Skocz do zawartości
Nerwica.com

koksik270

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez koksik270

  1. Dziekuje za odpowiedzi. A moze mi ktos napisac jak mniej wiecej wyglada taka terapia? I ile trwa? Znaczy to pewnie w zaleznosci od czlowieka i jego psychiki, ale musze dostosowac sie finansowo. Nic w zasadzie nie wiem na ten temat.
  2. Myslalem o tym. Czekam na wyplate, ale dopiero niedawno podjelem prace i nie wiem nawet czy sie w niej sprawdze... Jesli wszystko pojdzie po mysli, to zamierzam udac sie do specjalisty. Tylko, ze z dnia na dzien czuje sie coraz gorzej i nie wiem ile jeszcze wytrzymam. Kolejny miesiac moze byc tylko ciezszy od poprzedniego. Czasem miewam chwile radosci ze znajomymi z rodzina, ale i tak to nie przycmiewa mi tego co czuje na codzien. Tak w ogole dodajac do tego jeszcze watek milosci. Probowalem zapomniec, wybawic sie, poznawac nowe osoby, ale do zadnej mnie nie ciagle, nic, nawet zadnej malej iskierki.
  3. Witam. Nie wiem czy mam depresje, odrazu napisze. Jednak czuje sie po prostu nikim do tego stopnia, ze moge przyjmowac juz nawet do swojej glowy slowa, ktore mnie obrazaja, ktore nie musza byc prawda, a jednak nie mam nic przeciwko. Od ponad roku czuje w sobie taka pustke, nie wiem jak to opisac, zycie z dnia na dzien staje sie tylko coraz to bardziej wydluzajacym sie pasmem czekania na sen w ktorym tylko odnajduje spokoj. Nienawidze siebie, nienawidze zlych ludzkich zachowan ktorych jest pelno dookola, nie lubie tego, ze czlowiek potrafi przejsc obok czlowieka obojetnie, zyczyc mu zle lub samemu wziasc sie za to, aby komus bylo gorzej. Dlaczego ludzie nie sa juz tak bardzo zmotywowani aby komus bylo lepiej? Nie tne sie, mam mysli samobojcze, czesto mysle o tym jakby to bylo gdybym po prostu zniknal, umarl, rozbil sie samochodem. Ostatnio mialem wypadek, nic mi sie nie stalo, jechalem z bliska mi osoba z rodziny i tylko dlatego sie przejmowalem, ze moglbym doprowadzic do smierci. Jesli natomiast chodzilo by o mnie, to szkoda, ze jak juz mialem ten pieprzony wypadek nie umarlem, szkoda bo nadal tu chodze i zyje, chociaz nie chce tego zycia, a odebrac go sobie nie mam odwagi lub glupoty. Jestem osoba religijna i Boga w modlitwach prosze o to by mnie po prostu zabil we snie, by odebral mi zycie i dal je komus kto bardziej na nie zasluguje...Moze inni maja gorzej i powinienem sie cieszyc tym co mam, ale co to za argument skoro inni np maja lepiej? I nie chodzi mi tu teraz o zazdrosc tylko ten zajebisty argument "inni maja gorzej". Kurwa non stop to slysze ile mozna? Przeciez doskonale wiem, ze inni maja gorzej...Ludzie potrafia tylko powiedziec "uzalasz sie nad soba". Tak od ponad roku? Nie mowie kazdemu jak to jest zle, nie marudze non stop, ze nie wychodzi mi cos, ze jestem ciota chociaz to prawda, zdaje sobie sprawe z tego, ze zeby cos osiagnac trzeba pracy, ze trzeba sie postarac i cos zrobic by to zmienic. Wiec nie widze sensu uzalania sie nad sprawami nad ktorymi moge zapanowac... Czuje sie pusto, strasznie pusto, jakby moje serce i glowa zachorowaly, po prostu wydaja mi sie te organy strasznym ciezarem, cos tam siedzi, cos nad czym nie moge zapanowac...i co wraca do mnie co chwila, czesto siedze, mysle lub "zawieszam sie". Wszystko zaczelo sie od zastanawiania sie nad sensem zycia rok temu, zalamalem sie, dziewczyna mnie rzucila 3 miesiace pozniej ktora bardzo kochalem, nadal kocham, mysle o niej kiedy tylko sie da, dlatego, ze sie zmienilem, ze nie potrafie juz cieszyc sie zyciem. Bla bla, do dzis sprawia mi ona duzo bolu, pracuje z nia, wiecznie wacham sie miedzy nienawiscia a miloscia do niej, pomagam jej, wysluchuje, a ona ma mnie w dupie. Moze to jest powod? Niespelniona milosc, ale czy trwala by taka pustka az rok? Poglebia mi sie to z dnia na dzien, ta niechec do swiata, niechcec do siebie, niechec do zycia... Przepraszam ,ze tu napisalem, musialem wkoncu gdzies wyrzucic chociaz troche tego co czuje. Jest to pogmatwane, jest tu niezly sajgon, ale musialem... Pozdrawiam.
×