Skocz do zawartości
Nerwica.com

On^31

Użytkownik
  • Postów

    10
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez On^31

  1. No widzisz... Dziękuje, że przeczytałeś/przeczytałaś moj może trochę chaotyczny post. Napisałem to bo trochę chciałem żeby ktoś zobaczył z boku jak to wyglądało i pomógł mi ocenić, bo mi samemu ciężko było, byłem strasznie zaślepiony miłością i pod ogromnym wpływem jej zachowania, czulem sie jak marionetka to zachcianek. Ja wiem, że facet jest po to aby pomagał kobiecie i spełniał jej oczekiwania, ale w drugą stronę jak ja jej potrzebowałem, jak potrzebowałem jej bliskości, rozmowy, wyjścia razem to jej nigdy nie było zawsze miała 1000 ważniejszych powodów, a ja byłem tylko na zasadzie bankomatu i służącego, tak niestety się czułem w tym związku. Ciekawi mnie tylko czy ona się zmieni czy już zawsze będzie tak do wszystkich podchodzić. Na początku będzie koło kogoś skakała, dogadzała z jedzeniem itp, a później się zacznie wykorzystywanie na maksa. I jak czegoś nie dostanie to ucieknie. Pani psycholog dobrze zdiagnozowała jej zaburzenia - jako osobowość narcystyczna. Ja tkwiłem w tym tak długo, bo zależało mi na niej i czułem się w tym związku niejako osoba uzależniona. Ale ile można wytrzymać psychicznych poniżeń, wyzwisk i szantażów jej i jej rodziców. Nikt zdrowy kto chce dobrze, a tylko dostaje po tyłku tego nie wytrzyma i zawsze będzie musiał czuć się jako sługa i gorszy. Dla niej nikt nie może być lepszy, bogatszy. Jeżeli jest za zaradny to będzie zła i zazdrościła, zawistna, jeżeli będzie za słaby i mniej zaradny to zmiesza go z błotem. Taka kobieta, która nie wie czego chce w życiu. Owija sobie kogoś wokół palca po to, żeby ciągle słyszeć komplementy być doceniana nawet jak zrobi źle, a ktoś inny nie ma prawa być zmęczony, mieć gorszy nastrój. Najgorsze było obarczanie mnie za wszystkie winy, niepowodzenia, jakieś chore insynuacje, oskarżenia. Wzbudzanie we mnie winy i poniżanie mnie publicznie. Jej to odpowiadało, bo wiedziała, że może sobie na wiele pozwolić, a ja i tak to zniosę. Jednak każdy ma granice i nawet najbardziej cierpliwy kiedyś pęknie. Ten jej obecny mąż albo musi być narcyzem tak jak ona żeby z nią wytrzymał. Inny z nią nie wytrzyma, bo zawsze coś będzie źle, zawsze ona będzie bez skazy, idealna, a ktoś będzie beznadziejny. Będzie miała może więcej pieniędzy, ale zawsze coś nie będzie jej pasowało. Jej się wydaje, że życie to bajka, a jej się wszystko należy i nie daj boże czegoś odmówisz to już chimery, płacze, wyzywanie od chytrusów i przeliczników. Tylko patrzyła ile z tego związku może wycisnąć, jakby to było najważniejsze w życiu. Pierścionka nie chciała nosić, ślubu nie chciała, interesowała ją tylko kasa, a sama cholera nawet głupiego samochodu nie pożyczyła. Mam nadzieje, że zrozumie swoje błędy i pozna co to znaczy związek partnerski, a nie wykorzystywanie kogoś do własnych celów.
  2. Jeszcze raz bardzo Pani dziękuję za pomoc i rady. Jest mi już tak lżej z tym wszystkim, to był straszny ciężar i odpowiedzialność na sobie. Wiadomo każdy związek to odpowiedzialność, dbanie o potrzeby drugiego człowieka, ale jak ktoś nie zna granic i chce dla Własnych potrzeb wykorzystywać drugą stronę np. narobienie dużych długów u najdroższego dentysty w Warszawie (ok 15 tys.) nie konsultując niczego ze mną, a później mając pretensje przy rodzicach, że ma właśnie takie długi, a oni krzyczą że jestem nie odpowiedzialny to chyba nie w tą stronę... Powinni jej to powiedzieć. To wszystko było takie chore i może trafiła na takiego na początku, że będzie niby miłością wszystko wyciągać od niego, ale on ją szybko rozpracuje. To nie będzie trwało wiecznie. Są jakieś granice. Ja na szczęście mam już spokój i wszyscy mi nawet mówią, że jestem taki spokojniejszy, opanowany. Wtedy byłem już na skraju wyczerpania psychicznego i fizycznego, bo zawsze coś było nie tak i wszystko tylko była moja wina. Ona ma na 100% cechy osobowości narcystycznej, zero rozmowy, zero spojrzenia na czyjść punkt widzenia, tylko mieć, a nie być. Wszystko musiało być już i teraz, oby jej to wyszło. Jeżeli trafi na bogatego narcyza to będzie ok. w innym wypadku będzie wojna. Ja nie muszę się już tak napinać przed nimi i uważać na każde słowo. Ale już wystarczy analizy. Jeszcze raz dziekuję i pozdrawiam.
