Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ziemniak

Użytkownik
  • Postów

    15
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Ziemniak

  1. cdn. Może rzeczywiście z tym przesadzam, tylko myślę że jeśli ktoś znajomy mnie spyta dokąd idę, to chyba nie jest tak łatwo powiedzieć: "a wiesz, mam nerwicę i się leczę". Choć z drugiej strony mam nadzieję, że dzięki terapii otworzę się bardziej na ludzi i że nie będzie to dla mnie czymś bardzo trudnym powiedzieć o nerwicy zaufanym osobom. Pewnie masz rację, że każdy ma na początku jakieś obawy. A Ty na co się leczysz? jak długo chodzisz na terapię, czujesz się lepiej dzięki niej?
  2. Witam serdecznie! Chciałbym podzielić się z Wami swoimi obawami dotyczącymi psychoterapii. Od wielu lat zauważam u siebie objawy nerwicy natręctw i osobowości zależnej (nie będę się rozpisywał, jakie są według mnie przyczyny moich zaburzeń). Tylko nie wiem, jak to będzie, jak się zdecyduje na leczenie. Wiem, że potrzebuję terapii, bo nieraz naprawdę czuję się kiepsko, tylko, że jakoś się boję... Bo nie wiem, czy będę chciał o tym komukolwiek powiedzieć. A takie "utajnianie" wyjść do psychologa. to wiem że nie będzie też zbyt dobre. Dodam, że byłem jakieś pół roku temu 2 razy na wizycie, ale nie powiedziałem wtedy nic o nerwicy. I dodam, że nikomu wtedy nic nie powiedziałem, bałem się, żeby nikt mnie nie zobaczył, jak tam jadę, jak wchodzę do gabinetu itp. Teraz mam zamiar znów tam pójść i powiedzieć o wszystkim co mi dolega, tylko nie wiem, czy w pewnym sensie to nie wyjdzie mi na gorsze, bo stanę się bardziej zamknięty w sobie "utajniając" swoje leczenie. Proszę tu o Wasze opinie na ten temat. A może ktoś z Was miał podobne obawy i jakoś sobie z nimi poradził? Liczę na Waszą pomoc :)
  3. sleepwalker, całkowicie się z Tobą zgadzam. I wydaje mi się też że przyczyną opisanego w tym temacie problemu może byc oprócz wewnętrznych konfliktów również nadmierna nieśmiałość. Tak myślę.
  4. Jak już pisałem wcześniej też tak mam, tylko że staram się zmobilizować i mówię sobie że jak coś zacznę to doprowadzę to do końca. Czyli jak się na coś zdecyduję, np. gdzieś wyjść to idę i myślę sobie że chcę i muszę. Nieraz też myślę sobie że lepiej spróbować czegoś i potem ewentualnie tego żałować niż wcale nie próbować i tylko się na siebie denerwować.
  5. pannaMartka, naprawdę szkoda, że się nie przemogłaś, ale rozumiem Cię, bo też tak mam. Mam coś zrobić i nie wiem, czy warto. W końcu mija okazja na zrobienie tego i jestem na siebie zły. I znowu myślę sobie, że następnym razem na pewno się uda. I nieraz tak w kółko. Czasami myślę sobie, że ja sam nie wiem, czego w życiu chcę. Nieraz robie pewne rzeczy wbrew sobie i to mnie najbardziej denerwuje. Wiem, że tak nie może być i że musze walczyć o siebie, tylko nie jest to takie łatwe.
  6. Kika7, dzięki za ten post. To jest ciekawe i myślę, że może być pomocne dla osób, które mają konflikty wewnętrzne i sami nie umieją ich pokonać.
  7. Kika7, Twoja wypowiedź jest interesująca. Rzeczywiście w moim przypadku mogą to być wewnętrzne konflikty. Też nieraz czuję takie rozdarcie. Niby wiem, w jakim przypadku będę bardziej zadowolony, ale jednak coś mnie powstrzymuje. Też pracuję nad sobą. Napisz proszę, gdzie można znaleźć te metody.
  8. Jeśli ja się z kimś umówię, to nieraz też mam obawy, czy na pewno pójść, czy warto. Tylko, że wtedy nie myślę o tym, że nie pójdę, bo wiem, że ktoś na mnie czeka i wtedy mi jest znacznie łatwiej. Nieraz ciężko mi jest coś zacząć, rozpocząć samemu, ale kiedy już zacznę, to jest dobrze. pannaMartka, chcąc iść na to spotkanie, musisz sobie pomyśleć, że skoro Twoje koleżanki chcą się z Tobą spotkać, to nie zrobisz nic złego idąc na to spotkanie i powinnaś tam być. Dodam tyle, że moje obawy, o których pisałem w poprzednim poście w większości są dziwne i mało prawdopodobne. Podejrzewam, że w Twoim przypadku jest podobnie.
