Skocz do zawartości
Nerwica.com

Natalia123

Użytkownik
  • Postów

    37
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Natalia123

  1. Wchodząc na forum musisz liczyć się z tym, że napotkasz tu różne opinie ludzi, którzy będą próbowali odnieść się do Twoich problemów. Obojętnie jakie by nie były, Twoja sprawa co z tymi opiniami zrobisz. Możesz je zignorować, przemyśleć, albo dyskutować.

     

    Brzmi to trochę jak mowa skierowana do dziecka. Liczę się z "prawami forum" i jego pluralizmem, jestem jednak świadoma i tego, że ktoś "musi liczyć się" z tym, że napotka tu także moje skromne opinie i komentarze. Ja jednak staram się mimo wszystko nie wystawiać zbyt pochopnych ocen w momencie nieznajomości sytuacji czy osoby. O tym pisałam i do tego się odniosłam. Każdy ma prawo zwrócenia uwagi na to co mu nie pasuje jak i każdy ma prawo to zignorować. Lub odwrotnie.

  2. Natalia123, Spokojnie......nie napisałam,że to wynik niepoczytalności.

    Ja na obecną terapeutkę trafiłam za drugim razem. Też nie od razu miałam to szczęście.

     

    Nie twierdzę, że tak napisałaś. Hiperbolizuję bo nie przepadam za pochopnym ocenianiem w momencie nieznajomości sytuacji i osoby. Tyle.

     

    Moim zdaniem dobry i kompetentny terapeuta powinien umieć wpisać się nie tylko w konkretny problem. Powinien Ciebie z tego problemu wyprowadzić na prostą. Takie jest moje zdanie.

     

    "Wpisanie się" w problem uważam za pierwszy krok ku wyciągnięciu mnie z niego. Czy też realnej owego próby. Jeśli na samym początku idzie nie tak jak trzeba, marne szanse na lepszy ciąg dalszy. Jeśli problemu od początku terapeuta "nie łyknie" (nie będzie miał pojęcia jak sobie z nim poradzić, jak pomóc w jego rozwiązaniu), powinien powiedzieć o tym wprost. A widzę niestety tendencje odwrotne - czyli "naciąganie" pacjenta na dalsze wizyty mimo niemożności pomocy (i świadomości tegoż).

  3. Natalia123, No to w takim razie gratuluję wyboru psychoterapeuty.

    Mnie jakby nie odpowiadał, dawno bym go zmieniła.

    Ja nie uważam,żeby moja terapeutka mnie nie rozumiała.

    Myślę,że możesz być bardzo na sobie skupiona i przez to nie słuchać co do Ciebie mówi, albo rzeczywiście...........niekompetentny terapeuta.

    Cieszę się,że zrobiłaś większe postępy w samoleczeniu się , niżeli uczęszczając na sesje terapeutyczne.

    Z nerwicą raczej się nie walczy. Nerwicę się akceptuje...no..........ale to wyższa szkoła jazdy.

    Powodzenia!

     

     

    Zmieniałam psychoterapeutę już parę razy co nie oznacza, że jestem tak niepoczytalna czy "skupiona na sobie", że nie potrafię słuchać czy nawiązać kontaktu. Wręcz przeciwnie. Nie tak łatwo znaleźć kogoś kto "wpasuje się" w konkretny problem, kto będzie mieć pomysł na wspólną próbę poradzenia sobie z nim. Więc czasem wybiera się mniejsze zło w postaci "najbardziej pasującego" psychoterapeuty w danej chwili. Szukając oczywiście dalej.

    Gratuluję dopasowania z terapeutką. Nie wszyscy mają jednak to szczęście.