  3. Z tego co słyszałem od znajomych to w tym związku już coś zaczyna się psuć... Ja na walentynki dostałem jakieś dziwne anonimy, na adres mailowy który ma tylko ta osoba... Tak jaby chciała sprawdzić moją reakcję, tylko po co jak pisała że jest w związku i jest szczęśliwa. Czas pokaże, zakochanie nie trwa wiecznie, bo później się pojawia życie i codzienne problemy. Po analizach pani psycholog i wymienieniu przez nią cech osobowości narcystycznej, stwierdzam że to właśnie oni mają. Skoncentowani na sobie, pewni siebie ludzie, którzy zniszczą wszystko, będą szli po trupach żeby tylko osiągnąć cel. Ja po prawie 2 latach oczyściłem się z tego jadu i jestem w końcu wolnym człowiekiem. Teraz nawet jakby chciała wrócić to ja już bym tego nie chciał. Pozdrawiam i dziękuje wszystkim za opinie.
  4. Najbardziej boli mnie tylko to, że tak mi mowiła że mnie kocha, że jest za mna, a jak pojawił się ktoś nowy to szybko wyszła za niego za mąż. To chyba nie było do końca szczere i prawdziwe, bo ja np. bym tak nie mógł... Mam taka kolezanka, która po 3 miesiacach związku bardzo przezywa, placze i mowi, ze przez najblizsze miesiace nie ma ochoty i sil na zadne zwiazki, a tutaj jednak ktos tak szybko przenosi uczucia na kogos innego i dodatkowo jeszcze szybko wychodzi za maz... Dla mnie to nie zrozumiale i dziwne zachowanie i oby to bylo szczere i przemyslane zachowanie, decyzja, bo na poczatku zawsze jest fajnie, zauroczenie, motylki w brzuchu itp. a pozniej jak przychodza jakies problemy to ludzie nie radza sobie z ich pokonywaniem... Koncze juz watek, bo koncze myslenie o tym wszystkim, to wszystko nie ma żadnego sesnu i tylko nie potrzebnie wprowadza depresje. Musialo tak być i chyba dobrze sie stalo, bo nie mialem juz sily sie bronic i tlumaczyc oczywistych rzeczy. Dwa inne swiaty...
  5. Dziekuje bardzo Pani psycholog. Duzo mi dała ta odpowiedz. Tzn. wiem na pewno, że poznała go po rozstaniu ze mna i podjela taka szybka decyzje pod wplywem emocji, bo rodzina też nalegala na slub, dziecko, ona juz bardzo tego chciala. Boli mnie to bo bardzo się zaangazowalem, wiele lat jej pomagalem, a kogos znala tak krótko i zdecydowala sie byc jego zona... Ode mnie pierscionka nie chciala, czulem sie ciagle gorszy, biedniejszy. teraz jest mi juz lepiej zyje spokojnie, nie mam napiecia, ze musze byc bogaty w wieku 30 lat, ze musze im udowadniac wszystko. Ja wszystko robilem dla niej z serca i poswiecenia i zawsze chcialem dobrze dla niej, ale wszystko obrocilo sie przeciwko mnie. Już nie ma co wracac, roztrzasac, dla mnie wazne zeby jej bylo dobrze. Tylko boje sie, ze ona tej osoby nie poznala do konca, ze ona widzi tylko powierzchownosc, to co sie swieci. Zycze jej z calego serca dobrze i chce zeby byla szczesliwa. Ona wiele razy byla nieuczciwa, miala jakies gluch telefony, tajemnicze zachowania, odbierala tylko jak bylem jej potrzebny albo bylo jej wygodnie. Taki czlowiek nastawiony na branie i wykorzystywanie innych osob do swoich celów. Szkoda tylko tych 5 lat, tyle wspomnien, tyle wspolnych chwil, tego mi najbardziej szkoda, ale coz... zycie. Jeszcze raz dziekuje i pozdrawiam
  6. no i stalo sie, wyszla za maz po 5 miesiacach znajomosci kogos... Widac byl lepszy, tylko jak ona mogla go poznac po 5 miesiacach...
  7. Jestem strasznie wdzięczny Wam za te opinie. Też właśnie myślałem, że to osobowość narcystyczna. Teraz wiem to napewno, oni mają tak wszyscy w rodzinie. Nic nie można powiedzieć tylko trzeba nadskakiwać i wychwalać. Im to pasowało, że ja taki byłem, ale było za mało pieniędzy więc byłem już gorszy, nie zasługiwałem na szacunek. Tylko pieniądze, rzeczy są ważne. Próżność i mieć a nie być. Ciekawi mnie tylko czy taka osoba ma szansę zbudować coś trwalszego, coś na dlugie lata.
