Skocz do zawartości
Nerwica.com

Punx '77

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Punx '77

  1. @Thazek: Ja mam z mdłościami tak. Myślę sobie: "a ch** tam! Rzygnę to rzygnę! Sprzątnie się i robimy dalej. W razie czego, pobiegnę do kibla i załatwione." I o dziwo przechodzi, bądź znacznie słabnie @Monika1974: Ja chyba wiem skąd one są. Wiem, że na 100% boję się fajek. Ostatnio zapaliłem i skończyło się tragicznie... @sens: a spróbuj podejść do tego w sposób: "mam wyje**ne". Mi to pomaga. Mówię sobie zawsze, że "jak mnie wywiozą to trudno ale póki jestem to się nie dam" i tym podobne. Sporo pomaga ale jednak nie do końca niestety.
  2. @Thazek: mdłości to jest pikuś, jeśli o mnie chodzi. Przyzwyczaiłem się. Ale drgawki to było coś najgorszego co może być. Na szczęście udało mi się sporo tego zwalczyć. I nie samemu. Ukochana wie, jak na mnie zadziałać :)
  3. Pytanie: Miał ktoś kiedyś drgawki? U mnie to było najsilniejsze stadium choroby. I właśnie to mnie skłoniło do wizyty u lekarza.
  4. No właśnie ataku paniki nie da się od tak wywołać. Sam próbuję. Nie da rady. To przychodzi samo z siebie i zazwyczaj w najmniej odpowiedniej sytuacji.
  5. Co do środków na uspokojenie. Patrzę trochę na to z chemicznego punktu widzenia. Benzodiazepin unikam jak ognia. Nie wezmę nic. Jeśli sam sobie nie pomogę, nic mi nie pomoże.
  6. Albo całkiem w drugą stronę. Zauważ: 'zdrowi' ludzie tego nie mają na przykład. To nie jest fair wg mnie.
  7. O! To ja się jeszcze dopiszę trochę. Np. Teraz wypiłem sobie jedno piwko. I wiadomo, jak to alkohol. Znieczula. Teraz np nie czuję totalnie nic. Czuję się zdrowy. Ale wiem, że od jutra będzie to samo. I to jest nie za fajne. @BB1 Ja próbowałem przetlenieniem organizmu (opisane na tym forum). I uwierz mi, że nie jest to za fajne. Nigdy więcej! Zresztą po cholerę to wywoływać na siłę skoro i tak dostatecznie się z tym namęczysz. Jak na mnie to te ataki 'same z siebie' są chore. Najlepiej byłoby się ich całkiem pozbyć ale od razu nie da rady niestety.
  8. Witam. Jestem nowy na forum. Od jakiegoś czasu przeglądam Wasze forum w celu jakiegoś sensownego rozwiązania dot. mojej głupiej nerwicy. W sumie już się z nią oswoiłem ale są sytuacje kiedy wręcz jej nienawidzę... A co za tym idzie zaczynam nienawidzieć siebie za to, że to mam a to już nie jest za fajne. Od początku. Ja chyba mam to tak naprawdę od 3 lat? Coś koło tego. Wtedy nawet nie wiedziałem, że to mam. Zaczęło się tym, że w szkole zaczęło mnie mdlić (chyba od antybiotyku) no i zgłosiłem się pani, żeby wyjść szybko do toalety. No i wysłała mnie tam z kumplem. Niczym jednak nie zwymiotowałem. Miałem jedynie nudności życia i raz jak już miało "coś" wylecieć to przydusiło mnie na maksa i... Nic poza tym. Nie za ciekawy początek, szczególnie jak ktoś coś w tej chwili je i to czyta. Będzie trochę litania ale nie mogę już i muszę to gdzieś przelać i zasięgnąć jakiejś logicznej porady, bo wariuję. Kontynuując. Od tamtego czasu jak gdzieś wchodziłem to czułem taki ucisk poniżej mostka, na całym miejscu gdzie kończą się żebra i jest taka "miękka dziura". Nie wiem jak opisać. Środek brzucha. Trochę powyżej pępka. Np wchodzę do klasy i od razu ten ucisk i myśl "o kur**, będę rzygał, o nie... Cholera..." itp. Ale jakoś nigdy mi się to nie zdarzyło. Dwa lata później zatrułem się nikotyną. Spaliłem swoje, usiadłem do kompa i tak się czuję nie za fajnie. Pikawka nawala jak w ruskim czołgu. Przyłożyłem rękę do klatki piersiowej i