     

    Walka z nerwicą jest bardzo skuteczna, jak się ostatnio o tym przekonałam. Wcześniej nie miałam jednak odwagi by stanąć twarzą w twarz z lękiem i postanowić go zmiażdżyć. Mieć poczucie panowania nad nim. Teraz, myślę, nadszedł ten czas. Nie jest idealnie ale jest lepiej. a wszystko zawdzięczam własnemu samozaparciu, konsekwencji oraz świadomej decyzji podjęcia walki i wstąpienia na drogę uzdrowienia.

  4. Natalia123, Nerwica może powodować u Ciebie takie właśnie objawy somatyczne...lęk przed uduszeniem i dławieniam się. Im bardziej o tym myślisz, tym większe objawy. Błędne koło.

     

    Tu nie chodzi o jakieś obsesyjne myślenie o tym. Mam po prostu dosyć uciążliwą infekcję, zastanawiam się tylko na ile nerwica lękowa wpływa na objawy somatyczne w tym przypadku i jak sobie z nimi poradzić.

     

     

    P.S. _asia_ - dzięki za uwagi :)

     

    Dlaczego nie zapiszesz się na psychoterapię?

     

    A skąd pewność, że na nią nie chodzę? ;)

    (Psychoterapia mało co mi daje jeśli sama nie zabieram się do pracy nad sobą. Czasem nawet pewne słowa czy pomysły są na tyle niefortunne, że mnie jeszcze bardziej dobijają lub pogarszają sytuację. My, nerwicowcy, płacimy ogromne pieniądze za to żeby ktoś nam powiedział to o czym często już wiemy a co nam mówią "specjaliści", którzy częstokroć nas w ogóle nie rozumieją. I to niekoniecznie ze względu na nasz stan. Do tej pory nie znalazłam dobrego specjalisty, chodzę na psychoterapię ale bez większego entuzjazmu. To raczej rodzaj placebo, dającego poczucie, że coś "robię" w tym kierunku. Ostatnio postanowiłam z nerwicą walczyć (a nie jest to łatwe postanowienie, zważywszy na element pokonywania własnych lęków) i przez parę tygodni zrobiłam SAMA więcej postępów niż przez pół roku terapii).

  5. Infekcja dróg oddechowych a nerwica

     

    Od 3 tygodni choruję na dosyć złośliwą infekcję dróg oddechowych. Najgorszym problemem, bagatelizowanym przez lekarzy, jest odkrztuszanie wydzieliny, która bardzo często (kilka razy dziennie) powoduje, że nie mogę oddychać, jest to uczucie jak przy zakrztuszeniu się. To oczywiście ogromne cierpienie, jednak lekarze dali do zrozumienia, że może to mieć bazę nerwicową i właściwie się tym nie przejęli. Jeden stwierdził z uśmiechem, że się "nie uduszę" a podczas takiego "ataku" w jego obecności nie zareagował.

    Z jednej strony mnie to pocieszyło, z drugiej jednak czasem mam niepokój przed kolejnymi "odkrztuszeniami" (a jest ich w ciągu dnia naprawdę wiele). Myślę, że zapewne przejdzie to wszystko razem z infekcją ale czy ktoś coś podobnego już doświadczył a jeśli tak to jak sobie z tym radziliście i jak sądzicie - ile w tym udziału nerwicy a ile czystej somatyki? (zaznaczam, że zrobiłam wszystkie badania i wszystko jest w porządku pomijając objawy infekcji, czyli kaszel, odkrztuszanie, osłabienie, itd.; natomiast strasznie długo się to ciągnie).

    Proszę o komentarze.

  6. Hmmm, to trudna sytuacja ale może po to spotkałeś tę dziewczynę aby stała się dla Ciebie "motywacją" do wyjścia na zewnątrz. Do próby walki ze swoimi słabościami. Może po prostu powiedz, że Ci też zależy ale że chcesz aby wszystko rozwijało się powoli i bez pośpiechu. Natomiast istnieje niebezpieczeństwo, że możesz ją rzucić z wiadomych powodów. To wystawienie jej na wielkie ryzyko. Porzucona dziewczyna to złamany kwiat. Może sama wpaść wówczas w depresję, nerwicę, itp.