  8. Dziękuje bardzo za budujace wypowiedzi, za wsparcie. Ja generalnie mam w miare silna psychike i wiele w zyciu przeszedlem wiec bedzie ok. Boli tylko strasznie w srodku, bo czlowiek sie za mocno zaangazowal. Mimo wszystko życze jej z całego serca dobrze, ale ja jestem pewien, ze jak bedzie tak traktowac kazdego to predzej czy pozniej kazdy wysiadzie. Moze gdybysmy inaczej trafili, zebym ja mial odrazu lepiej platna prace, zebym mogl jej wiecej zapewnic to byloby inaczej, a tak... Jeszcze raz Wam wszystkim bardzo dziekuje za zrozumienie i opinie, widze ze nie tylko ja na to tak patrzylem. Chcialem dlatego zasiegnac Waszej opini. Pozdrawiam
  9. Dziękuje za opinie. Ona też miała dużo zalet, nie mogę powiedzieć... Ale te wymagania i strach jaki we mnie zasiewała zniszczył wszystko.
  10. Sam nie myślałem, że to opiszę, ale chciałem zasięgnąć Waszej rady i opinii o mojej historii, bo sam nie wiem z czym (kim) miałem do czynienia. Może streszczę pokrótce cała moją historię - historię naszego 5 letniego "związku"... Chciałem dać spokój i zachować to tylko dla siebie, ale myślę, że jak wiem już teraz czytając różne fora co to mogło być, to postanowiłem opisać swoje spostrzeżenia. Wszystko zaczęło się 6 lat temu, dodam, że nie jesteśmy już ponad rok ze sobą, ale myśl jak ona uzależniła mnie od siebie nie daje mi spokoju. Na początku było pięknie i cudownie, jak wszędzie. Spotykaliśmy sie, rozmawialiśmy, nie widzieliśmy poza sobą świata, zero problemów, wszystko cudownie, istna sielanka. Troszkę bałem się tego związku od samego początku, bo ona miała bogatszych rodziców, tzn. dorobili się za granicą. Jej tata pracował od 15 lat za granicą i przyjeżdżał raz na 5-6tyg. obdarowując ich czym się tylko dało. Jednym słowem strasznie rozpuścił ją i jej matkę, która ciągle wszystkich porównywała do jej męża i mówiła jaki to on jest wspaniały i cudowny, a każdy inny był nikim. Od samego początku musiałem siedzieć cicho i wszystko tolerować, nie mogłem nigdy powiedzieć swojego zdania. Po kilku tygodniach, nie mieszkając jeszcze razem usłyszałem od niej "kiedy będziemy mieli wspólny portfel"? Bardzo mnie zdziwiło to pytanie i ciężko było mi to pojąć... Później zrozumiałem o co w tym wszystkim chodziło... Po pół roku znajomości rozstaliśmy się na pół roku, pokłóciliśmy sie przez gg. Ona robiąc mi na złość, napisała mi, że ma nowego faceta, ze mnie bardzo kochała ale juz mnie nie kocha i jak będzie z nim szła za rękę przez miasto to nawet na mnie nie spojrzy. Najlepiej to żebym wyjechał sobie z miasta. Wałczyłem o nią pól roku, chodziłem, błagałem, jeździłem do jej rodziców, prosiłem i wyprosiłem... Jak sie okazalo to byl najwiekszy blad w moim zyciu, trzebabylo dac sobie spokój i juz dawno bym o tym zapomniał a tak po tylu latach bycia razem boli 5-cio krotnie. Strasznie boli, bo ona mnie od siebie uzależniła, a ona była dla mnie wszystkim, tylko, że trochę mało dojrzała czasami, wszystkim mnie obarczała, wszystkimi swoimi niepowodzeniami, uciekala ciagle ode mnie, wszedzie musialem ja gonić, wszedzie widziala podstep, ciagle mnie obrazala, zeby za chwile mowic przepraszam, po czym znowu, a pozniej ze ona jest czysciutka jak lza i zadnej winy w sobie nie widzi. Że zapłakałbym się bez niej, zrobiła ze mnie ofiarę losu. Zamieszkaliśmy razem, było fajnie, jej rodzice byli przeciwni ze zamieszkaliśmy razem, Ciagle czułem ich oddech na plecach i obarczali mnie za wszystkie niepowodzenia, a nie docenili tego co robie, jak sie staram, uznali ze to za malo, ze nie jestem godzien ich córki. Jak zaproponowałem po którymś miesiącu, że też musi się dołożyć 300zł do opłat to rzuciła portfelem w bankomat i z krzykiem dam Ci, dam, nie bój się. Bolało mnie to bardzo bo widziałem jak inni żyją i nie mogłem się z tym pogodzić. Nie mieliśmy ślubu, dziecka, więc bolało jeszcze mocniej. Ona była na 5 roku studiów jak zamieszkaliśmy, ja majac ciezka prace i wiele na głowie zacząłem pisac jej prace dyplomowa, napisałem całą. Siedziałem po nocach i nie usłyszałem nawet dziekuje, a ja