Skocz do zawartości
Nerwica.com

Paula95

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Paula95

  1. Cześć. Przypadkowo trafiłam na te forum. Chciałabym podzielić się z wami moją historią. Moja choroba zaczęła się gdy miałam 7 lat. Pojawiało się u mnie wtedy , jeszcze bardzo rzadko, coś takiego podczas zabawy, że gdy obejdę w około jakiś przedmiot lub cokolwiek np. drzewo, będę wtedy 'w innym świecie' który wygląda tak samo, ale jest nieprawidłowy, nie mój. I muszę się po prostu cofnąć, przejść z powrotem w koło, tym razem w drugą stronę. I wtedy wszystko jest w porządku. Z czasem wszystko mi się nasiliło. Gdy miałam 8 lat nawet dotykanie czegoś sprawiało dla mnie, że byłam już w jakimś 'innym świecie' . Tych światów było tysiące, poprzez dotykanie poszczególnych rzeczy, z czasem nawet patrzenie na coś przenosiło mnie 'gdzieś' w inny świat , który wyglądał tak samo, ale nie był mój. Wtedy przyszedł lęk. Że nie dam rady wrócić do mojego świata. Powtarzałam 100 razy te same czynności, żeby wszystko naprawić. Praktycznie nie mogłam normalnie żyć, bo wszystkie czynności mnie paraliżowały. 'Dotknę tego przedmiotu- będę w innym świecie, nie wiem czy odnajdę później PRAWDZIWY' W międzyczasie doszłam do wniosku, że jeśli moja mama - najbliższa mi wtedy osoba (miałam 8 lat) dotyka innych przedmiotów, omija różne przedmioty, robi cokolwiek... to przenosi się cały czas do innych światów ... Więc ja, żeby pozostać z moją mamą, tą właściwą... Musze robić to co ona... Chodziłam za nią, otwierałam te same szafki, ręczniki, różne rzeczy... Omijałam te same rośliny.... Cały czas się bałam , że będę w innym świecie... Pamiętam ten strach, on mnie paraliżował... Często stawałam w jednym miejsc i bałam się poruszyć, żeby wszystkiego nie zepsuć... Moja rodzina patrzyła na to z przerażeniem. Byłam 8 letnim dzieckiem z którym do tamtej pory wszystko było w porządku. I zaczęłam robić takie 'dziwne rzeczy' Wtedy moja mama zaprowadziła mnie do lekarza. Najpierw nikt nie chciał jej słuchać, wszyscy mówili jej, że to normalne, że dziecko powtarza bo swoich rodzicach różne czynności. W końcu ją wysłuchali. Później ja musiałam rozmawiać z lekarzem. Nie potrafiłam wtedy opisać dobrze tego co się ze mną działo. Ale to co powiedziałam lekarzowi wystarczyło żeby mi stwierdzić nerwicę natręctw. Od razu dostałam leki. I od razu trafiłam do szpitala psychiatrycznego dla dzieci. Byłam tam tylko 4 dni. W szpitalu, z daleka od bliskich mi osób czułam się strasznie, moje lęki były większe. W szpitalu mieliśmy , ja i inne dzieci , które były w szpitalu z najróżniejszych powodów , bardzo zorganizowany czas. Nasz oddział był zamknięty, i kilka godzin w swoim gabinecie na naszym oddziale była psychiatra. Siedziałam u niej cały czas. Miałam już wtedy przymus ciągłego liczenia w myślach do 4. O wszystkim jej mówiłam. Jako jedyny psychiatra wtedy, a spotkałam ich całkiem spoko, miałam wrażanie że naprawdę mnie słucha. Po 4 dniach na moją ciągłą prośbę i płacz wypisała mnie do domu. Leki pomogły mi na tyle, że lęk mnie już nie paraliżował. Nie powtarzałam też ciągle wszystkich czynności, przestałam naśladować moją mamę cały czas Ale dalej ciągle w myślach 'musiałam' liczyć do 4, dotykać różnych przedmiotów 2 razy. Czasami było gorzej, dopadał mnie taki lęk, że płakałam całymi dniami i prosiłam moją mamę, żeby przeszła w około danego drzewa. Bo byłam pewna, że ja kiedyś przeszłam w ogół niego, i przez to byłam w innym świecie niż moja mama. Gdy jej to próbowałam wytłumaczyć, nie rozumiała. Bo w sunie nie potrafiłam jej tego wytłumaczyć. Raz w miesiącu jeździłam do