    Może warto zastanowić się czy nie wyjawić jej choć części prawdy o Twojej nerwicy. W łagodniejszych słowach ale jednak. Może wtedy pomoże Ci w tej całej sytuacji a Tobie będzie o wiele lżej i będziesz mógł cieszyć się jej obecnością i wsparciem.

  7. Dzięki Luk, podniosłeś mnie na duchu.

    Najgorsze jest to, że nie mam za bardzo jak poznawać ludzi, nie lubię tłumów, większych skupisk. Poruszam się po pewnym obszarze ale czasem nie mam już siły jeździć "pod prąd". 8 lat to naprawdę wiele... Czasem myślę, że życie przecieka mi przez palce...

  8. Bardzo fajnie napisałeś carlos.

     

    Ja zadaję sobie tylko jedno dręczące mnie pytanie. Jakoś tam funkcjonuję ale jak mam poznawać ludzi skoro nie mogę swobodnie się poruszać (towarzyszy mi derealizacja, lęk i agorafobia w sensie lęku przed odległościami)?

    Nie mówiąc już o poznaniu tego jedynego. A gdy np. go poznam to jak pojadę gdzieś dalej skoro jest to niemożliwe?

    Męczy mnie to i boję się, że zostanę sama...

  9. To go wykasuj, no problem. Jestem tu nowa i nie sposób przeczytać całości wątków na forum ;)

    Chodziło mi o to żeby zapomnieć na chwilę o sobie, coś robić przestając zastanawiać się nad własnym stanem. I żeby ludzie pisali co ich danego dnia zaabsorbowało, czemu poświęcili uwagę większą niż sobie, komu pomogli, itd.

    Ale naprawdę nie ma problemu - możesz ten wątek skasować :)

  10. Myślę, że jest to silny objaw depersonalizacji. Pomyśl, że nic Ci się nie stanie i że to nie Twoja wina. Sądzę, że powinieneś skierować się na stacjonarne leczenie kompleksowe. Psychoterapia, farmakologia, obserwacja. Coś takiego trwa ze 3 miesiące i potem ludzie wychodzą w o wiele lepszym stanie lub całkiem zdrowi.

  11. Czytając wypowiedzi na forum zauważyłam, że my, nerwicowcy krążymy wciąż wokół siebie samych, własnych cierpień, własnych przeżyć, swojego życia wewnętrznego. Sądzę, że nie jest to dobre jeśli zaczyna dominować w naszym myśleniu, jeśli wciąż skupiamy się na sobie i naszych dolegliwościach. Szkodzimy sobie jeszcze bardziej poprzez analizy analiz, dociekanie i czasem dzielenie włosa na czworo. Wiem, że świat często wydaje się dziki, zły, że żyje się ciężko. Jednak wszystko "siedzi" w naszych głowach.

    Nierzadko jesteśmy potrzebni innym lecz skupieni na sobie tego nie zauważamy. Proponuję, w ramach zupełnie nowego sposobu "leczenia" wyjść DO ludzi, NA ZEWNĄTRZ, w tym sensie aby zrobić coś czemu poświęcimy całą uwagę i serce. Chodzi o jakąś drobną rzecz, drobną czynność. Tyle na ile kogoś stać. Jeśli ktoś nie może wyjść z domu to np. jakaś praca w domu. Jeśli może wyjść to np. zakupy. Chodzi także o to aby czerpać z tego radość, po prostu zapomnieć na chwilę o troskach. Żeby skupić się TYLKO na tym. Żeby się przemóc i zacząć działać. Krok po kroczku.

