Skocz do zawartości
Nerwica.com

xpathx

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia xpathx

  1. Nie mieliśmy dzici, bo jak juz byłam na to gotowa to on kategorycznie ich nie chciał (... jak widać tylko ze mną) Nie wierze w terapie, intelektualnie potrafie wyprzedzić pytania i tor myślenia psychologa. Nie podoba mi się, że idziemy po jakiś stereotypach. Byłam u 3 i to nie dla mnie. Jedyną osobą ktora mogłaby mi pomoc to pewnie ja, a mnie juz nie zależy
  2. Śmierć mamy, zdrada męża, rozwód ... brak sensu Boję Nie daje rady. Od roku bombardują mnie sytuacje kryzysowe. Jeszcze niepozbieram się po jednym a dostaję nowa dawkę, obecnie leżę już na ziemii i wydaje mi się że gorzej być nie może, a życie mnie kopie, kopie, kopie ... a własciwie wydaje mi sie ze juz tylko moze byc gorzej i mam ochtę uciekać. Rok temu mąż wyprowadził się z domu, mieliśmy ratować nasz kilkunastoletni związek, poprzez tymczasową separację. Miesiąc później zmarł nagle jego ojciec, wspierałam, pomagałam jak mogłam w takiej sytuacji. Kilka tyg. później poinformował mnie, że już nie wróci bo dobrze mu samemu. Przeżyłam to bardzo, bo między nami nie było źle i nie było planu na rozstanie, chodziło o wzmocnienie uczuć które podgasły. Zaczęłam chodzić do psychologa, rozpoczęłam terapie dda z nadzieją że to chwilowe załamanie z jego strony. psychicznie ledwo to przeżyłam. W tym czasie zaczęły się u mnie pierwsze objawy chorób, na skutek dużego stresu. On pojawiał się, smsy, rozmowy i miałam nadzieję, że może coś się odmieni. Pojawiał się i znikał, a ja walczyłam ze sobą żeby rano wstać i żeby nic sobie nie zrobić. W sierpniu pierwszy raz wspomniał o rozwodzie, że ma ochotę na spróbowanie z kimś innym. Potężny cios, który nasilił myśli samobójcze. Pomogło trochę wsparcie psychologa, psychotropy, ale i tak czułam się jak wrak. Poza tym nic nie warta, przegrana, upokorzona kobieta. Okazało się jednak, że pozorne wzmocnienie i pogodzenie się z problemem, przełożyło się na choroby psychosmoatyczne. Pod koniec roku byłam już leczona na zaawansowaną astmę, silną alergię, wrzody ... A on po normalnym kontakcie, po rodzinnych spotkaniach , w grudniu jednak ponownie wspomniał o rozwodzie, ze już mnie nie kocha, że jest na mnie zablokowany, że musi żyć sam, że z nim jest coś nie tak. Bałam się o niego, cierpiałam, ale nie chciałam robić mu już takich problemów, skoro nie odpowiadał na moje sugestie wspólnej terapii, zadbania o nasz związek. Gdy rozmawialiśmy on zawsze strasznie płakał, liczyłam że to są uczucia, że może jest jednak nadzieja. Wierzyłam, że zgodnie z sugestią psychologa jest on w kryzysie, że musimy tylko nauczyć sie komunikować. Ja uczyłam się tego, próbowałam wałczyć ze swoimi słabościami. Najważniejsze dla mnie było że on jest dobrym człowiekiem, zagubionym, okresowo potrzebującym wolności, ale jednak wartościowy, mój ideał. 