  9. Witam. Za bardzo nie wiem, jak zacząć, więc może najpierw podam wymyślony przykład mojego zachowania. Załóżmy, że chcę zadzwonić do znajomego, tak po prostu pogadać. Myślę sobie: "po południu do niego zadzwonie". I przychodzi popołudnie, już mam telefon w ręce i nachodzą mnie myśli typu: "czy jest sens do niego dzwonić? e, tam zadzwonię jutro", i wtedy czuję wewnętrzną radość, że następnego dnia to zrobię. No i jest następny dzień i rano myślę sobie na przykład: "jak fajnie, że potem zadzwonię do mojego znajomego. to może koło 17:00". Jest, powiedzmy, 15:00, jednak ja postanowiłem, że zadzwonię o 17:00 i nie ma opcji abym zrobił to w danym momencie, czyli o 15:00. Po prostu nie potafię tego wtedy zrobić. Jest powiedzmy 16:30 i już zaczyna mnie ogarniać stres przed tym telefonem, są myśli typu: " jeszcze powiem przypadkiem coś nie tak i się na mnie obrazi. po co mam do niego dzwonić." No i wreszcie na zegarze wybija 17:00 i jakoś nie mam ochoty dzwonić do tego znajomego, bo: "po co? co mi to da?". I znowu postanowienie, że zrobię to następnego dnia. I taka historia powtarza się na przykład przez 4 dni, no i na piąty dzień, w końcu dzwonię do tego znajomego. Oczywiście pełen wątpliwości, czy dobrze robię i czy ma to jakiś sens. Po zakończonej rozmowie, myślę sobie, że było warto i niepotrzebnie straciłem te 4 dni na dziwne i poważne zastanawianie się nad tak zwykła rzeczą. Chodzi o to, że brakuje mi spontanoczności. Jeśli nie zrobię czegoś od razu, to potem zastanawiam się, czy na pewno warto, chociaż w głebi duszy czuję, że bardzo chcę to zrobić. I w mojej podświadomości jest coś takiego, że jak coś zacznę, to nie ma miejsca na pomyłkę i wszystko musi być perfekt. Chociaż nie chcę tak myśleć. I mam też tak, że zanim zacznę jakieś działanie, to wybiegam myślami w przyszłość, próbuję za bardzo wszystko planować i w rezultacie nie potrafię czegoś zacząć, bo tak do końca nie wiem jak będzie dalej. Wreszcie uświadomiłem sobie, że taki sposób myśłenia mnie blokuje i zacząłem z tym walczyć. Jest już lepiej niż było kiedyś. Tylko, że nieraz nadal to jest silniejsze ode mnie. Dodam jeszcze, że takie zachowanie nie dotyczy tylko kontaktów z innymi ludźmi, bo nie raz myślę na przykład, czy obejrzeć jak film, czy może iść spać. Niby nic dziwnego, tylko, że nieraz za bardzo wszystko analizuję. I na koniec moje pytanie. Jak skutecznie to w sobie przewalczyć? Przeczytałem kiedyś przypadkiem, że taki jest ludzki umysł i psychologia, tylko, że w moim przypadku to jest zbyt częste. Jeśli ktoś z Was ma lub miał podobnie, albo wie, jak z tym walczyć, proszę niech się wypowie. Z góry dziękuję za przeczytanie tego postu, trochę długi mi wyszedł, ale krócej chyba się nie dało.
  10. Na pewno czułbym się tam gorzej niż w pomieszczeniu z oknem, ale czekałbym w miarę spokojnie, aż wreszcie mi ktoś otworzy.
  11. Myślę, że w takiej sytuacji nie odczuwałbym lęku, tylko byłbym po prostu wkurzony, że ktoś mi zrobił taki głupi żart i mnie zamknął, i że nie mogę stamtąd wyjść. Wydaje mi się, że takie coś odczuwałbym też będąc zamkniętym w dużym pomieszczeniu.
  12. Monika1974, ja na pewno nie mam lęku wysokości. Byłem wiele razy na latarniach morskich i widok z nich mnie fascynuje i nie odczuwam tam żadnego lęku. Gdyby na wspomnianą w moim poprzenim poście wieżę można było wejść schodami, to na pewno bym wszedł.
  13. Lęk przed jazdą windą Witam! Mam pewien problem związany z lękiem, mianowicie boję się jeździć windą. Rzadko mam na to okazję, ale pamiętam, że jako mały chłopiec bardzo lubiłem jazdę windą, a potem coś sobie wbiłem do głowy, że windy są niebezpieczne. A oto jak wygląda u mnie przykładowa jazda: Kiedy wiem, że będę jechał windą, to ostatnie kilkadziesiąt minut przed tym jestem cały spięty. Staram się tego nie okazywać i wsiadam do windy jak gdyby nigdy nic. Podczas jazdy nie jest tak źle, napięcie jest mniejsze. Po wjeździe czuję ulgę, bo szczęśliwie dojechałem. Kiedy mam wsiąść, żeby zjechać, jest już w miarę dobrze. Po zjeździe jest już całkowita ulga, bo mam już to za sobą. To przykładowa sytuacja, jednak kiedyś nie udało mi się przezwyciężyć lęku i zrezygnowałem z wjazdu na wieżę widokową, a schodami nie było możliwości wejść. Może gdybym wiedział, że ta winda jedzie na górę tylko kilkanaście sekund, to bym wsiadł, no a tak straciłem fajną atrakcję. Ja nie boję się samej jazdy, tylko tego, żeby winda się po drodze nie zacięła i żebym nie został w niej uwięziony. Myślę, że to nie klaustrofobia, bo jak jestem w jakimś małym pomieszczeniu to nie odczuwam lęku i wiem, że w każdej chwili mogę stamtąd wyjść. Czy wiecie jak pokonać ten lęk? Może ktoś z Was ma podobnie?