    Co Wy na to? :)

  12. Chciałbym ale.. To zamknięte koło. Brak pieniędzy, odizolowanie się od ludzi, brak miejsca, brak możliwości podjęcia pracy, lęk przed obcymi, groźnie wyglądającymi... tzn strach, bo lęk występuje ponoć przed czymś nieznanym -_-

     

    Ja myślę, że chodzi głównie o lęk. Izolacja wynika z lęku. Blokuje Ci możliwość podjęcia pracy a co za tym idzie - nie masz pieniędzy na życie na własną rękę. Zatem - czas to zmienić ;)

     

    Czy miał ktoś z Was ,że czujesz że Twoja świadomość jest przyćmiona przez lęk,taka przytłumiona...i że możesz się jakby skupiać na uczuciu niepokoju?...czy ktoś z Was tak ma..?..

     

    Tak, właśnie to dzieje się podczas ataków lęku i w czasie derealizacji. Nierealność można nazwać "przyćmieniem", skupiasz się tylko na własnych emocjach. Polecam odwrócić uwagę od własnej osoby i skupić się mimo wszystko na czymś zewnętrznym. Trudne ale wykonalne :)

     

     

    Często w trakcie dnia dostaję takiego nagłego "przebudzenia", takiego uczucia jakbym nagle się wybudził ze snu czy odzyskał świadomość, i w takiej chwili gdy myślę o tym co robiłem przed tym "przebudzeniem" to wydaje mi się jakbym wszystko robił na autopilocie, bez zastanowienia, jakoś tak pod/nieświadomie.

    Pisze o tym, gdyż jest to dla mnie dość nieprzyjemne bo nie wiem czy rzeczywiście nie działam jakoś tak podświadomie nie rozmyślając nad tym co robię, i teraz pytanie do forumowiczów:

    Czy też doświadczaliście/doświadczacie czegoś takiego, i czy może wiecie czy rzeczywiście działam na autopilocie czy jest to tylko takie odczucie?

     

    To jest takie właśnie "przyćmienie", jak pisała Ritka. Wyobraźmy sobie, że ktoś był w stanie zagrożenia życia. Na pewno czuł paniczny lęk i założę się, że mało co z tego pamięta. Tak właśnie "działa" nerwica. Paraliż percepcyjny i rozkaz "Uciekaj!". Dlatego wydaje się nam, że żyjemy na "autopilocie". Po prostu jest to tak wielkie spięcie, że powoduje aż zaburzenia percepcji, jakbyśmy byli na rauszu. Wciąż na najwyższych obrotach, jakbyśmy ciągle mieli za sobą strasznego potwora, który ujawniałby się w najmniej oczekiwanych momentach. Wszystko to dzieje się w naszej głowie jako mechanizm obronny, włączony przez jakieś traumatyczne przeżycia. Tyle, że nie potrafimy go sami wyłączyć. Albo nie wiemy jak to zrobić.

  13. To może w takim razie nerwica jest pochodną jakiejś choroby serca albo nerwicą nazywasz coś co tak naprawdę nią nie jest?

    Może stan serca powoduje lęk i pogorszenie nastroju ale wiąże się to nie z lękiem a ze strachem? Może nadajesz się raczej do kliniki kardio niż do szpitala dla nerwicowców?

    Co do zasypiania - mi pomaga mleko, różaniec, nudna książka. Muzyka mnie rozprasza. Zresztą, mam inny problem - jestem czasem zbyt senna. Ale to już inna bajka.

  14. Psychoterapeuta kazał mi się temu poddać, zaakceptować te objawy, ale wtedy to wszystko się nasila, więc staram się robić cokolwiek innego w danym momencie (dopiero niedawno się nauczyłem bo wcześniej wchodziłem pod kołdrę i leżałem bez ruchu). A ostateczności biorę xanax, neurol czy jakiś inny alprazolam jaki mam. W dawce najczęściej 1.5 mg. Wtedy mija. Ale zostaje cholerne wewnętrzne i zewnętrzne drżenie, jakiś niepokój itp itd... I tak żyję..

