Cześć wszystkim. Mam na imię Ania i mam 18 lat.
Nie potrafię poradzić już sobie ze swoją psychiką.. powoli mnie to wykańcza.
Gdy byłam mała, można powiedzieć, że nie miałam żadnych zahamowań. Byłam bardzo odważna, niczego się nie bałam.
Z biegiem lat niestety to się zmieniło. Jestem bardzo wrażliwą osobą ("artystyczna dusza"), której bardzo ciężko poradzić sobie z (często) brutalną rzeczywistością.
Miałam w życiu kilka dość traumatycznych przeżyć.. strata najbliższej mi osoby, zrezygnowanie z realizowania swoich marzeń - przez nieśmiałość.
Teraz krok po kroku odzyskuję swoją pewność siebie, choć przede mną jeszcze bardzo długa droga.
Zdaję sobie z tego sprawę, że wiele osób zazdrości mi mojego trybu życia - sami mi to mówili.
Mam wielu znajomych, kilku bardzo zaufanych przyjaciół, pieniądze, pasje. Wszystko może by i było jak w bajce, ale brakuje mi jednej, bardzo ważnej rzeczy - stabilności..
Moi rodzice są w trakcie rozwodu. Nie mogę znieść atmosfery panujące w domu.. Każdy przebywa w swoim koncie, nikt ze sobą nie rozmawia. Szczerze mówiąc, nawet nie czuję, że to jest mój dom. Traktuję go jako miejsce, gdzie mogę przenocować. Nie ma mnie całymi dniami, czym irytuję rodziców. czuję, że nie mam do czego wracać.
Kiedyś wydawało mi się, że może mam za mało znajomych, kolegów, przyjaciół.. kilka lat temu zdałam sobie sprawę, że nie w tym tkwi problem. Chodzi o to, że brakuje mi prawdziwej rodziny, która dawałaby mi domowe ciepło.
Od jakichś 5 miesięcy chodzę do psychologa. Byłam też u psychiatry, który przepisał mi lek - Bioxetin. Brałam go 2 miesiące i zostało mi po nim tylko drżenie rąk.. Nie zadziałał na mnie w ogóle, może dlatego, że od czasu do czasu spożywałam alkohol, co mogło osłabić działanie leku.
Stres strasznie mnie hamuje. Wiem, że z depresją dam sobie radę, ponieważ wiem, czego chcę w życiu, ale wystarczy, że wyjdę sama na ulicę i nogi mi miękną. Jestem strasznie chaotyczna, nie potrafię się na niczym skupić, skoncentrować. Czasem mam wrażenie, że tracę poczucie rzeczywistości, że odpływam myślami gdzieś daleko.. Miałam nadzieję, że leki mi pomogą, niestety - zawiodłam się.
Nie potrafię się cieszyć życiem, dniem, chwilą.. Wciąż czuję, że czegoś szukam, że czegoś mi brakuje. W takim "bezsensie" tkwię już od kilku lat. Od dawna nie budzę się rano i nie czuję takiej chęci do życia, energii życiowej. Potrafię obudzić się rano i przeleżeć godzinę, patrząc się pusto w sufit.
Wiem, że to głupie, ale nieraz myślę o samobójstwie. Nie chodzi o to, że pod wpływem jakiegoś chwilowego problemu pogrążyłam się w dołku, ale chodzi o to, że ciężko widzę swoją przyszłość. Mam ogromną chęć do życia, ale nie potrafię sobie sama poradzić.. nic mnie nie cieszy. nie pamiętam, kiedy miałam w życiu ostatnio chwilę, która dodawała mi zastrzyku życiowej energii.
mój stan duchowy idealnie opisuje cytat:
" Są dni, kiedy mówię: dość
Żyję chyba sobie sam na złość
Wciąż gram, śpiewam, jem i śpię
Tak naprawdę jednak nie ma mnie "
w sumie nie wiem, czego konkretnie od Was oczekuję, pisząc tu, ale mam nadzieję, że ktoś pomoże mi otworzyć oczy lub da jakiś pomysł poradzenia sobie z tym.