ją i jej rodziców musiałem wychwalać pod niebiosa za każdą rzecz. Zawsze za wszystko dziękowałem i cieszyłem się ze wszystkiego, a oni nie doceniali nic, ani mnie, ani swojego ojca, który ciężko zasuwał, tylko więcej i więcej. Ona miała i ma roszczeniowy stosunek do życia i innych ludzi, bo tak ją rodzice wychowali, że facet musi wszystko, zawsze i wszędzie. Jak się obroniła to stwierdziła, że ona nie będzie ze mną mieszkać i płacić, że ona wyprowadzi się do mamy, zostawiając mnie z tym wszystkim (nie odpowiedzialne zachowanie), ale jakoś przeżyłem. Nie rozstaliśmy się wtedy. Ciągle miałem kompleksy z tym, ze malo zarabiam przy jej tacie i tak bardzo chcialem jemu dorównać, bo strasznie mi na niej zależało, chciałem im udowodnić, że jak skończyłem dobre studia i byłem najlepszy na roku to udowodnię im, że bede duzo zarabiał, ale tam gdzie mieszkaliśmy to było nie możliwe... Dałem wtedy ogłoszenie w internecie, że szukam pracy w Warszawie jako projektant. Zadzwonił do mnie dyrektor jednej z firm, że chcą żebym przyjechał na rozmowę. Pojechaliśmy razem do Warszawy, odrazu im się spodobałem więc cieszyłem się że to dla nas jest szansa na lepsze życie, że wybijemy się. rzeczywistość okazała się bardziej brutalna niż myślałem, na początku było bardzo pięknie i kolorowo. Przeprowadziłem się do Warszawy, a po miesiącu ona przyjechała do mnie, przywieźli ja rodzice, którzy byli bardzo przeciwni, ze znowu ze sobą zamieszkamy bez ślubu, a matka jeszcze bardziej była zła, ze zabieram jej kochana córkę. Ona byla zazdrosna o to, ze ona cala milosc przelala na mnie, byla zazdrosna o wszystko. Pomimo tego, ze mielismy z nimi dobrze, to ja chcialem zebysmy byli samodzielni i sami do wszystkiego pomalutku dochodzili. Zacząłem prace, bylo strasznie ciezko, duza odpowiedzialnosc, malo czasu na wszystko, zero pomocy, duze wyzwania, ciagly stres. Siedzenie po nocach. Pozniej przyjechala ona, bardzo bylismy szczesliwi i zadowoleni, tak sie nam podobala Warszawa i tak chcielismy do czegos dojsc. Jednak wszystko nie bylo takie rózowe. Ona przez pierwsze pol roku nie mogla znalezc pracy, ja sie bardzo stresowalem, czulem sie odpowiedzialny przed jej rodzicami za nia, bardzo wszystko przezywalem. Pozniej w koncu dostala prace, ucieszylem sie bardzo. Ja pracowalem po 16 godzin dziennie zeby wszystko utrzymac sam i jeszcze na slub odlozyc. Przez 2 lata pracowalem po 16h dziennie. Dobrze placili za nadgodziny wiec uznalem ze to byla okazja. Codziennie sie mijalismy, nie mielismy dla siebie czasu, ja wszystko drażniło i mnie za wszystko obwiniała. Ja jej tłumaczyłem, że tak trzeba żebyśmy do czegoś doszli. Ta prace co dostala to musiala zalozyc wlasna dzialanosc gospodarcza i bylo wiecej wydatków na to niz to warte. Staralem sie jak moglem, pocieszalem ja, ale oni zyli w przekonaniu ze to ja musze wszystko zapewniac. Wiadomo ona nie placila za mieszkanie, tylko ja, jedzenie w sumie tez tylko ja, ale jej bylo i tak zle. Ciagle powtarzala co ja tutaj z Toba mam itp. Ja jej mowie ze musimy odkladac na slub, mieszkanie, że sa ważniejsze rzeczy nie przejedzenie wszystkiego i sterta nowych ciuchow których i tak nie zakladala, bo szybko sie wszystkim nudzila. Ciagle matka do mnie dzwonila z pretensjami, ja nigdzie nie chodzilem tylko praca i dom, zero kolegów, zero imprez. Kiedys dostałem bilety na kabareton i sie ucieszyłem, ze sobie pójdziemy, na co ona ze ona tego nie lubi i nigdzie nie pójdzie, to ja jej powiedzialem ze ide sam, a jej matka do mnie ze to chore zebym szedł sam i tak ciagle miałem. Wiec wolalem nigdzie nie chodzic i miec spokój. Nigdzie nie wychodzilismy razem, ciagle szantaze ze skocze z okna i bedziesz mial ze mna spokój, ja do niej spokojnie, cierpliwie, a ona zawsze z pretensjami do mnie za wszystko i gadala na mnie do rodziców. Jak uzbierałem około 25tys stwierdziłem, że akurat to był dobry moment żebyśmy pomysleli o mieszkaniu. Chciałem na poczatku wszystko sam zrobic, ale okazało sie ze banki wymagały 10% wkładu własnego. Ona zaproponowala ze porozmawia z