     

     

    I znów ta sama metoda, o której pisałeś w wątku o DD. Kiedyś, już dawniej, miewałam ataki somatyczne mniej więcej raz na kwartał. Były miażdżące. Później, w gorszym okresie dopadały mnie non stop. Teraz jest o wiele lepiej, prawie nie występują, chyba, że po jakimś naprawdę emocjonującym przeżyciu, w zmęczeniu, itd. Pierwszą sprawą jest dbanie o siebie, wysypianie się, zdrowe odżywianie, unikanie używek, słodyczy (są lękotwórcze).

    Co mi pomogło w uniknięciu, w pokonywaniu ataków? Na pewno odpowiednia strategia radzenia sobie z ich początkami, z tym co je powoduje. Najczęstszym odczuciem powodującym ataki somatyczne był niepokój. Nauczyłam się logicznego wywodu, że nie zawsze niepokój musi powodować atak. Nie czekałam na atak. I wówczas pojawiał się o wiele rzadziej. Potem nauczyłam się neutralizować atak w zarodku. Zajmowałam się czymś, odwracałam uwagę, jednocześnie nie produkując myśli katastroficznych. Co jednak zrobić gdy atak na dobre się pojawi? Na pewno musisz mieć świadomość, że ataki somatyczne nie zagrażają w żaden sposób Twojemu życiu, choćby wydawało Ci się, że się dusisz, umierasz, itp. To tylko nerwy. Jesteś zdenerwowany, oddychasz szybciej, hiperwentylujesz się, ciężko się oddycha, mięśnie się napinają, itd. Spróbuj, choć to trudne, oddychać wolniej, spowolnij wszystko, oddech, myślenie, nie kreuj czarnego scenariusza, nic Ci się nie stanie choć odczucie jest niezwykle przykre. Ja brałam często Validol, ziołowy preparat uspokajający i rozluźniający serce. Pomaga też zajęcie się czymś monotonnym ale wymagającym myślenia - polecam sudoku. Zauważ, że gdy zajmujesz się czymś zapominając o ataku zaczynasz lepiej oddychać, rozluźniasz się. Pomaga także ćwiczenie fizyczne, ćwiczenie kondycji. Wtedy zwiększasz pojemność płuc a serce jest bardziej wydolne. Nie bój się ataku. To ty nim rządzisz a nie on Tobą.

    Kiedyś, bardzo pomysłowa psycholożka poleciła mi narysować kilka osi, każdą do konkretnej myśli. Miałam jednym kolorem zaznaczyć procentowo moje przekonanie co do konkretnej myśli w czasie ataku a innym kolorem procent spełnienia się tej myśli. Np. myślałam, że umrę będąc przekonana na 50% ale się to nie spełniło - czyli stawiam 0%. I wiesz, w wielu przypadkach to co myślałam w ogóle się nie spełniło lub spełnienie tej myśli wyraziłam w o wiele niższym procencie niż wcześniej przypuszczałam. Polecam również wstąpienie do kościoła i modlitwę - także uspokajają :)

  15. Ale psychoterapeuta powiedział mi, że mam pozwolić mojemu organizmowi na te objawy, że to może być trudne, ale mam z nimi nie walczyć, tylko je przyjąć. Ale przecież wtedy zapadam się w to bagno jak w czarną dziurę, i objawy się nasilają, z trudem rozgarniam te czarne chmury nade mną... Czy to aby dobry sposób? Nie walczyć a poddać się temu..? (w sensie zaakceptować...)