takie myśli: "umrę, po mnie. Co teraz? Ja nie chcę! Ja muszę żyć! Dla mojej dziewczyny, dla mnie, dla nas, dla rodziców...". Do tego oddech tak zchrzaniony, że masakra. Oddychałem jakby na połowę płuc. Jakby była tam jakaś zastawka. Wiadomo. Po zatruciu nikotyną układ oddechowy dostaje po dupie nieźle. Zerwałem się od kompa, poszedłem do lekarza. Wchodzę i takie: "dzień dobry, chciałbym się pilnie widzieć z pania doktor." Panie się na mnie spojrzały i takie "o co mu chodzi?". Kazały usiąść i czekać na swoją kolej. "Nie dożyję" - myślałem. Posiedziałem może z 5 minut i spowrotem do nich i, że ja muszę tam prędko wejść, bo czasem umrę. Pani była miła i mnie wpuściła. Powiedziałem co zaszło i padł werdykt: "Zatrułeś się nikotyną". Przedtem jednak zmierzono mi ciśnienie i panie oczy wielkie, bo co ja sobie zrobiłem i jak. Coś koło 200 chyba było. Wzięto mnie na zastrzyk podczas którego chyba z milion razy zapytałem się "czy nie umrę", na co dostałem odpowiedzi, że nie. Po tym, pani doktor poradziła, żeby dużo wody pić i na świeżym powietrzu dużo to nazajutrz będzie dobrze. No niekoniecznie. Czułem się nadal źle. "Może ja mam raka? Może jakieś inne choróbsko? Spieprzyłem swój układ oddechowy. Co teraz?" No kurde. Do lekarza codziennie nie będę chodził to też zignorowałem. W dzień jakoś zleciało. W nocy natomiast... Leżę i wsłuchuję się w siebie. W pewnym momencie nie wiedziałem co mi jest, zacząłem panikować. Miałem drgawki. Stwierdziłem, że mam wszystko gdzieś. Idę jutro do lekarza i niech się dzieje co chce. Poszedłem. Powiedziałem co i jak. "Masz nerwicę lękową" - na pocżątku ulżyło mi jak cholera. Ale nie na długo. Do dzisiaj mam napadu lęku. Nie skierowane w żadną stronę. Tak po prostu. Zacząłem wariować. Bałem się jeść, pić; dusiłem się jedzieniem. Wkręcało mi się wszystko. Do czasu aż przeczytałem TĘ STRONĘ. Myślałem, że skoro nastawię się, że to tylko nerwica, że będę to olewał to przejdzie. Powiedziałem o wszystkim dziewczynie. Pomogła mi. Udało mi się to zwalczyć do tego stopnia, że na dzień dzisiejszy dotknę tylko tego miejsca na środku brzucha i gdy czuję, że jest ono napiete to jest takie: "Pff, nerwica. Olać". Ale to jest chore. Jak się tego pozbyć całkiem? Już myślałem, żeby do psychologa się zapisać ale jak ma mnie nafaszerować tabsami to ja dziękuję. Co do lęku. Np boję się zapalić, czy wypić trochę więcej. A chciałbym. Palenie rzuciłem i nie wrócę do niego ale chciałbym się pozbyć tego lęku. W ogóle nerwicy. Co mam zrobić? Ja już nie wiem. Mi się skończyły wszystkie pomysły. Kiedyś tak nie było. Było luźno, normalnie. Myślało się "wyje**ne na zdrowie, jakoś będzie" i pełen luz, zero żadnych jakichś tam lęków. A teraz... Coś się we mnie zmieniło. A ja nie wiem co. Chciałbym być taki jak kiedyś. Bez tego. Bez nerwicy. Albo przykład. Wchodzę do kogoś do domu i ucisk na środku brzucha, nudności i ja wiem, że to jest lęk. Powtarzam sobie, że "uspokój się, nikt cię nie zje człowieku". Ale za dużo to nie pomaga. Ludzie, pomocy, bo ja już naprawdę nie mogę. Czuję, że jestem blisko pozbycia się tego całkiem ale już nie wiem co dalej. Niektórzy z Was pewnie mają o wiele gorzej ode mnie i na pewno spojrzą z dystansem na moje "użalanie się nad sobą" ale naprawdę kupę roboty odwaliłem sam. O mojej dziewczynie nie wspomnę. Przy niej czuję się całkiem sobą i nie mam ataków. A jak mam, to się przytulę i od razu ustępuje. Bynajmniej, zbaczam z tematu. Co mam dalej zrobić? Co o tym myślicie? Błagam, pomocy...
×