Skocz do zawartości
Nerwica.com

Sic!

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Sic!

  1. Ja chcę iść na terapię, jednak do Krakowa mam 2 godziny. W obecnej sytuacji wyizolowania i wyobcowania nie ma takiej możliwości. Jedynie co to oddział. Miałem zawsze tendencje do autodestrukcji- ograniczanie jedzenia, samookaleczanie, nadmierne picie, zabawy z używkami i w dobie braku dostępu fantazjowanie o np. heroinie. Obecnie od 6 dni nic nie jem, ostatni posiłek, który byl ogromny i który zjadłem kompulsywnie zwymiotowałem. Czuję ulgę powiem, gdyż głód zakrywa ciągły niepokój, brak perspektyw i cholerne zagubienie. Zawsze z jedzeniem byłem na bakier, ale nigdy nie mogłem zrealizować fantazji o ograniczeniach i restrykcjach ze względu na matkę, która ma obsesję na punkcie żywienia, i która wychowała mnie tylko jedzeniem. Chciałbym zobaczyć w lustrze wreszcie kościstego człowieka, pewnego siebie, poza tym zawsze miałem skłonności do tego żeby wyglądać dziwnie (jednak ze względu braku odwagi, pieprzonego tchórzostwa i ciągłego lęku) nie zawsze je realizowałem. Nawet wyglądając dziwnie czy inaczej nigdy nie chciałem na siebie zwracać uwagi, bo nie umiem konfrontować się z ludźmi. Dziękuję za wszelkie opinię i proszę o kolejne. Pozdrawiam Was serdecznie. :)
  2. Svafa, ja tylko chciałem się Was zapytać, Waszej opinii posłuchać, bo może ktoś z Was lub ze znanych Wam ludzi był w podobnej, nie mówię, że takiej samej sytuacji. Byłbym bardzo wdzięczny za jakieś uwagi. tahela, byłem się już zapisywać, ale tracę motywację, nie wiem... Muszę jechać po papierki, do byłej szkoły, która niezbyt pożądane budzi emocje.
  3. Dzień dobry! Mam 19 lat, mieszkam na wsi, na Podhalu w dodatku. Od roku nie wychodzę nigdzie z domu. Czasem zdarzy mi się na jakiś spacer, ale bardzo rzadko, pod osłoną nocy wyjść z koleżanką. Nie wiem co mam napisać... Jestem bardzo leniwy albo (łudząc się bardziej, bo z założenia łatwiej by było gdyby ta druga opcja była prawdziwa) jest to objaw czegoś, skutek wypadkowej, a nie prawdziwa natura. Generalnie mogę opisać swój rok w jednym dniu: wstaję ok. 15, jem, załatwiam potrzeby fizjologiczne, jedyne co mi sprawia jakąś, może nie tyle frajdę, co ulgę to siedzenie na komputerze, telewizji i palenie oczywiście. Nie mam już żadnych znajomych. Miałem miesiąc temu próbę samobójczą, taką lekką, bo nie mam odwagi na prawdziwą śmierć, o której marzę od wielu lat. Generalnie może nie opiszę tutaj całego życia, a zadam jedno konkretne pytanie: czy mogą być to zaburzenia osobowości? Podczas ostatniej hospitalizacji takie mi stwierdzono, jednak warunki i personel tam zastały pozostawia wielkie wątpliwości. Po właściwie jednej rozmowie i teściku oraz 10-dniowym pobycie postawiono mi taką diagnozę. Leczyłem się od 16 roku na depresję chyba i fobię społeczną, znaczy dostawałem leki działające przeciw nim. Bardzo boję się ludzi, mam mega niską samoocenę, kompletny brak wiary w siebie, brak żadnych możliwości, ale najgorszym elementem układanki, który wstrzymuje ruszenie w jakąkolwiek stronę jest to lenistwo, nie chce mi się nawet myśleć, że muszę pisać, nie chce mi się myśleć co mi jest, bo i tak to nie ma sensu, bo w zaciszu domowym mogę sobie przypisywać jakąkolwiek chorobę czy zaburzenie. Postawione pytanie ma taki sens, że mam się zgłosić na oddział zaburzeń osobowości, do którego dość ciężko się dostać. Jedyna życiowa aspiracja to nadal śmierć. Nie skończyłem liceum, bo nie byłem w stanie wytrzymać z ludźmi. Nigdy- jak się okazało- nie miałem prawdziwych