Skocz do zawartości
Nerwica.com

karola25

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez karola25

  1. Chciałabym być po prostu szczęśliwa i traktowana poważnie-to trywialne. Poczucie szczęścia na pewno poniekąd da mi poczucie niezależności. Teraz chciałabym się skupić na sobie na inwestowaniu w siebie- bo to zawsze dawało mi siłę. Mój błąd-że w małżeństwie,naszym związku-zapominałam sama o sobie. Teraz dociera do mnie,że siebie i swoje potrzeby stawiałam na którymś tam miejscu. Na pierwszym był mąż i tylko mąż. Zawiodłam się na mężu strasznie.
  2. Może to było tak że wielu rzeczy nie widziałaś, albo nie chciałaś widzieć. Bo ja osobiście nie wierze że w kilka miesięcy po ślubie jest bum i człowiek diametralnie się zmienia. Jeżeli chcesz ratować wasze małżeństwo to proponuję udanie się na terapie małżeńską, i spróbować zamieszkać razem ale już bez teściowej czyli na innych warunkach. Dla mnie 2 lata to jest zdecydowane za mało na ślub, ale doskonale Cię rozumiem bo popełniłam podobny błąd :) Człowiek uczy się na błędach i musi minąć jakiś czas, taki okres żałoby, za nim wrócisz do normalności. To jest twój czas na refleksję :) Być może były rzeczy których nie widziałam lub nie chciałam widzieć...z drugiej strony- zdawałam sobie sprawę ,ze pewne rzeczy się ułożą,że na to potrzeba czasu. Nie chciałam po jakiejś jednej czy drugiej negatywnej sprawie skreślać związku czy się ewakuować bo nie ma rycerzy na białym koniu... Terapia nie wchodzi w grę,nawet nie mam co jej proponować- owszem myślałam o tym ale mąż ma podejście typowo zaściankowe- terapie są dla "psycholi" i tego trzeba się wstydzić.... Kocham go ale nie ma przyszłości małżeństwo gdy się stara jedna strona. Chciałabym sobie samej pomóc- jakoś to przejść,żeby nie zamienić się w zgorzkniałą feministkę lub zalęknioną niepewną siebie przegraną kobietę. To jest bitwa absurdów. Jak dotąd żyłam z jedną myślą-że te ramiona które mnie obejmują to ramiona mojego męża,ta twarz którą brałam w dłonie i głaskałam to twarz mojej najbliższej ukochanej osoby, ta osoba przy której zasypiam i ogrzewam moje chronicznie zimne stopy- to już tak będzie zawsze..... i nie wyobrażam sobie TERAZ abym miała znowu do czegoś takiego się przyzwyczajać u kogoś innego- nie chcę tego,jeśli bym miała znowu to stracić. Ciężko to wszystko w sobie ułożyć.
  3. nie no to nie było tak komiksowo,ze na następny dzień po ślubie zaczęłam dostawać patelnią po głowie przez pierwsze 2-3 miesiące było bardzo dobrze,świetnie. Żyliśmy swoim życiem,swoimi sprawami. I tak jak pisałam wcześniej po tamtym czasie teściowa coraz częściej próbowała mężowi grając na litość- gadać,że....traci z nim kontakt (???) ,że za mało jej uwagi poświęca (???). Pomijając fakt,że teściowa nie jest samotną osobą- ma swojego męża.Nie wystarczyło jej,że mieszkamy pod jednym dachem,wspólnie gotujemy i jadamy obiady. Pogadamy mijając się. Nie wiem czego ona jeszcze oczekiwała-że wpuścimy ją do łóżka?. Zaczęła sprawiać wrażenie osoby coraz bardziej zazdrosnej... No i coraz częściej i dosadniej zaczęła demonstrować swoje złe samopoczucie,nieziemskie dolegliwości- po to ,abyśmy wszyscy żyli jej problemami i była w centrum uwagi. Dodam,że ja sama jak i z mężem- nie ignorowaliśmy jej rzekomych chorób. Zawoziliśmy do lekarza, rozmawiałam z nią o tym,pocieszałam. Ale ile można w kółko słuchać o jej "chorobach" - dzień w dzień. Tym bardziej,że nie było żadnych lekarskich,realnych podstaw do tego aby uważała się za osobę niedołeżną,umierającą. Rozumiecie o co chodzi? To stosunkowo młoda sprawna kobieta bez jakichkolwiek fizycznych uchybień. Mąż się dał na to nabrać- i od tego momentu żoną zaczęła być matka...
  4. Próbowałam rozmawiać ,szukać wyjścia- znaleźć wspólny kompromis...Niestety mąż jest zawzięty i strasznie uparty. Wyprowadziłam się ponad miesiąc temu. Przez ten czas on nawet nie próbował nawiązać kontaktu aby znaleźć wspólne wyjście nie kończące się rozwodem. Jest pod ogromnym wpływem matki - niestety ja nie mam wpływu już na to wszystko. Po prostu nie ma miłości w nim. Nie pojmuję tego. Nikt go nie ciągnął na siłę do ołtarza,nie byłam w ciąży abyśmy z tego powodu mieli brać ślub. Więc skoro nie było w nim szczerej miłości- mógł nie brać ślubu i tyle.