rodzicami, na co ja jej, ze ja tak nie chce, ze oni maja swoje wydatki i kupili jej samochod za 35tys, wiec nie ma sensu ich obciazac. Najlepsze jest to, że ja wszystko sam oplacalem, kupilem jej rower dobrej klasy, a ona przez 3 lata bycia razem w tej Warszawie nie dala sie ani razu przejechac samochodem, prosilem ja, ale ona mowila "a jak mi rozwalisz"... Bez komentarza... Wtedy zapalila mi sie kontrolka, coś jest nie tak, to ja mam sam zasuwać na wszystko, na jej potrzeby, ona miala gdzies rachunki, oplaty, ja nic nie interesowalo, tylko lepsze ciuchy, jakis nowszy samochód itp. Patrzyla tylko kiedy bedzie miala w koncu jak matka. Oni dali nam te 30 tys na ten wklad, ale od samego poczatku mialem wszystko wypominane, na kazdym kroku, co miesiac, dwa przy pierwszej lepszej klotni slyszalem, oddawaj pieniadze. Pozniej zacząłem zbierac na slub, ale juz nie wiedzialem na co mam zbierac czy na oddanie im, czy na slub i o co im chodzi do cholery. Zareczylismy sie, ale ona przyjela to tak beznadziejnie, stwierdzila ze woli kwiaty ciete, a nie w koszu, tylko, że jak taki sam kosz dostała jej mama to skakała pod niebiosa. Wszystko jej nie pasowało, wszystko miała gdzieś. Jej matka stwierdzila na drugi dzień ze te cale zareczyny to byly pod publikę... I jeszcze powiedziała to mojej mamie. Moi rodzice w nic sie nie mieszali, uwazali nas za doroslych, mieli gdzies wtracanie sie. Ja pracowałem od rana do nocy, a ona nie szukała zadnej pracy, nic jej nie pasowało. Wymyslila sobie ze ta ekonomia co skonczyla to byla pomylka ona nie bedzie w tym szukac pracy i pracowac w tym, ze ona chce studiowac pedagogike i pracowac w przedszkolu. Stwierdzilem no dobra, troche glupio mowic rodzicom ktorzy lozyli na jej utrzymanie na studiach 5 lat i mowic im ze to pomylka... Ale im to nie przeszkadzalo, oni byli tak zapatrzeni w swoja corke, ze mieli to gdzies. Oprócz studiów wymyslila sobie w jednym momencie klurs angielskiego + najdorozszego dentyste w miescie bo stwierdzila ze chce miec holywoodzki uśmiech. Wszystko co sobie wymyśliła to chciała mieć, już i teraz i nic nie można było powiedzieć. Chodzila tam po 3 razy w tygodniu, narobila dlugów, miala ciagle do mnie pretensje ze nie moze na mnie liczyc. Ja jej mowilem o slubie, ale ona twierdzila ze jej dobrze jest jak jest i mamy czas. A jej rodzice ciągle tylko na mnie, że tak mieszkamy bez śllubu. Wiec mi sie wlaczyla kontrolka w glowie i pomyslalem sobie co to ma byc... Sponsoring? Co mam z pracy nie wychodzic tylko po to zeby ona miala wszystko, a ona nawet pierscionka nie bedzie nosic? Ciagle miala do mnie zal o wszystko, ciagle wyzwiska, klotnie, przeklenstwa. Zero seksu miesiącami, zrobilem sie wrakiem czlowieka, posiwailem caly. Usmiechasz sie to zle, jestes smutny zle, ja juz nie wiedzialem co mam robic. Ciagle ironia, wywyższanie sie ze ona ma bogatych rodziców. A ja do wszystkiego sam doszedłem ciężką praca, sam skonczyłem ciezkie studia bez zadnej pomocy i bez kasy rodziców. Tak bardzo to cenie teraz. Nie chodzi mi o to, że użalam się nad sobą i biadolę, ale poprostu było zajebiście cięzko. Myslalem ze jej rodzice mnie zrozumieja bo sami od biedy dochodzili do czego, ale te euro im tak przycmilo wszystko, ze zapomnieli o tym jak mieli. Jej ojciec kiedys zadzowil do mnie z pretensjami ze ona ciagle przeze mnie placze, zebysmy sie rozeszli, ze ile ja mam lat, ze ja absolutnie żadnego bytu nie potrafie zapewnic, zadnego, wiec ja popadlem w jeszcze wieksze kompleksy, depresję, ciagle sie klocilismy itp. Juz mialem tego dosc. Powiedzialem jej ze jak jej nie pasuje to niech wraca do mamy. Mielismy piata rocznice zwiazku, poprosiłem ja zebysmy razem gdzies wyszli, na co ona powiedziała, ze ona jedzie do mamy, ja jej mowie ze nie liczy sie z moim zdaniem, a ona ze wyskoczyłem z ta rocznica. I pojechała. Ja jej w sms-ie napisałem ze jak tak dalej ma byc to niech zabiera swoje rzeczy, wyprowadza sie, ja im oddaje pieniądze i koniec wszystkiego. Ona pewnie posluchala sie matki jak zawsze, która ciagle nia manipulowala