Jakieś trzy lata temu miałam pierwszy atak paniki w samochodzie. Koszmar. Wycieczkę skończyłam na stacji benzynowej gdzieś w szczerym polu. Stwierdziłam wtedy, że nie mogę się temu poddać i zaczęłam się przełamywać-po prostu nadal jeździłam, ale było coraz gorzej. Doszło do tego, że już nawet nie jestem w stanie przejechać kilometra.
Mój atak wygląda zawsze tak samo: kreci mi się w głowie, nogi jak z waty, tracę ostrość widzenia, drętwieje mi tył głowy, serce wali jak oszalałe i ogólnie taki strach, że nie mogę na niczym zebrać myśli. Jeżeli jadę z kimś to jest w miarę ok. Najlepiej jeśli ten ktoś ma prawko.
Mieszkam poza miastem, więc samochód jest moim jedynym środkiem transportu. Nie myślę nawet o jeżdżeniu autobusem, bo na samą myśl o tym jest mi słabo.
Wstydzę się sama przed sobą, że doprowadziłam do czegoś takiego, że jestem zależna od innych, że nie mogę robić tego co chcę i kiedy chce, bo przecież nigdzie nie ruszę się sama. Od tego się zaczęło…a skończyło się na tym, że już teraz boję się zostać sama gdziekolwiek. Zaraz kręci mi się potwornie w głowie i ten obezwładniający lęk…
Jeżeli ktoś z Was jeszcze daje radę wsiąść do autobusu, auta itp. i jakoś zapanować nad tym strachem, to niech nie rezygnuje, bo potem może mieć tak jak ja. Czego naprawdę nie życzę... nikomu.