     

    Myślę, że metoda może być dobra ale to zależy od osoby. Generalnie akceptacja życia takiego jakim jest stanowi bardzo istotny czynnik ku wyzdrowieniu. Radziłabym nie stosować metody w związku z konkretnym atakiem, skoro czujesz się po tym jeszcze gorzej ale powolna praca nad akceptacją Twojej sytuacji nie zaszkodzi. Akceptacja pozwala na radość z tego co jest i uspokaja, pomaga wyciszyć wewnętrzny bunt i niepokój związany z przyszłością. Na pewno gdy walczysz z derealizacją nie polepszysz sytuacji. Ale bierne poddawanie się temu, jeśli nasila objawy, także nie jest rozwiązaniem. Cierpię na derealizację parę lat, kilka lat miałam ją non stop, teraz w niektórych miejscach. Zawsze pomagały mi moje myśli na tematy niezwiązane z jazdą, dotyczące np. spotkania, na które jechałam czy sprawy, którą miałam załatwić. Albo zupełnie o czymś innym. Po prostu odwrócenie uwagi pomaga mi najbardziej, dzięki temu mogę dojechać w jakieś miejsce z większym prawdopodobieństwem. Najlepszy sposób to rozmowa przez telefon, najlepiej z osobą wesołą i optymistyczną, żartobliwą, która potrafi mnie rozśmieszyć. A śmiech rozluźnia i pomaga spojrzeć na świat bardziej optymistycznie. Mniej się wtedy boję. Jeśli Ci to pomaga dobrze jechać z kimś. Mi akurat to utrudnia jazdę.

    Pomyśl sobie, że percypujesz zupełnie normalnie tylko lęk powoduje tak wielkie spięcie, że dopada Cię derealizacja. Wszystko "siedzi" w Twojej głowie. Ja nie mam np. derealizacji w małych pomieszczeniach, pomaga mi więc w pokonywaniu drogi wejście do sklepu czy księgarni. Musisz zastanowić się w jakich miejscach czujesz się swobodniej, przeanalizować myśli, które powodują niepokój i opracować metody, które pomogą Ci w nerwicy. To niełatwe bo często w lęku nie jest się w stanie uchwycić tego co dzieje się w głowie ale warto np. wybrać się w jakieś "lękowe" miejsce blisko domu i przeanalizować co się wówczas dzieje przy mniejszym lęku.

  16. czesc natalia 123

    Uwierz mi że są psychoterapuci którzy wiedzą co to jest derealizacja nawet stosują odpowiednie terapie leczące to zaburzenie. Mnie derealizacja dopadła 15 sierpnia 2010 roku, boże to już tyle czasu, jechałem samochodem do wawy i wyjebało mnie z ciała, coś sie stało z moją percepcją, mam wrażenie, że oglądam jakis film. Na drugi dzień polecieliśmy do Grecji i tam doprawiłem się drinkami na słońcu, nie zapomnę tego do końca życia, zasnąłem nad basenem, gdy się obudziłem nigdy już nie było jak dawniej. W listopadzie 2010 roku zadzwoniłem do mojej wieloletniej psychoterapeutki z którą nie widziałem się ponad 2 lata, podałem jej 2 objawy , że się nie poznaję w lustrze i mam wrażenie obserwowania się z boku od razu stwierdziła derealizację. Zaczęliśmy terapię w marcu 2011 roku ale niestety moja Pani psychoterapeutka ma raka i nie moglismy kontynuować. Zacząłem u innej psychoterapeutki ale temat derealizacji nie jest jej zupełnie obcy. A skąd pochodzisz?

     

    Cześć Tolken :)

    Ja nie mam dokładnie takich objawów. Tylko poczucie nierealności, nie mam jakby punktu zaczepienia w momentach ataku derealizacji. Nie czuję, że to wszystko jest tu i teraz, świat jest jakby obok, czasem dotykam rzeczy żeby poczuć ich "realność". To trudno opisać, zrozumie mnie ten kto tego doświadcza. To mnie dopadło "w sekundę", pamiętam do dziś ten dzień. Po prostu inna percepcja, wszystko było nierealne. I tak 7 lat non stop. Od jakiegoś czasu coś mi puściło, to jakiś cud bo teraz normalnie wszystko do mnie dociera w miejscach blisko domu, znanych, "wyjeżdżonych". Nie mogę za to nigdzie dalej pójść, pojechać bo od razu mnie to dopada. Parę lat jeździłam z tym na siłę, byłam nawet za granicą. Ale nie dałam już potem rady jeździć na siłę i teraz ograniczam się do miejsc, w których derealizacji nie mam, co pozwala na to, że np. mogę nie mieć jej w ogóle jeśli nie jeżdżę dalej. Ale to straszna klatka, żaden z psychologów nie wiedział co z tym zrobić. Próbowali leczyć lęk ale ja naprawdę potrzebuję już się gdzieś ruszyć bo frustracja jest coraz większa.

