , trzecia godzine dobe itp.....później mózg zabierze się za szukanie innych spraw, a to problem, że np w sklepach nie stoimy przy jednym straganie tzn, że do siebie nie pasujemy bo przecież, jak możemy oglądać inne interesujące nas rzeczy ( niedorzeczność, a po prostu nie da się tego usunąć z mózgu), a to mnie w jakiś magiczny sposób zdradza, chociaż ja doskonale wiem, że tak nie ma, doskonale zdaję sobie sprawę, że wszystko jest w porządku, że to jest ta jedyna osoba, wiem to na nieskończoność procent , sęk w tym, że jest to już dla mnie męczące , tragicznie, nie potrafię spokojnie sobie siedzieć i puścić mózgu w samopas. Gdy słucham muzyki na jutjubie, muszę co chwilę przerywać, (tzn głownie w nocy kiedy siedzę i myślę) , żeby przeanalizować sobie jakieś bzdury, wypłoszyć z mózgu bzdurne myśli, ale mimo, że co chwilę zatrzymuję muzykę mimo, że tłumaczę i kłocę się z włąsną głową nic to nie daje, on swoje. Muszę też przerywać czytanie książki , by sobie w mózgu coś poukładać, dopiero potem mogę czytać dalej, ale potem znów przerwa itp. (Oczywiście nie ma tak za każdym razem, ale raz dziennie max raz na 2 dni musi się to zdażyć). Zastanawiam się , czy jest to nerwica natręctw, choć wydaje mi się, że cóż by innego. Wiem, że moje myśli są bzdurne, nie pasujące do mnie, kłocące się ze mna, najgorsze jest to, że mówię sobie, aha trzeba to zmienić, bo przecież zamkną cię w wariatkowie i mówię sobie, że od dziś natrętną myśl chowam i będzie dobrze, po czym mój kochany móżdżek wmawia mi, że skoro chowam te myśli to coś jest na rzeczy (zależy o czym tam akurat wymyślił sobie , żeby...myśleć, analizować) i skoro coś jest na rzeczy to muszę wrócić do myślenia o tym, albo też bywa tak, że gdy mam te parę minut jasny czysty umysł, to mózg nagle budzi się i mówi, że skoro jest tak jasno i czysto to nie może długo trwać, bo te myśli i tak zaraz nadejdą. Powtarza się to w kółko, nie radzę sobie z nimi , nawracają , nie można ich odepchnąć, moja ukochana wie o tym, ale ja sam w środku mam poczucie winy, że ranię ją takimi myślami, których nie chcę, których się brzydzę i które chce usunąć w siną dal, a także siebie ranię nimi. Te okropne myśli są zagłuszone, gdy znajduję się z ukochaną , wtedy umysł mam jakby znów jasny , zdarza się, że przebywając z lubą coś mnie natknie i muszę to z nią przedyskutować bo inaczej oszaleję z tym w mózgu. I znów jest w porządku. Wychodzę dalej ukochanej, myśli nawracają. To jest gorsze niż więzienie, to jest więzienie z torturami. W dodatku nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, ale jestem osoba na ogół pogodną, fakt jestem trochę nerwowy, ale uwielbiam się śmiać, co zresztą dużo robię, dowcipkować i tak dalej, lecz po tych harcach śmiechu, myśli napadają i sielanka się kończy. Proszę o jakieś wskazówki, o rady, o cokolwiek, bo oszaleję. Zaczynam studia za miesiąc i obawiam się, że to może być straszne, mniej czasu z ukochaną więcej w podróżach autobusami z myślami rozwalającymi mózg, jak to przetrwać? A propos przypomniało mi się, jeszcze w 3 LO na klasówkach miałem takie chwile, że musiałem przerwać rozwiązywanie testu, by mózg mógł sobie jakiś temat przeanalizować. Podsumowując głowny problem leży w tym, że nie chcę ranić ani ukochanej, ani siebie tymi myślami, wiem, że ona to rozumie, ale jednak. W dodatku trudno odczuwać szczęście, gdy mózg ciagle szuka jakies wady w zwiazku i tak dalej, mimo, że JA nie mózg wiem, ze to a to mi nieprzeszkadza, że to akceptuję, a to kocham. To jest dramat ... Jak pisałem wyżej, proszę o rady, czy to faktycznie rozwijąca się nerwica itd. W dodatku obawiam się iść do psychiatry, obawiam się uzależnienia od leków, albo obawiam się, że leki zrobią ze mnie totalnego czubka. Z drugiej strony wiem, że dłużej tak nie pociągnę, zaczynam tracić kontrolę nad tym ,, które myśli należą do mnie, a które już nie. Prosze mi wybaczyć ten elaborat, ale rozmawiałem o tym tylko z ukochaną, bo powiedzmy sobie szczerze ktoż więcej by mi uwierzył? Rodzice są kochani, ale nie sądze, by poważnie potraktowali takie coś, przecież ludzie z nerwicą pewnie sami zauważają, że gdyby to oni byli zdrowi, a ktoś im to opowiadał to trudno byłoby im to pojąć. PS. Myślicie, że bardzo krótki sen 3-4-5 godzin , ma wpływ na nasilające się natrętne myśli? W wakacje,czy wolne śpię o wiele dłużej, ale....w nietypowych porach, nie pójdę spać o 23-24-1 , lecz dobrze po 3-4-5 tak jak teraz zresztą jest 6 ,a ja dopiero się kładę. W każdym bądź razie czuję się wiecznie przemęczony, lecz mam wrażenie, że krótszy sen jeszcze bardziej nasila te bzdury. Przepraszam jeszcze raz i pozdrawiam
×