  5. monia784 dlatego ja też - rozważyłam czy nie lepiej będzie teraz po prostu zakończyć i przecierpieć - póki nie mamy dzieci ani kredytu na głowie... Wtedy i dzieci by cierpiały ,a i szarpalibyśmy się jeszcze o podział majątku,pieniądze itd. Jeśli nie ma szans na przyszłość- co miałam zrobić...podkładać się,ciągle iść na kompromis jednostronny,zaciskać zęby... Ale jednak żal pozostaje. Piękne huczne wesele,piękna suknia,wspólne zasypianie i budzenie się.... Echhhhhh jakoś trzeba się "podnieść z kolan" ...
  6. Mamy po 30 lat,byliśmy ok. 2 lat razem,niestety nie mieszkaliśmy- i teraz wiem,że to był kardynalny błąd.... Ale...nie mieliśmy nawet szansy razem zamieszkać. Po ślubie wprowadziłam się do męża,mieliśmy budować dom dla siebie-więc nie mieszkalibyśmy razem z teściową przez resztę życia. Tak to prawda...jak sama czytam co piszę,co myślę-rzeczywiście naiwnie to wszystko wygląda ;-( Staram się skupiać teraz na tym aby pomyśleć w końcu o sobie- bo może to najwyższy czas,właśnie teraz... Mam przyjaciół,znajomych- którzy starają się być ze mną,podtrzymywać na duchu. Ale wiadomo,że nie mogę wymagać aby byli ze mną 24 godziny na dobę. Najgorsze są poranki gdy się budzę i uświadamiam ,że to nie sen- że ten "koszmar" naprawdę się dzieje. Nie mogę ogarnąć ani zrozumieć- jak mógł mi przysięgać przed ołtarzem i Bogiem miłość i wierność a teraz tak po prostu nie robić nic aby ponieśc odpowiedzialność tej przysięgi. Przecież w życiu rózne sytuacje się dzieją- i tak poddać się po pierwszym niepowodzeniu... Prosiłam abyśmy budowę odłożyli. Wyprowadzili,wynajęli mniejsze mieszkanko -żyli skromniej,ale razem dalibyśmy radę. Mój mąż nawet nie chciał wziąc tego pod uwagę- bo... nie. Wypełniałam swoje obowiązki jako żony- wspierałam,byłam oparciem,trywiały- sprzątałam,prałam,gotowałam,opiekowałam się. Niestety widocznie to nie wystarczyło ....
  7. Przed ślubem,w okresie jak byliśmy w związku - tak jak pisałam,zwracał matce uwagę nie raz na wtrącanie się we wszystko. Potrafił być stanowczy. Mówił,że będzie musiała zrozumiec-że będzie nowa rodzin,która będzie żyła swoim życiem,według swoich zasad itd. Po ślubie niestety - jak już zostalismy małżeństwem,ta stanowczośc zniknęła. Ale prosiłamo nie osądzanie mnie.... Prosiłam o Wasze rady,informacje opinie na temat- jak sobie radziliście w okresie po rozstaniu,w trakcie rozwodu itd. Tęsknota, masa pytań- rzucanych w próżnię,utrata wiary w ludzi i w lepsze jutro. O to mi chodzi.
  8. Witam Moje małżeństwo trwało niestety bardzo krótko. Zaledwie 6 miesięcy. Proszę o nie osądzanie - dlaczego tak krótko,dlaczego nie walczę itd. Raczej pytam o to jak Wy Drodzy -jeżeli byliście w podobnej sytuacji- radziliście sobie z "powrotem do normalności". Pomimo,że to "marny" staż -i tak bardzo to przeżywam. Tym bardziej,że dla mojego męża ślub i przysięga to była po prostu zabawa. Rozstaliśmy się-bo sporo scysji między nami było na tle mojej teściowej. Kobieta nadopiekuńcza,kontrolująca wszystko i wszystkich a przy tym robiąca to w "koronkowych" rękawiczkach. No i mój mąż- kompletnie zapatrzony w mamę,przed ślubem potrafił zwracać jej uwagę na dziwne zachowania. Niestety moja teściowa to przebiegła osoba- dobrze wiedząca a jak podejść syna. Zaczęła starać się skupiać na sobie uwagę i podporządkowanie się- popularnym zachowaniem- wymyśloną chorobą... Chorobą której nie ma,mało tego- po wielu wielu wizytach u lekarzy- Ci lekarze najzwyczajniej w świecie zaczęli ją zbywać....sugerując hipochondrię. Niestety mąż nie jest w stanie tego zauważyć. A ja nie jestem w stanie żyć w takim układzie. Mam w sobie ogromny żal- że okazałam się dla męża zabawką,zbędnym przedmiotem. Wybrał mamę.
×