i sterowala i wyprowadzila sie. Znalazla stancje. Ja nic nie przezywalem na poczatku, nawet bylo mi lzej, poczulem sie taki wolny, ze nikt mnie nie szantazuje, nie przegloada mi ciagle komorki jak bylem tak wierny, ze oddam te pieniadze i mam swiety spokój. Oni ciagle ze wszystkich drwili, smiali ze wszystkiego i wszystkich, tylko oni byli najlepsi. A ktoś jest smieciem, zerem. Uwazali sie za Bogów, za lepszych ludzi. Nie dali dojsc do slowa, ciagle krzyczeli, kogos zdanie sie nie liczylo, bylem ciagle zastraszony i nic nie moglem powiedziec. Czulem sie jak nic nie warty smiec i na wszystko mialem zarobic i dac. Ona chciała wrócić, próbowała mnie szantażować, grała jak się dało, ale ja już nie wierzyłem w jej manipulację, stwierdziłem że będzie znowu to samo. Oni przyjechali po pieniadze i reszte jej rzeczy, wyszla klotnia, byla konfrontacja, wypieranie sie swoich slow, jej matka kiedys powiedziala ze znajdz sobie normalnego chłopaka, po czym twierdzila ze ona tak nie powiedziala. Wszystkiego sie wypieraly, zrobily mi takie pranie mozgu ze nie wiedzialem jak sie nazywam. Ona byla dobra dziewczyna, dbala o mnie, o dom, bardzo czule sie opiekowala, ale czasami miala takie wybuchy agresji, byla zla ze tyle pracuje, ale z drugiej strony chciala zebym mial zawsze kase i czas dla niej. Bylem w sytuacji bez wyjscia. Chcialem sam nazbierac na slub, dziecko, chcialem byc odpowiedzialny. Jej rodzice stwierdzili ze jestem nieodpowiedzialny, ze oni chcieli tylko odpwowiedzialności... Ja myslalem ze bylem, za wszystko placilem "prawie wszystko" ona do mnie przy rodzicach ze ma tyle dlugów u dentysty.... Ja o tym nic nie wiedzialem, nic ze mna nie konsultowała, a na koniec wszystko na mnie... Przy rodzicach... taki wstyd. Ajjj szkoda gadać. A jej rodzice ze musza jej wysylac ile chce, bo jak na mnie nie moze liczyc to oni musza jej dac. Zero oszczedzania, zero planowania, ona ciagle zyla chwila dniem, ciagle szybka jazda samochodem, strojenie sie, szukanie wzroku innych facetów, kokietowanie, nawet w moim towarzystwie jakies glupie uwagi, a strofowanie mnie na kazdym kroku i traktowanie jak pomiota, przedmiotowo i do swoich gier.Lans i głupota, materializm, konsumpcjonizm i życie na pokaz dla zaspokojenia własnych potrzeb. Byłem na każde jej zawołanie o każdej porze dnia i nocy. Kiedys poszedlem do niej pod prace z kwiatami to dostalem opierdziel ze po co tu przychodzisz. Przekręcanie faktów, ciągle pretensje, płacze, humory, zero rozmowy tylko "yhy" "co chcesz" "daj mi spokój" itp. Proszenie o rozmowę o to żebyśmy usiedli i planowali jakieś wydatki, jakie mam koszty. Ona twierdziła, że nie chce nawet na to patrzeć co ja sobie tam liczę. Boze przez co ja przeszedlem. Ona sie tylko cieszyla jak cos jej kupilem, po czym nudzila sie wszystkim i byla zla. Ja nie wiem kim trzeba byc zeby jej dogodzic, bogatym pantoflem, bez wlasnego zdania i honoru. Ciagle drwiny, krzyki, wypominanie, przypominanie, ironia... Ciesze sie ze to sie skonczylo, ale z drugiej strony ta samotność, tyle lat razem, te wszystkie chwile razem spędzone... Oni nie byli wcale tacy najgorsi, ale mogli czasami mnie tez zrozumieć, że wszystko nie kręci sie wokół ich córki, ze ona też musi pracować. Oni nie wiedzą jak teraz żyją młodzi ludzie, że muszą oboje pracować. Ona stwierdziła ze jest najpiękniejsza w Warszawie, ze w ogóle to w Warszawie nie ma ładnych dziewczyn. Taki narcyzm... Ona absolutnie nie poszłaby do żadnego psychologa, na taka propozycje to jeszcze mnie by wyzwała. Ona ciągle dzwoniła do matki, po kilka godzin dziennie. Miała zmienne nastroje. Żadna praca jej nie pasowała, wszyscy byli zli, najgorsi, a ona najmadrzejsza na swiecie. Była w pracy to była zadowolona, później jechała autobusem to ciągle miała zajęte, jak wróciła do domu to już pretensje o wszystko. Matka ją buntowała i ciągle nastawiała przeciwko mnie, myślała ze jak nas skloci to ona wroci do niej i nie bedzie sama. A ja przeciez chcialem wracac jak bylem w takiej depresji, zebysmy moze tam lepiej sprobowali, moze