2 miesiące temu trafiliśmy do sądu (jego pozew), rozwód otrzymaliśmy wciągu 2 tygodni, bez orzekania o winie. Zgodziłam się, bez szarpania, choć w trakcie procesu przeżyłam skrajny poziom załamania, emocjonalne apogeum, ale tez w jakimś stopniu katharsis. Od tego czasu nie kontaktowaliśmy się ze sobą bo chciałam wyzerować się i wrócić do normalności, nabyć jakąś formę dystansu. Choć było trudno i moje myśli krążyły wokół niego, to jednak jakoś żyłam. Na początku czerwca dowiedziałam się, że moja mama ma rozsianego, nieoperacyjnego raka watroby, otrzewnej. Trudno było w to uwierzyć bo wyglądala dobrze, troche bolała ją brzuch .... Rokowania (przekazane tylko mnie) były jednak złe. Załamałam się zupełnie, kolejna (ostatnia) osoba odchodzi z mojego życia. Nie daje rady. Mam być silna, a czuje że rozpadam się. W akcje desperacji i nadziei na jakieś zrozumienie zadzwoniłam do ex-męża. Oczekiwałam odrobiny współczucia w końcu byliśmy razem prawie 15 lat. Jednak w dzien kiedy dowiedzialam się że mama jest śmiertelnie chora, moj ex-mąż poinformował mnie że od 7 m-cy jest z inna kobieta (przyjaciółką rodzinny) i że spodziewają się dziecka. Od tamtego dnia zniknął z mojego życia, pomimo tego że wcześniej utrzymywaliśmy stały kontakt. W tamtym tyg. zmarla moja mama, choroba wyniszyła ją wciągu 1 miesiąca. W maju była jeszcze zdrową, uśmiechniętą kobietą dzisiaj jej nie ma. Ostatnie dni cierpiała bardzo, ten czas ja się nią opiekowalam więc obserwowalam ja jak traci siły. Byłam przy niej jak umierała (nie moge zapomnieć tych obrazów). Teraz nie napisałam nawet smsa z kondolencjami. Nie rozumiem go. Jestem całkiem sama z tymi sprawami, ... ale i tak najgorsze sa te emocje ... smutek, żal, lęki, panika, apatia, zranienie, ... i mysli samobojcze (aby tylko uwolnić się z tego myslenia). Boję się ...probuje przespać jak najwiecej czasu, zjadam Hydroxyzinum i śpie, ale potem jest bolesne przebudzenie ... nie daje z tym rady.
  3. Niewyobrażalnie -- 05 cze 2011, 00:30 -- Wiem, że to jest absolutnie najwięcej na co mnie stać. Poza tym nie jestem w stanie otworzyć sie na nikogo innego. Nie wierze, nie ufam, czuję wręcz wstręt przed nowym związkiem. Jednocześnie panicznie boje się samotnosci. Nie chce być sama szczególnie w takich okolicznosciach jakich jestem teraz Jem psychotropy, środki uspakające i tylko na moment pomagają jak zasypiam, potem jest jeszcze gorzej. Poza tym tak dlugo sie nie da .... -- 07 cze 2011, 17:59 -- jest bardzo źle. nie radzę sobie zupełnie. znajomi kazą mi o nim zapomniec, a ja nie umiem. potrzebuje go tak bardzo. mam pomagać i wspierać mamę. a sama potrzebuję pomocy ... przejełam cała diagnostykę na siebie (ona nie zna wyników), a ja nie jestem w stanie już tego słuchać ze to koniec, a jej mowić nie martw się bo to tylko male powikłanie. myśli jego bliskości z nią doprowadzają do paniki ... czuję że stoję nad przepaścią i wystarczy tylko 1 krok .... -- 15 cze 2011, 19:26 -- Siada mi całkiem psychika. Z mamą coraz gorzej, medycyna już się w zasadzie poddała. Nie mam juz z kim pogadac o tym jak strasznie czuję się przez to że on mnie w takich okolicznościach odtrącił. Mam lęki związane z bolem i śmiercią mamy, swoja samotnością, bezsensem życia. Nie funkcjonuję zupelnie, załatwiam tylko sprawy związane z mamą i rozpadam się (spie, płacze, wpadam w jakieś stany zawieszenia, nie mogę jeść, skupic się na niczym innym).