    Jeśli chcesz pytać o bardziej prywatne dane zapraszam na PW.

  17. ale mam jakis problem, zeby pogodzic sie ze stratami, nawet tymi co sprawiaja mi bol

     

    Poruszyłaś sedno patrzenia na świat osoby z nerwicą. Otóż, w nerwicy zawsze musimy mieć wyjście awaryjne, zawsze musimy mieć możliwość "cofnięcia się". Jednak w życiu bywa różnie, rozstajemy się z miejscami, rzeczami, pracą, także z ludźmi. Czasem na zawsze. Nie możemy tego cofnąć. Z ludźmi jest o tyle ciężej się rozstać, że przywiązujemy się do nich, nierzadko kochamy ich. Nasze emocje "pracują", szczególnie w związkach damsko-męskich. Kobieta z nerwicą pokłada wszelkie nadzieje w partnerze, wszystko mu oddaje, zawierzając na 150%. Jest to podejście jak najbardziej błędne, ponieważ po pierwsze, nie każdy na takie zawierzenie zasługuje, po drugie, często angażujemy się przedwcześnie bo nasze emocje nie są jeszcze dobrze uporządkowane. Myślimy, że relacja z kimś uzdrowi nas, poprawi nasze samopoczucie, nada sens i zmotywuje. Gdy jej zabraknie lub gdy nieoczekiwanie się urwie, popsuje, czujemy się gorzej niż przed wejściem w nią. Nie zawsze ale bardzo często kobiety z nerwicą są wykorzystywane, czy to psychicznie czy w najłatwiejszy sposób czyli emocjonalnie, są zdominowane przez partnerów, bez których nie mogą żyć. Nerwica bowiem utrudnia nabrania dystansu, obniża samoocenę, sprawia, że robimy wszystko by danej relacji nie utracić, jaka by ona nie była. Utrata jest gorsza niż cokolwiek. Dlatego też kobieta w takim związku często poniża się, to jej zależy, to ona zabiega, to ona drży o kolejne dni. I często mężczyźni to wykorzystują.

    Moja rada jest taka: najlepiej poczekać z wchodzeniem w kolejne relacje do momentu osiągnięcia większej stabilności emocjonalnej a jeśli już w relację wchodzimy to najlepiej, o ile to możliwe, zachować dystans dopóki danej osoby lepiej nie poznamy, budować relację metodą małych kroczków, wówczas trudniej o zranienie. Dobrze też budować sobie własne cele w życiu, rozwijać swoją wysoką samoocenę ale tak by nie była ona od kogokolwiek uzależniona. Dopiero wtedy możemy wejść w relację na "równych zasadach", posiadając umiejętność asertywnej obrony własnych praw, nawet za cenę zakończenia związku bez większych zranień. Uważam, że jeśli związek nie przetrwał, jeśli mężczyzna o nas nie powalczył - po prostu nie był nam pisany. W nerwicy nie widzimy wielu negatywów, wybielamy innych biorąc winę na siebie. Dopiero po jakimś czasie, gdy stać nas na bardziej trzeźwą analizę, dziwimy się jak mogłyśmy wpakować się w coś takiego. Skoro takie błędy popełniają osoby bez nerwicy, cóż dopiero kobiety nią dotknięte. Głowa do góry! Świat jest piękny a każda z nas posiada niezbywalną wartość :)

×