znajomych. O przyjaźni nawet nie mam mowy. Całe życie samotny, odizolowany. Rodzina nie była dostosowana do moich potrzeb, brak rozmów, w ogóle takie wiejskie podejście- uchować jak jakieś zwierzę. Nie mogę narzekać na aspekty materialne, bo mam co jeść, zawsze miałem czysto itd. ale to jest jedyna rzecz jaką rodzina mi dała. Boję się o moje rodzeństwo, bo ich też wychowuje właściwie tylko komputer i telewizja. Zawsze byłem wyizolowany, zwłaszcza w swoim homoseksualiźmie, właściwie we wszystkim. Byłem wyzywany w podstawówce od pedałów i bab, potem w gimnazjum od satanistów, ale to już nie byłem wyzywany ja, a tylko moja poza. Jest tutaj bardzo ciężko i być może dla niektórych surrealistycznie. Wiem, że muszę się stąd wyrwać żeby ruszyć z miejsca, ale kiedy ja nie chcę i nie potrafię wyjść z domu to jest to raczej dość nierealne. Mam takie wrażenie, że mam 12 lat albo nawet i mniej, czuję się bezbronny, nie umiem się komuś postawić, nie umiem cieszyć się z czegokolwiek, wszystko to gorycz i żal. Z pewnych rzeczy zdałem sobie sprawę, sam do tego doszedłem, bo sam musiałem się wychowywać. Od rodziców słyszałem tylko, że jestem gorszy od innych, byłem bity, poniżany. To jest tak dziwne, ta moja rodzina, swoją drogą dość obciążona psychicznie, że trudno aż uwierzyć. Nie mają żadnych pasji, dom, prace domowe, kościoł, sprawunki. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu z Was może się to wydać dziecinne i infantylne, gdyż w istocie pewnie jest. Ciężko mi nawet coś określać, bo jestem rozchwiany, a jednocześnie strasznie ambiwalentny i nie wiem jaka jest prawda. W każdym razie absolutnie nic nie zrobiłem w życiu i nie robię (co nie jest użalaniem tylko faktem). Kwestia tego, że tak to było całe życie i że po x latach muszę się z tym skonfrontować i zebrać żniwa z wychowania (lub jego brak), z braku jakichkolwiek napędów życiowych (brak pasji, brak aktywności fizycznej, intelektualnej i społecznej). Czuję się bezradny, bezwolny. Chciałbym iść na jakąś psychoterapię, ale nie mam tutaj specjalistów pod ręką, więc jedyną rozsądną alternatywą byłby ten szpital, który właśnie takową oferuje. Zdałem sobie sprawę właśnie, że nic nie przeżyłem, a jedynie obserwowałem i tworzyłem miraże, że tylko się bałem, ale nikt nie chciał tego lęku widzieć, że nikt by mi nie pomógł. Zdaję sobie sprawę, że jedyne co mam to 19 lat, czyli stosunkowo młody wiek i mógłbym pogodzić się z tym, że nie mam dobrych wspomnień z wcześniejszych lat, że całe życie przewegetowałem, ale gdzieś głęboko w środku, podskórnie jest we mnie ukryta nadzieja i chęć. Kochani forumowicze, co tu robić żeby nie przegrać życia i się nie zabić? Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i życzę przede wszystkim spokoju. :)
  4. Dzień dobry! Mam na imię Mariusz. Z tego, co tak patrzę, jestem zaburzony o 5 roku życia. Byłem w ostrej depresji od 14 roku życia do teraz. Byłem 5 tyg. w szpitalu psychiatrycznym. Obecnie mój stan określiłbym... Hm... Ciężko jest, ale jakby Boderline i Cyklotymia jednocześnie, do tego zalążki anoreksji, czasem aż braku osobowości. Nie ważne. Tak czy inaczej czuję się okropnie samotny, w sensie rozumienia. Jest jedna osoba, jeden naprawdę 10000% przyjaciel, którego tu poznałem. Gdyby nie on byłbym martwy, najprawdopodobniej, gdybać nie ma co, bo i po co? Na co to komu... Bardzo chciałbym poznać kogoś, chciałbym móc z nim obcować. Jestem gejem, wiele problemów wiąże się w moim życiu z owym stanem psychoseksualnym. Chcę być zrozumiany, sam jestem ogromnie empatyczny i czasowo dostępny. Dziwne dlaczego wszyscy mają mnie gdzieś. Nie wiem czyja to wina. Nie mogę znieść tej pustki, jest mi cholernie zimno. Pozdrawiam. :)