  4. Nie wiem czy to jest właściwe miejsce na tym forum aby o tym co u mnie się dzieje ... skupię się jednak na tym że odczuwam uzasadniony lęk przed utrata wszystkich bliskich i lęk przed myślami samobójczymi, które mnie od jakiegoś czasu prześladują. Dlaczego? W ciągu roku zburzyło się moje życie. Rok temu mąż wyprowadził się z domu, mieliśmy ratować nasz kilkunastoletni związek, poprzez tymczasową separację. Miesiąc później zmarł nagle jego ojciec, wspierałam, pomagałam jak mogłam w takiej sytuacji. Kilka tyg. później poinformował mnie, że już nie wróci bo dobrze mu samemu. Przeżyłam to bardzo, bo między nami nie było źle i nie było planu na rozstanie, chodziło o wzmocnienie uczuć które podgasły. Zaczęłam chodzić do psychologa, rozpoczęłam terapie dda z nadzieją że to chwilowe załamanie z jego strony. psychicznie ledwo to przeżyłam. W tym czasie zaczęły się u mnie pierwsze objawy chorób, na skutek dużego stresu. On pojawiał się, smsy, rozmowy i miałam nadzieję, że może coś się odmieni. Pojawiał się i znikał, a ja walczyłam ze sobą żeby rano wstać i żeby nic sobie nie zrobić. W sierpniu pierwszy raz wspomniał o rozwodzie, że ma ochotę na spróbowanie z kimś innym. Potężny cios, który nasilił myśli samobójcze. Pomogło trochę wsparcie psychologa, psychotropy, ale i tak czułam się jak wrak. Poza tym nic nie warta, przegrana, upokorzona kobieta. Okazało się jednak, że pozorne wzmocnienie i pogodzenie się z problemem, przełożyło się na choroby psychosmoatyczne. Pod koniec roku byłam już leczona na zaawansowaną astmę, silną alergię, wrzody ... A on po normalnym kontakcie, po rodzinnych spotkaniach , w grudniu jednak ponownie wspomniał o rozwodzie, ze już mnie nie kocha, że jest na mnie zablokowany, że musi żyć sam, że z nim jest coś nie tak. Bałam się o niego, cierpiałam, ale nie chciałam robić mu już takich problemów, skoro nie odpowiadał na moje sugestie wspólnej terapii, zadbania o nasz związek. Gdy rozmawialiśmy on zawsze strasznie płakał, liczyłam że to są uczucia, że może jest jednak nadzieja. Wierzyłam, że zgodnie z sugestią psychologa jest on w kryzysie, że musimy tylko nauczyć sie komunikować. Ja uczyłam się tego, próbowałam wałczyć ze swoimi słabościami. Najważniejsze dla mnie było że on jest dobrym człowiekiem, zagubionym, okresowo potrzebującym wolności, ale jednak wartościowy, mój ideał. 2 miesiące temu trafiliśmy do sądu (jego pozew), rozwód otrzymaliśmy wciągu 2 tygodni, bez orzekania o winie. Zgodziłam się, bez szarpania, choć w trakcie procesu przeżyłam skrajny poziom załamania, emocjonalne apogeum, ale tez w jakimś stopniu katharsis. Od tego czasu nie kontaktowaliśmy się ze sobą bo chciałam wyzerować się i wrócić do normalności, nabyć jakąś formę dystansu. Choć było trudno i moje myśli krążyły wokół niego, to jednak jakoś żyłam. Niestety okazuje się, że może być znacznie gorzej od kilku dni wiem, że moja mama (zaledwie 50 lat) ma zaawansowanego raka z licznymi przerzutami i bez szans na wyleczenie. Załamałam się zupełnie, kolejna (ostatnia) osoba odchodzi z mojego życia. Nie daje rady. Mam być silna, a czuje że rozpadam się. W akcje desperacji i nadziei na jakieś zrozumienie zadzwoniłam do ex-męża. Oczekiwałam odrobiny współczucia w końcu byliśmy razem prawie 15 lat. Tyle lat też moja mama była w jego życiu. Przyszedł, powiedziała że współczuje, że w ostatnio jakoś tak wszyscy umierają .... a na deser powiedział że od kilku miesięcy (juz w trakcie małżeństwa) jest z inna kobietą i mało tego ona jest z nim w ciąży. Eksplodowałam. To już dla mnie stanowczo za dużo. Płacze, płacze, płacze , od 3 dni prawie nic nie jem, bo nie mam siły, przy życiu trzyma mnie tylko myśl żeby jeszcze pomoc mamie. Nie umiem nawet wyrazić jak mnie to zabolało. Po rozwodzie i całej serii wcześniejszych klęsk - ktoś powiedział, wierz że już będzie lepiej, a tu każdy dzień rzuca mnie brutalnie o ziemie.
×