tam znajdzie szybciej prace. Tracilem sily i nadzieje na wszystko, pomimo ze tak bardzo kochalem to mialem juz dosc wszystkiego. Mowilem jej wracajmy, a ona do mnie jak chcesz to sobie wracaj, ja nigdzie nie wracam. Jej matka ze to moja wina, ze to ja tam ja zabrałem, a tam nie ma zadnej pracy, ze ona przez 3 lata nic nie moze znalezc. Nigdy jej nie zdradzilem i nie mialem nikogo na boku, ale bylem tak zmeczony wszystkim ze marzylem tylko o samotnosci o spokoju, zeby nikt na mnie nie krzyczał, obarczał wszystkim. Nie było jeszcze dziecka... Ciekawy jestem co by było gdyby było dziecko... Już całkiem nie miałbym spokoju, już całkiem byłbym najgorszym śmieciem i była by nowa opcja do szantażu - dziecko. Ona wiedziała ze mi bardzo na nie zalezy, ze ja zrobie wszystko zeby ja zatrzymac a tutaj sie bardzo zdziwiła... Minęło już 1,5 roku i powoli dochodze do siebie, czuje się taki wolny. Pierwsze miesiace byly straszne, ciagle picie, imprezy. Nigdy nigdzie nie chodzilem, ale stwierdzilem ze to nie dla mnie, ze tak nie moge zmarnowac wszystkiego co osiagnalem, ze mam rodziców, ze nie mogę robić głupstw. Wyniszczyłem się psychicznie, za wszystko się obwiniałem, że wszystko to moja wina, że miałem taką cudowną dziewczynę, a zniszczyłem wszystko... Myslałem żeby ze sobą skończyć, ale pomyślałem wtedy co to da... Tylko sprawie ból swoim rodzicom i udowodnię im że jestem nikim, że tylko jeszcze bardziej się pogrożę. Dodam jeszcze to, że ona strasznie wszystkimi manipulowała, przekręcała fakty, kłamała, owijała sobie ludzi wokół palca. Wmawiała wszystkim, że ktoś coś powiedział jak nikt niczego jej nie powiedział. Jak miał przyjść do mnie kolega do domu w sprawach zawodowych to ona siedziała w garażu w samochodzie i czekała aż pójdzie. Unikała ludzi, jak ktoś jej powiedział jakąś uwagę to skreślała tą osobę ze swojego życia. Nikt nic nie mógł jej nic powiedzieć, wszystkich tylko wyzywała i ośmieszała, a ona była taka cudowna i tylko ją trzeba było chwalić za wszystko. Jak byliśmy na weselu mojej siostry to zrobiła mi taką jazdę o nic, poszła do samochodu, zaczęła płakać, robiła zamieszanie wokół własnej osoby, wszyscy jej nie pasowali. Moja mama próbowała z nią rozmawiać, ale się nie dało. Po 24 miałem już koniec imprezy i razem z jej rodzicami pojechaliśmy do domu spać, oni cała winę tylko na mnie zganiali. Ja jej mówię, że nic się nie bawiliśmy, że zmarnowała mi wesele mojej jedynej siostry, na co ona, że co z tego że siostry, że żałuje że tam wogóle jechała... Już widzę jak ja coś takiego bym zrobił na weselu jej brata... Dostałbym taki opierdziel że nie wiedziałbym jak sie nazywam... Było mi tak przykro, wszyscy się bawili, cieszyli życiem, a ja nic, ciągle jak jakiś dupek. Jak się rozstawaliśmy i mówiłem przy jej rodzicach, że było tak i tak, to oni tylko jej bronili i śmiali się ze mnie w twarz... Zrobili ze mnie kompletnego idiotę, sierotę itp. Pogrążyli. A ja powiedziałem sobie, że mam gdzieś ich te pieniądze i rzyganie wszystkiego, że poradzę sobie sam ze wszystkim i nie będę musiał się przed nimi ciągle płaszczyć i ich pod niebiosa wychwalać, a wszystko co ja robię to nic nie warte rzeczy. Wolę jeść suchy chleb, nie mieć takich luksusów, ale żyć godnie i chodzić z podniesioną głową. Mi się wydaje, że oni wszyscy mają jakieś zaburzenia, że oni udają szczęśliwą rodzinę na pokaz przed wszystkim, a nie mają zdrowych relacji pomiędzy sobą, że nie bez powodu jej ojciec ucieka od tego wszystkiego i jeździ tyle lat za granice, ze ma tam święty spokój. Oni dzwonią tylko do niego jak coś potrzebują, a on spełnia wszystkie ich zachcianki. Mi się wydaje, że jej matka też ma Borderline. Ona ciągle płacze, irytuję się wszystkim, wszystkich oskarża, wszyscy są winni, tylko nie ona, że może kogoś wyzywać bezkarnie, że ktoś jest nikim, a tylko oni są górą w tym wszystkim. Mimo wszystko bardzo żałuję, bo się świetnie uzupełnialiśmy i ona dawała mi takie poczucie, że wszystko ma jakiś sens, że jest po coś. Teraz mam taką pustkę w sercu i nic już nie jest takie same, że