psychiatry, leki mi nie pomagały. Tylko tyle, że lęk mnie nie paraliżował. Mogłam w miarę normalnie chodzić do szkoły. W wieku 11 lat od leków miałam już sporą nadwagę, pomagały mi tylko do pewnego stopnia , i nic się nie zmieniało. Bardzo się bałam, że nigdy z tego nie wyjdę. Wtedy usłyszałyśmy z moją mamą o bionergoterapełcie... Zapisałyśmy się, pojechałyśmy. Gdy przykładał nam rękę do czoła, czuło się gorąco. O wiele cieplej niż zwykłe przyłożenie ręki drugiego człowieka. Czułam jak wlewał we mnie to ciepło. Byłam u niego 2 razy... Moja mama powiedziała mu, że jest naszą ostatnia nadzieją. On powiedział nam, że najpierw, po jego terapii, moja choroba się nasili. A potem minie. I TAK BYŁO. Pierwszy okres po mojej ostatniej wizycie u niego był straszny. Miałam takie lęki, jak nigdy w życiu. Płakałam całymi dniami. Powtarzałam tysiące takich samych czynności, wpadałam w panikę.... I po chyba dwóch tygodniach... po raz pierwszy od lat BYŁAM WOLNA. NIE MUSIAŁAM powtarzać tych samych czynności, liczyć w myślach, robić cokolwiek na przymus. Przestałam brać leki. I nic się nie działo. Nie było już tych 'innych światów'. Nie wiem jak to się stało, ale on mnie naprawdę wyleczył. BIONEGROTERAPEŁTA - gdyby nie on, nie wiem ile jeszcze by to trwało... Leki pomagały mi bardzo mało. Wtedy lekarze wpisali mi w kartę zdrowia zakończenie leczenia. I tak się niby skończyła moja choroba. Teraz mam 16 lat. Nie czuję, że wszystko jest cudownie. Nadal mam lęki. Największy problem mam z dogadywaniem się z innymi ludźmi. Mam mało znajomych, nie potrafię 'na luzie' rozmawiać z innymi ludźmi. Cały czas myślę o tym co mam powiedzieć, boję się że powiem coś nie tak, coś głupiego... Boję się bardzo oceny innych... Otwieram się bardzo powoli. Często mam wrażenie, że nie jestem sobą. Czuję się, jakbym zgubiła siebie dawno temu. Nie wiem czy umiem być naprawdę sobą. Często mam uczucie wyobcowania. Czasami nawet nie chce mi się dalej żyć. Często się izoluję . Siedzę pół dnia sama w pokoju, nie mam ochoty rozmawiać z innymi. Gdy cokolwiek robię z ludźmi w moim wieku, np. idę na koncert, cały czas się zastanawiam, czy robię wszystko dobrze, boję się, jak mnie ocenią ludzie... Nie potrafię się dobrze bawić z jakimikolwiek obcymi ludźmi. Jestem bardzo zamknięta... Wśród ludzi czuję się bardzo nieswojo. A teraz idę sama do nowej szkoły. Nie wiem jak to będzie. I jest jeszcze coś. Nigdy nie kończę czytać książki na stronie o numerze nieparzystym. Zawsze czytam jeszcze jedną stronę, żeby np. ze strony 19 doczytać do 20 i wtedy skończyć. Przed snem zamykam wszystkie drzwi w domu. Wtedy czuję się bezpieczniej. Największy problem mam jednak z ludźmi. Bardzo doskwiera mi samotność. Mam co prawda przyjaciółkę, trochę znajomych... Ale czasami wystarczy, że zrobią coś trochę nie po moje myśli i jestem wściekła... Nie chce mi się z nimi przebywać, rezygnuję ze spotkania... A za kilka godzin wszystko mi przechodzi... i znów jest ok. Czasem mam takie przebłyski... Że jest cudownie... jestem baardzo rozluźniona, biegam, tańczę, śmieje się.... Mogę rozmawiaż z każdym i nic mi nie przeszkadza... Ale lęk powraca... Czasami jest gorzej i mi bardzo przeszkadza... mam wiele barier... ale jakoś moge z tym żyć... najgorsze skończyło się kilka lat temu. Próbowałam wiele razy otworzyć się na świat, na ludzi... Ale nie wychodziło... Każda ich negatywna reakcja, nawet najmniejsza, że ktoś nie może się spotkać, cokolwiek... Wprawiała mnie w smutek, złość , bezsilność... Mogę się tego pozbyć ? Często chce pokonać te bariery... ale nie umiem. Jakby one pochodziły z poza mnie. JAK MOGĘ SOBIE POMÓC ?
×