  14. Witam ponownie! Wczoraj napisałem o natręctwach, które towarzyszą mi obecnie, dzisiaj napiszę o tych, z których udało mi się wyjść. Kilka lat temu miałem natręctwa związane z przesadną czystością. Przed każdym dotknięciem, czegoś, co miałem zjeść myłem ręce i w dziwny sposób zamykałem drzwi, gasiłem światło. Bałem się, że jeśli dotknę „zabrudzonego” przedmiotu, a potem coś zjem nie myjąc rąk, to zachoruję. Myłem ręce po kilkanaście razy dziennie po prawie każdej czynności. Jednak po jakimś czasie się przełamałem (nie pamiętam dokładnie jak to było) i chyba nie umyłem rąk przed jedzeniem, no i przekonałem się, że nie zachorowałem na żadną chorobę. Potem zrobiłem tak kolejny raz i kolejny itd. No i jakoś z tego wyszedłem. Dzisiaj przestrzegam zasad higieny, ale nie jest to żadna obsesja, a tamte zachowania mnie po prostu śmieszą. Wydaję mi się, że w walce z nerwicą natręctw ważne jest przekonanie, że jeśli się czegoś nie zrobi tak jak „ma być” raz, drugi, trzeci i nie stanie się z tego powodu nic złego, to natręctwa miną. Właśnie taką metodę próbuję stosować w walce z obecnymi rytuałami i one też mnie nieraz śmieszą. Jak się wreszcie tu wygadałem i przeczytałem, że inni mają podobne problemy, to jest mi lżej. Mam nadzieję, że uda mi się wyjść z obecnych natręctw i że nie będą pojawiały się nowe. Wierzę, że będzie dobrze.
  15. Moje natręctwa Witam serdecznie! Jestem nowy na tym Forum. Wydaję mi się, że też mam nerwicę natręctw. Od dłuższego czasu towarzyszą mi różne dziwactwa, takie jak: 1.Obsesyjne liczenie wielu rzeczy, np. ile razy usiadłem na fotelu w ciągu dnia, ile razy położyłem się w ciągu tygodnia i inne. 2.Unikanie niektórych liczb, sum cyfr itp. w następujący sposób: kiedy zobaczę „zakazaną” liczbę na zegarze, przerywam coś, co robię i czekam, aż zmieni się minuta lub kiedy jest dzień miesiąca z "zakazaną liczbą”, nie chcę w tym dniu zaczynać nic nowego i uważam, że niektóre z tych rzeczy będę musiał powtórzyć następnego dnia itp., z powodu, że np. w dzień z tą liczbą stało się cos złego. 3.Unikanie słuchania niektórych piosenek, w obawie, że kiedy je posłucham, to stanie się coś złego lub coś, czego nie chcę, niedopuszczanie nawet, żebym nucił je sobie w głowie przez dłuższą chwilę z powodu tego, że np.. były grane w radiu tylko podczas żałoby narodowej. 4.Układanie dokładnie w to samo miejsce różnych rzeczy, a kiedy ktoś mi je poprzekłada to muszą wrócić do swojej poprzedniej pozycji, przesadna dokładność, dążenie do symetrii. 5.Unikanie w mowie i w pisaniu umieszczaniu na pewnych miejscach słów takich jak: ja, chcę i inne w obawie, że stanie się oś złego lub nie będę miał czegoś, co chcę. 6.Pojawianie się w głowie myśli, które muszę jakby odkręcić, unieważnić innymi. 7.Myśli typu: „jeśli nie zrobisz… to nic, ale jeśli zrobisz… to stanie się… i odwrotnie. 8.Obawy przed zmianą rytuałów, np. jeśli coś robię zawsze na krześle, to nie wolno tego robić na fotelu. 9.Obawy przed robieniem czegoś, czego się dawno nie robiło lub robieniem czegoś zupełnie nowego. 10.Podczas, np. wchodzenia do pokoju, myśląc coś złego, muszę się wrócić i wejść jeszcze raz, myśląc o czymś dobrym. 11.Myślenie, że zaniechanie rytuałów, to znak, że stanie się oś złego lub jeśli się coś takiego stało, to przez to, że zaniechałem swoje przyzwyczajenia. Kiedy zacząłem się interesować tą chorobą, jest trochę lepiej, ale natręctwa i tak są. Dodam, że nie byłem z tym u psychologa, próbowałem sam z nimi walczyć, teraz znalazłem to Forum i wreszcie mogę komuś o tym powiedzieć. Może ktoś z Was ma lub miał podobne natręctwa i wyleczył się z nich? Proszę piszcie, co o tym myślicie.
×