  5. Jestem świadom mechanizmów rządzących się w kontaktach międzyludzkich. Jestem neurotyczny i ponury, staram się to jakoś zatuszować, aczkolwiek na ile mi to wychodzi- to nie wiem. Dwie czy trzy osoby powiedziały mi, że jestem ostatnią osobą, którą by posądzały o depresję. Uważają mnie za takiego frywolnego, wolnego ducha. Myślę, że albo przyczyna leży w moim wyglądzie (ta opcja przeważa, zauważyłem, gdy np. włosy mi się ułożyły "ładnie" to ludzie są wobec mnie humanitarni) albo, co jest na pewno jakąś częścią chociaż, właśnie wysyłam sygnały apatii, czy też jestem inny. Nie wiem, bo czuję się naddojrzały jak na swój wiek, zresztą od 14-ego roku życia. Właśnie z tego względu bardzo często męczę się w towarzystwie rówieśników, gdy ktoś mi odpowiada, kontakt też nie jest możliwy. Ja widzę jak inni mnie traktują, jestem niezauważalny lub traktowany jako... hm... ktoś, na kogo nie warto spojrzeć. Zdarzają się bardzo rzadkie ustępstwa. I tak, jestem totalnie sam. Nawet mówiąc matce, że chcę się zabić, żeby mi pomogła, bo nie daję sobie obecnie rady z czymkolwiek w ogóle nie widzi tematu. Tak samo jest z koleżanką, mówię jej, że chcę się zabić, i że życie mnie przytłoczyło, ona na to np. "Ale mnie tyłek boli."- co jest jakąkolwiek reakcję, więc w jakimś stopniu jestem usatysfakcjonowany. Gdy jestem w ciągłym "zażenowaniu" w szkole ludzie mnie unikają, choć ja z daleka witam się z nimi, pytam co u nich, uśmiecham się, jestem życzliwy, a że tylko czasem coś powiem, bo mało mam do powiedzenia, więc głównie słucham ich. Znaczy mam na myśli coś, co chciałbym powiedzieć, bo generalnie gadam o pierdołach co jest męczące. Fajnie byłoby być samemu, gdyby nie fakt, że widzisz idąc po ulicy, iż istnieje takie coś, co zwane jest "społeczeństwem" i że jakoś dziwnie są tacy sami, a Ty tak inny. Widzę szczęście innych, jak chodzą na imprezy, jak swobodnie rozmawiają na temat pierdół, co jest niejednokrotnie ich szczytem ambicji. Widzę ich nieświadomość i gdybym znalazł się w ich położeniu to byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, takie gdybanie nie ma żadnego sensu, ale chcę po prostu przedstawić to, że czasem ja wiem o nich więcej niż oni sami. Mam na to kilka dowodów nawet. Meritum sprawy jest to, że nawet nie mam teraz do kogoś napisać, że mi ciężko. Nie mam też siły zbytnio próbować nawiązywać jakiś kontaktów, bo skończą się fiaskiem i jeszcze większą frustracją w byciu nieudolnym towarzysko. Dlatego tkwię w takiej próżni, zawieszeniu. Zgadza się, mój "wolny czas" przepełnia pustka, nie mam siły nawet się zabrać za coś, najchętniej bym spał, jest to widoczny objaw depresji, w sumie moje życie nigdy nie było nawet podobne do aktywnego, niemniej mógłbym wiele zrobić, bo chciałbym- przeszkoda: brak sensu. Jest to takie fizjologiczne bardziej uczucie, ciągłe znużenie, mimo wewnętrznej walki o przetrwanie. To tyle na razie, jestem bardzo wyczerpany pisaniem, jest to w sumie jedno z niewielu konstruktywnych wyczynów jakimi się raczę, przepraszam za niedomówienia czy ewentualny brak odpowiedzi. Cieszę się, że ktoś tutaj pisze i chce pisać. Jest to szalenie ujmujące. Pozdrawiam i życzę szczęścia. -- 14 cze 2011, 22:22 -- Zastanawiam się jak można mieć w sobie tak silny "magnetyzm" żeby odstraszać i na forach internetowych? Bardzo ujmujące i tak niezwykle autobiograficzne: http://www.youtube.com/watch?v=Obp2l-gq4QY& Pozdrawiam.