wszystko jest do bani, ale z drugiej strony mam taki komfort psychiczny, że nie muszę udowadniać, że w wieku 30 lat będę milionerem, że nie muszę się napinać na wszystkie jej zachcianki, że nie jestem niczyim niewolnikiem. Też popełniałem dużo błędów, też byłem zbyt zaborczy, zazdrosny, może mogłem czasami więcej pomóc jej finansowo, byłem za bardzo oszczędny, ale z drugiej strony mając ciągle szantaż i presje ślubu to nie mogłem postępować inaczej, musiałem myśleć o przyszłości. Wszystkie pieniadze bym rozwalił, a ona i tak by odeszła, a oni do mnie by i tak mowili ze mam oddawac. Wydałem na nasz związek przez te 3 lata w Warszawie okolo 120tys. zl, nie chciałem nic wypominać bo robiłem to dla nas z miłości, ale nawet dzieki nie uslyszalem tylko ironia w oczach i wyzwiska od chytrusów itp., że jeszcze jej za mało pomagałem, a ona nawet głupim samochodem nie dała się przejechać. A jej rodziców wcale nie było szkoda, bo ona chciała jak najwięcej wyciągnąć gdzie się da, bez względu na konsekwencje, miała wszystko gdzieś. Liczyły się tylko rzeczy, ciuchy, nowy samochód, nie liczyło się zdrowie ojca, jego choroba, że on też ma już dość tej rozłąki, dla niej liczyło się tylko to co ona musi mieć w danej chwili. Jak coś kupowała to zawsze droższe, bo to jest lepsze. Tak zazdrościłem innym parom, które razem odkladają na ślub, oszczedzają. Ja chciałem żeby ona poszła do innego, żeby zobaczyła że ja miałem racje, że ludzie teraz tak żują że razem sie składają. Ona myśli, że znajdzie takiego co wszystko opłaci, a reszte jej wszystko odda, a ona swoje pieniądze będzie miała na swoje przyjemności... To chyba nie te czasy... Rozmawiam ze znajomymi to smieja sie ze mnie ze tak długo to wytrzymałem. Że miłość to tylko to co może dostać od drugiej osoby. Ona kogoś szybko idealizuje, a w chwilach słabości równa z błotem, wyzywa, robi docinki. Zachowuje się jak małe dziecko, jak czegoś nie dostanie to płacz i narzekanie, dzwonienie po rodzicach. Ja zawsze byłem skromny, dla mnie kasa nie była najważniejsza, a przy nich zrobiłem się strasznie nerwowy, strasznie pazerny na kasę, chciałem więcej i więcej. Nie odchodziłem od komputera. Nawet w pracy koleżanka to zauważyła, że ja tylko kasa i kasa. Ona odeszła to zmieniłam się znowu na takiego jakim byłem zawsze. Bardzo się cieszę, bo już nie muszę się napinać, a wszystko przyjdzie pomalutku a nie pracą po 16 h dziennie, ja bym chyba dostał zawału w wieku 40 lat, a i tak bym im nie dorównał. Może ktoś da jej więcej, będzie miała kase, bo ona zawsze spadnie na 4 łapy, ale nie będzie szczęśliwa, nikt jej tak nie zrozumie, nie przytuli, nie będzie współczuć. Jeżeli chodzi o seks to u nie było strasznie wszystko dziwne, chciała tylko brać, ciągle gdzieś się spieszyła, wszystko szybko, jak już osiągnęła orgazm to nie interesowały jej moje sprawy, miała wszystko za nic, tylko ona się liczyła. Wiem to nie jest najważniejsze, ale seks oralny nie wchodził w grę. Tyle razy prosiłem Boga jak byłem tak wycieńczony po pracy żeby ona przejeła trochę inicjatywę, żeby mnie odstresowała, ale miałem jeszcze dobijaną szpilę... Już nie wytrzymałem nerwowo i psychicznie nie mogłem jej nic wytłumaczyć, że facet ma większe potrzeby niż raz na 2 miesiące, na co ona że jestem zboczony i żebym znalazł sobie taką "kurwę" co mi będzie dawałą codziennie, bo chcę zrobić z niej dziwkę. Było mi przykro, bo mi zależało tylko na okazywaniu uczuć, emocji, miłości, żeby też mieć coś z tego zycia. Ja chciałem też tak pokazać jak jej pragnę, jak ją kocham i jak mi na niej zależy. I tak myślałem sobie, ze jak ona już teraz jest taka aseskualna to co będzie za 10 lat? Nigdzie nie byliśmy na imprezie przez 5 lat, nigdy nie tańczyliśmy poza jednym razem na weselu jej kuzynki i mojej siostry. Co o tym wszystkim sądzicie czy ona może mieć Borderline? czy ona będzie tak zawsze robiła, czy może ja tak na nią działałem i się zmieni kiedyś? Przepraszam że tak dużo napisałem, przepraszam za błędy... Dziękuję z góry za wszystkie opinie i cierpliwość. Pozdrawiam
×