  6. To nie jest tak, że jakoś desperacko ukazuję, że potrzebuję kontaktu. Widzę, jak ludzie- niezależnie od intelektu czy wrażliwości- mnie postrzegają. Toczy się rozmowa, ja ich słucham, oni wolą nawiązywać kontakt wzrokowy z kimś nowo poznanym albo kimś, kto totalnie im nie odpowiada, gdy przyjdzie się zetknąć obliczem ze mną odwracają wzrok po 1 sek. Staram się być otwarty, widzę, że nie odpowiadam nikomu- czy zatem mam zmieniać się by być akceptowanym? Chcę również zauważyć, że na podstawie własnych doświadczeń nie można snuć rad komuś, ja nie jestem Wami i Wy nie jesteście mną. Co do specjalistów- bardzo chcę się udać do jakiegoś, niestety ciężko o takiego w okolicach. Byłem w sumie u 2-3 psychologów, za każdym razem czując ich schematyczność, zamiary i brak empatii- wiedzę to oni mogą sobie mieć, ale TEORETYCZNĄ. Trafiałem, mam wrażenie, na ubogich intelektualnie ludzi, którzy dla gagu wybrali się na psychologię, albo totalnie wypalone, wyjałowione panie służbistki. Nie buduję swojej wartości na opinii innych, po prostu cierpię na ogromny deficyt towarzyski, od zawsze byłem samotny. To jest taki jeden wątek mojej egzystencji poruszany na tym forum, obecnie najbardziej uniemożliwiający doprowadzenie się do stanu używalności. Czuję taką wielką rozpacz, z dnia na dzień nienawidzę się coraz bardziej- oby coś nareszcie ukróciło ten martwy ciąg... Pozdrawiam.
  7. Już trzecie forum, na obu dotąd praktyczny brak odzewu. Może zacznę, postaram się możliwie jak najkrócej przedstawić swój stan. Mam niespełna 18 lat. Leczę się farmakologicznie na depresję od dwu lat. Od 4 lat każdy dzień wygląda praktycznie tak samo. Cierpię na poziomie nawet fizjologicznym. Wstaję rano z myślą o samobójstwie, również z nią zasypiam. Żyję w przekonaniu, że mam wielką świadomość o swoim położeniu. Co z tego? Co tydzień ten sam punkt, palę w sobotę w garażu i myślę "Nic się nie zmieniło od 4 lat, i od 4 lat w tym samym położeniu myślę o tym, że nic się nie zmieniło.". Jestem cholernie sam- to nie jest tak, że zamykam się na ludzi i biadolę nad swoją dolą i niedolą- co jest bardziej, tak śmiesznie, groteskowo, ironicznie tragiczne to fakt, że za wszelką cenę próbuję nawiązać kontakt z kimkolwiek. Piszę, dzwonię do ludzi- rezultat, między słowami komunikat, "spierdalaj". Permanentne uczucie bycia samemu w tłumie, nienawiść do innych. W zaciszu 4 ścian lubię siebie, w "relacjach" międzyludzkich czuję się jak ostatnie ścierwo, wywołuje to u mnie nasilenie odruchów autodestruktywnych w głodzeniu się. Nienawidzę swojej twarzy, swojego ciała. W sumie nie ma co się rozpisywać, coś przeczuwam to podskórnie, że znowu zostanę olany (o ironio!) nawet na forum. Mam zamiar jakimiś resztkami sił zdać zagrożenia i udać się w tę środę do ignoranckiej pani "dr" psychiatry, od której będę żądał wypoczynku w szpitalu psychiatrycznym, w innym przypadku moje życie wisi na włosku. Pozdrawiam.
×